11 czerwca 2025

W czasie deszczu nie tylko dzieci się nudzą

       W obecnych niespokojnych czasach dzieci raczej nigdy nie nudzą się, ponieważ bez względu na pogodę działają Internety. Czy to żar tropików, czy zimno i deszczowo, smartfon zawsze w pogotowiu do zabawiania. Gorzej mają mniej smartfonowe babcie. Jestem jedną z nich. Wprost nie ma co robić, gdy aura nie sprzyja spacerom i wycieczkom. Czytać książki całymi dniami? Już nie te oczy!

Zakładam więc pelerynę, kalosze szczęścia i udaję się na rekonesans w poszukiwaniu włóczki, by coś na drutach wydziergać. To coś musi być piękne i przydatne. Piękne oczywiście jest wszystko, co czerwone i żółte. No, w ostateczności perłowo-szare. Przydatnym natomiast jest to, czego od wielu lat nie znajduję w sklepach. Albo mnie dusi i gryzie, albo za długie lub zbyt krótkie. To za szerokie! Tamto za  wąskie! Inne ledwo przechodzi przez głowę i psuje szałowy kok! Na dodatek wpija się w moje szlachetne wydepilowane pachy i ma zakaz wkładania do pralki automatycznej. Etc... Etc...

       Kto by takiej wymagającej grymaśnicy dogodził? A jednak znalazł się wspaniały dogadzający. To Pan Pasmanternik obeznany w temacie robótkowo - włóczkowym. Zrozumiał zachciankę, troskliwie pochylił się nad grymasami, doradził, wybrał odpowiednią włóczkę, dorzucił druty, zapakował, sprzedał i jeszcze wszystkiego najlepszego na odchodne życzył.

Wraz z prezydencką kampanią wyborczą rozpoczęłam  wielkie robótkowanie. Na pierwszy drut poszła czerwona kamizelka. Dość sprawnie i zgodnie z narysowanym w głowie projektem.  Nazywa się Duża i wygląda tak.


       Kampania wyborcza trwa! A to ktoś nakłamie, a to pojeździ na hulajnodze, a to jeden dowali drugiemu...
Pora na żółto - czerwoną bluzko - tunikę typu polo.


Co? Coś mi nie gra, coś nie pasuje i jak kampania wyborcza nie podoba się. Zatem pruję! Zwijam! Rozwijam! Przewijam! Włóczka plącze się tak samo, jak jakiś kandydat na prezydenta. Daję więc nitkom odpocząć. Niech się wyprostują i będą niczym kręgosłupy walczących o prezydenturę.
W międzyczasie kombinuję, jak wyczarować kamizelkę perłowo - szarą. Czarowania i kombinacji  uczę się od kampanijnych sztabów. Nauka nie idzie w las. Oto ona. Ta kamizelka. Nazywa się Mała.

Nie da się porównać do nienagannych kreacji kampanijnych,
ale bardziej jestem z niej dumna, niż z niektórych kandydatów.

         Kampania wyborcza w gorącej fazie. Znowu pada deszcz. Powracam więc do wypoczętej włóczki czerwonej i żółtej. Dziergam na całego! Znowu pruję i zwijam! Zaczynam od początku, środka i końca.

       Piętrzą się włóczkowe odpady, a kompozycja bluzki wciąż mi nie odpowiada, tak samo, jak prezydenccy kandydaci. Zwołuję sztab koleżeński. O ile dużo do powiedzenia ma w kwestii, jak wygrać wybory, o tyle w sprawach bluzkowych mi nie radzi. Nie daję jednak za wygraną i dzielnie przekładam oczka z druta na drut. Teraz już bez planu i bez kompozycji. Jak leci!
Stwierdzam, że może być, tylko... Wraz z wyborem prezydenta włóczka się skończyła. 


Bluzka jest bez kołnierza i prawie połowy rękawów.
Po prostu, niczym prezydent elekt, niedoskonała, o!

