20 stycznia 2011
A może samoocena a'la PZPR?
https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/01/20/a-moze-samoocena-ala-pzpr/
Na niektórych blogach trwa zabawa w „samoocenę”, dowcipnie nazwaną
„wiwisekcją”. I ja dałam się namówić. Zadanie niezwykle trudne,
bo to, czego jeszcze nie napisałam o sobie jest zaplanowane na długie lata
blogowania, jeśli oczywiście wcześniej blogi mi się nie znudzą. W zasadzie każda moja notka zawiera wiele
informacji o mnie samej, szczególnie między wierszami. Co innego jednak wplatać
takie informacje w zawieszeniu… w domyśle… w treść różnych publikacji, a co
innego sprężyć się i w jednym krótkim tekście napisać coś o sobie otwarcie, a
już szczególnie wyeksponować negatywy i choć częściowo… ciemniejszą stronę
siebie. Każdy zwykle do fotografii wystawia lepszy profil, sprytnie ukrywając pypcia
na tej drugiej stronie nosa.
Podobno człowiek powinien mieć wysoką samoocenę, bo jest ona ważna i
stanowi podstawę do tego, by dobrze czuć się z samym sobą i osiągać sukcesy. Ma
to też swoje pułapki. Nie jest chyba
dobrze, gdy ceni się samego siebie tylko za to, że w ogóle przyszło się na
świat i na nim żyje, a nie za to, kim się jest i jakim się jest. Kim jestem, wiem z całą pewnością. Jaka
jestem? Jak swoje cechy oceniam? Tu
pojawia się problem…
Polska
Zjednoczona Partia Robotnicza zmuszała swoich członków do sporządzania
samooceny. Dawała jednak szczegółowe tezy. Tezy zabawy blogowej są dość ogólne
i mówią, że ma to być zbiór cech, z naciskiem na negatywne.
Dobrze, robię listę, choć nie sądzę, że ją
kiedykolwiek skończę… i z otwartą przyłbicą staję przed kolektywem blogowym.
Czasami przylepiam etykietki innym. Np. ten
to jest nieodpowiedzialny, a ten niesympatyczny, więc nie nadaje się do mojego
towarzystwa.
Jestem głupia?
Na przykład daję się wykorzystywać, bo nie
potrafię żyć tylko dla siebie.
Nie znoszę "dziadów". Dziad to
według mojej definicji człowiek stetryczały, który kwasi i dziamoli. Wiek nie
gra roli. Nie chodzi o dziadków metrykalnych.
Czasami ulegam iluzji. Iluzjonistką jednak
nie jestem.
Sporadycznie wytyczam sobie nierealne cele.
Nie mylić z marzycielką z głową w chmurach.
Bywam 'idiotką bez własnego zdania'. Po
prostu przytaknę dla świętego spokoju, który cenię nade wszystko. Nie mylić z
zamiataniem pod dywan. Problemy rozwiązuję z rzetelnością a nie z miotłą do
zamiatania.
Palę papierosy i dla nich zrezygnuję nawet z
dalekiej podróży ze względu na kilkunastogodzinny lot samolotem, podczas
którego nie ma możliwości wyjść na dymka.
Nie dbam o urodę, bo nie znoszę kosmetyków i
wszelkich salonów piękności oraz pacykowania się mazidłami.
Nie lubię zakupów, dlatego często nie mam
nawet chleba, o butach czy sukience nie wspomnę. Prędzej odświeżę 25 letni
ciuszek niż kupię nowy.
Nie chodzę do lekarza z własnej woli. Chyba,
że mnie tam zawiozą.
Od badań profilaktycznych w pracy wymigiwałam
się na wszelkie możliwe sposoby. Wynika to chyba z tego, że ja po prostu TAK
(każdy wie jak jest w służbie zdrowia)
nie lubię być traktowana.
W poniedziałki jestem radosna i miłosna, a w
piątki od południa zła, bo nie lubię soboty i niedzieli, które to dni
nieuchronnie nadchodzą.
Za największą zaletę u siebie uważam
umiejętność przyznania się do błędu i zmiany zdania. Zmienić zdanie, a nie zdradzić swoich ideałów
- to zaleta, którą także ogromnie cenię u innych.
Do wiadomości: Egzekutywa :)))