              Ani u miłego Pana Pasmanternika, ani w żadnym sklepie w całym mieście nie znajduję włóczki, którą mogłabym użyć do dokończenia robótki. Wzorem powyborczym składam więc  protest i czekam. Wszystko teraz w rękach Turka, wszak włóczka turecka.
Deszcz znowu pada. Przemoknięte truskawki niesmaczne, protesty nie rozpatrzone. Ani ten włóczkowy, ani te wyborcze. Państwowa Komisja Wyborcza "siedzi po turecku i udaje Greka", a w sklepach rozkładają ręce.  Czekam na zmiłowanie Turka! Może i miałabym dobry humor w tym oczekiwaniu, gdyby urzędujący jeszcze prezydent Rzeczypospolitej Polskiej publicznie nie przedrzeźniał 90-letniego człowieka. 
Jakie to niskie... Jakie to podłe... Jakie to obrzydliwe... Nie mogę przestać o tym myśleć...

18 kwietnia 2025

X. Retrospektywne spojrzenie na Egipt przez pryzmat powieści „Egipcjanin Sinuhe” M.Waltariego. Rzut okiem na Synaj i Wielkanocny Poniedziałek

 

Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.

  „Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”

 „…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”


      Synaj jest obszarem przyrodniczych kontrastów, przenikających się kultur i magicznych krajobrazów. Na tę ziemię wjechaliśmy tunelem wykopanym pod Kanałem Sueskim. Południowa część półwyspu to nagie, surowe, czerwono – brązowe góry. Jakieś dziwaczne, spękane, jałowe i ceglaste, miejscami zaznaczone czarnymi żyłami zastygłej lawy. Środkową część półwyspu zajmuje piaszczysta równina i bezdroża płaskowyżu Pustyni Błędnej. Na północy rozciąga się wybrzeże śródziemnomorskie i El Arisz z gajami palmowymi na plażach, z   wydmami wśród bagien.

       Od tysięcy lat Synaj jest miejscem konfliktów, świętych wojen, cudów, wędrówek ku ziemi obiecanej. Przemierzali jego piaski Eliasz, Jakub, Abraham, prorocy judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu. Tędy biegły szlaki handlowe i militarne. Na tym skrawku świata walczył Aleksander Wielki, Arabowie, tureccy Otomanowie, Krzyżowcy, Napoleon, Anglicy i wreszcie Izrael o kontrolę nad Kanałem Sueskim. Tu były skarby, kopalnie złota i turkusów, pokłady rud miedzi eksploatowane już przez starożytnych Egipcjan. Uważa się, że tu, na górze Synaj Mojżesz otrzymał od Boga tablice z dekalogiem.

'Politykowanie' w drodze do Sharm El Sheikh


       Przemierzając pustynię wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego, jechałam z mocnym postanowieniem, że podczas pobytu w Sharm El Sheikh nie ulegnę namowom na żadną wycieczkę. Zmęczona już byłam intensywnym zwiedzaniem i zapragnęłam odpoczynku i tylko odpoczynku na plażach Morza Czerwonego oraz przy hotelowym basenie. Jechaliśmy małym busikiem z polskim (Jacek) i arabskim przewodnikiem, którym pod opiekę przekazała nas w Kairze Karolina. Jacek opowiadał, że nie tylko cudzoziemcy są zmęczeni brudem odwiedzanych miast i wiosek, natrętnym zachowaniem Egipcjan i ich pogonią za pieniędzmi. Miejscowi islamiści uważają, że nieustannie płynąca  rzeka turystów oraz polityka rządu, uzależniona od napływu twardej waluty z zewnątrz, są przyczynami zepsucia społeczeństwa. Fundamentaliści atakują cudzoziemców, by przerwać napływ obcych „bezbożnych” obyczajów i równocześnie zachować egipską gospodarkę oraz rząd.
     Większość osób jadących ze mną do Sharm spała w busiku. Ja i koleżanka - Lodzia dyskutowałyśmy z Jackiem o polityce, trochę o historii. Zapytałyśmy o kilkumetrowej wysokości pomnik stojący po wschodniej stronie kanału sueskiego. Przedstawia on spiżowego żołnierza, który trzyma czerwono – biało – czerwony sztandar egipski powiewający nad zdobytymi dwoma izraelskimi czołgami. Egipcjanie do dziś za powód do dumy uważają ostatnie starcie zbrojne z Izraelem. Niewielkie znaczenie ma tutaj fakt, że pod koniec wojny izraelskie czołgi sforsowały kanał i zbliżyły się na odległość stu kilometrów do Kairu. Istotne jest, że Egipcjanie zdziesiątkowali izraelskie lotnictwo i wdarli się na Synaj. Zmienili tym samym sytuację w regionie, co z kolei pozwoliło prezydentowi Sadatowi zawrzeć porozumienie pokojowe z państwem żydowskim. Lodzia, która przed dwoma laty gościła w Izraelu twierdziła natomiast, że Izraelczycy przedstawiają historię stosunków z Egiptem zupełnie inaczej. Dalej dyskutowano o prezydencie Honsi Mubaraku, jego walce o prestiż swego kraju i tak dalej... i tak dalej... Zbyt zmęczona, nie uczestniczyłam dalej w tej ciekawej dyskusji. Zastanawiałam się tylko, czy ta cała polityka, ideologiczne zmagania, zabiegi o międzynarodowe wpływy oraz walka o prawdziwe treści islamu obchodzą dziesiątki tysięcy Egipcjan mieszkających w chatach z rzecznego mułu i zmuszonych przez biedę do zabiegania o względy zagranicznych gości w sposób tak natrętny, że aż upodlający człowieka, zabierający mu godność.
Mnie to obeszło. Widok małego pucybucika z Luksoru i dzieciaczków – tkaczy z fabryki dywanów pod Kairem ciągle pojawia się w moim sercu..

Nie oceniam Egipcjan, albowiem...
„Nie ma żadnej różnicy między ludźmi, każdy człowiek przychodzi na świat nagi i serce ludzkie jest jedyną miarą różnic między ludźmi. Człowieka nie możemy mierzyć według koloru skóry czy według języka. Nie wolno go oceniać według jego odzieży czy ozdób, które nosi, ani też według jego bogactwa czy biedy, lecz tylko według jego serca. Dobry człowiek lepszy jest od złego, sprawiedliwość lepsza jest niż niesprawiedliwość. Nie wiem nic innego, a to jest wszystko, co wiem."

       Pozostało jeszcze kilka godzin jazdy przez pustynię. Piach, skały, posterunki policyjne. Wzdłuż drogi palmy przypominające wyschnięte miotły.  Jedynym ładnym widokiem w drodze z Suezu do Sharm El Sheikh były kolorowe kaniony, oraz ukazujące się czasami Morze Czerwone, tak błękitne, jak tylko błękitny może być błękit.
Zaraz zaczną się leniwe wakacje w Sharm... cdn.

Poniedziałek Wielkanocny

       Zamieszkujący w Egipcie koptyjscy chrześcijanie obchodzą Święta Wielkanocne. Przed świętami przez 55 dni poszczą. Odmawiają sobie także słodyczy i oglądania telewizji.
Wielkanoc rozpoczyna się w noc z soboty na niedzielę. Wtedy udają się na modlitwę do kościoła. Po gorliwej modlitwie rozchodzą się do domów na uroczysty posiłek. Głównym daniem jest solona ryba i wołowina.
       
      Zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie podtrzymują tradycje malowania jajek, która wywodzi się jeszcze z czasów faraonów. W starożytności jajka wkładano do grobowców, jako symbol odrodzenia.
       
      Ogromnie podoba mi się egipski Poniedziałek Wielkanocny, który wypada tego samego dnia, co Święto Wiosny - "Shamm el Nasim" , co oznacza  „Powiew wiatru". To święto obchodzone było przez starożytnych Egipcjan i trwa do dziś. Nazwa wywodzi się od słowa "shamo", które przed tysiącami lat oznaczało wiosenną porę roku.
       
       Ja, ten wiosenny dzień, po swojemu nazywam „świętem tolerancji, radości i miłości", ponieważ zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie solidarnie i tłumnie udają się na piknik z koszykami wypełnionymi smakołykami. Pikniki odbywają się przeważnie nad Nilem, a w miejscowościach nadmorskich - na plaży. 
Egipcjanie są bardzo gościnni, a w dniu  „Powiewu Wiatru" panuje  szczególna, wyjątkowa atmosfera  gościnności. Jeśli więc znajdziesz się na plaży, a nie życzysz sobie gościny, nie należy zbyt blisko podchodzić, bo na pewno zaproszą, a odmówić nie wypada. Przyjmując zaproszenie, w dobrym tonie jest poczęstować czymś swoim, a raczej przecież nie nosimy na wycieczce kilkanaście czy kilkadziesiąt bananów albo np. kilka kilogramów winogron.

       Z okazji Święta Wiosny, niektóre dzieci mają pomalowane buzie i wyglądają,  jak kolorowe pisanki.
foto google

Dla Posiaduszkowiczów oraz wszystkich przejezdnych i przelotnych Gości


i pisanki z Kijowa
foto AlElla

Oto informacja o tym niezwykłym projekcie pisankowym:
Zdjęcie można powiększyć


4 marca 2025

IX. Retrospektywne spojrzenie na Egipt przez pryzmat powieści „Egipcjanin Sinuhe” M.Waltariego. Okolice Kairu

 

Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.

  „Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”

 „…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”


Okolice Kairu

       Wzdłuż drogi, przez okna autokaru, zauważyliśmy wiele szkół dywanowych oraz wioski o niskiej zabudowie położone tuż przy drodze. Powszechny obrazek, to mężczyzna wygodnie przesiadujący w kawiarni, ubrany w jasną galabiję, relaksujący się paleniem sziszy o zapachu jabłkowym, miętowym, lawendowym lub innym. Kobieta natomiast ubrana na czarno, w ruchu, z bagażem na głowie i dzieckiem na ramieniu.

 „ …i zapędzisz mnie do roboty, 
żebyś sam mógł leniuchować,
bo taka jest męska natura...” 

Tak było... i tak jest... 

      W jednej z wiosek mieszkańcy na wszystkich domach namalowali poszczególne elementy węża w taki sposób, że cały wąż łączy mieszkających tam ludzi i ich domostwa. Głowa węża jest na początku wioski, zaś koniec ogona na jej ostatnim domu. 
         
           Po obu stronach obwodnicy kairskiej rozciągają się nowe osiedla mieszkaniowe ludzi biednych. Sprawiają wrażenie jednego wielkiego wysypiska śmieci i gruzowiska.  Ten widok jest niewyobrażalny dla osoby, która tego nie widziała własnymi oczami. To jest aż "bajecznie malownicze". Między budynkami często spotyka się zdezelowane polskie Fiaty - maluchy.

Fabryka dywanów
 
Okolice Kairu. Fabryka dywanów.

      W fabryce dywanów dostaliśmy herbatę i wodę. Na hali produkcyjnej przy krosnach pracowały dzieci. Przycupnięte na własnych kolanach tkały jedwabne dywany (troje dzieci przy jednym dywanie) według wzoru wyrysowanego na papierze milimetrowym. Zręczność ich paluszków zdumiewa. Przebierały nimi z taką prędkością, jakby pokazywano film z kasety włączonej na szybkie przewijanie. Odwracały do nas główki, pozdrawiały, uśmiechały się, nie przestając pracować. Gdy częstowałam je cukierkami, otwierały buzie, pokazując wzrokiem, że ręce mają zajęte. Dzieci pracują 2 godziny dziennie, a zapłatę otrzymują tylko wówczas, gdy utkany przez nie dywan zostanie sprzedany. Trójka dzieci nad jednym dywanem, w zależności od jego wielkości, pracuje od jednego do trzech miesięcy. Dorośli nie mogą przeplatać jedwabnych nitek, ponieważ mają zbyt grube palce. Tkają więc dywany wełniane. Fabryka zatrudnia robotników i artystów. Zwykli tkacze wykonują dywany według projektu i mogą zmieniać się przy krosnach. Artysta natomiast tka według własnej inwencji, z wyobraźni i nikt nie może jego zastąpić. Ceny dywanów skutecznie odstraszają kupujących, a przynajmniej w naszej polskiej grupie. Ale warto było popatrzeć. W dodatku odpocząć od upału, napić się i posiedzieć wygodnie na stosie dywanów. Chcesz wyjść na papierosa lub nie chcesz wejść z papierosem? 
Nie problem, tu standard, cigareten i relaks, ok - zakrzyczą właściciele i wciągną turystę do środka. Są tak tolerancyjni i uprzejmi? Czy boją się stracić potencjalnego klienta? Wiedzą przecież, że wycieczki wpadają w pośpiechu. Jeśli w krótkiej przerwie między zwiedzaniem grobowca i świątyni będą odpoczywać, nawadniać się i popalać papierosy w cieniu palmy, to nie zdążą niczego kupić. Lepiej więc zapewnić relaksowe warunki w fabryce, instytucie lub sklepie, a przy okazji coś sprzedać. Osobiście nie mam nigdy nic przeciwko wożeniu wycieczek w takie miejsca. Jestem bardzo ciekawa życia ludzi innych kultur, którego nie da się poznać na riwierze i w muzeum. Kupować przecież nie muszę.

Naciągnąć turystę?

       Z opowieści przewodniczki Karoliny dowiedziałam się, że dziesiątki milionów mieszkańców Egiptu mieszkają stłoczone w żyznej dolinie Nilu, na obszarze mniejszym od jednej dwudziestej całego państwa. Większość z nich znajduje się w ubóstwie i brudzie. Nie dziwię się więc, że wyciąganie pieniędzy od turystów stało się narodową profesją Egipcjan. Średnia długość życia nie przekracza 60 lat, a tylko połowa z nich potrafi czytać i pisać. Nie przeszkadza to jednak wykorzystywać cudzoziemców, którzy nie znają pisma arabskiego. W restauracji menu wydrukowane jest w kilku językach, tyle, że ceny po stronie arabskiej są trzykrotnie mniejsze. W aptece farmaceutka zapytana o cenę leku bez zastanowienia mówi 50 funtów, choć realna cena wynosi pięć.
Na szczęście mieliśmy Karolinę. Chodziła z każdym do banku, do apteki, nawet do bankomatu. A przyznać trzeba, że wszędzie jest rozpoznawalna, lubiana i ma autorytet wśród tamtejszej społeczności. Dzielnie pomagała nam uwalniać się od natręciuchów, a będąc osobą taktowną, dbającą o nasz komfort, nie tłumaczyła, jakie przekleństwa za nami wykrzykiwali.

Czasem (dla ochłody, ponieważ w sklepach jest klimatyzacja) przyjmowaliśmy usilne zaproszenia sklepowych naganiaczy. 
Jednemu ze sprzedawców nawet dałam się omotać brzęczącymi tkaninami. Ugotowałam się w prezentowanym na zdjęciu stroju. Sami noszą ubrania z przewiewnej egipskiej bawełny, a mnie wciskają jakiś chiński stylon -  pomyślałam.

Chciał jeszcze namaszczać olejkami i masować twarz. Rozwijał chińskie "papirusy". Gdy był zanadto natarczywy, pokazywałam zawartość dyżurnej portmonetki, w której miałam nie więcej, niż pięć funtów.  Nie każdy dawał się na to nabrać i proponował wspólne udanie się do banku. Turysta jest przecież bogaty, o!


***
        Wyczerpana nadmiarem emocji i temperaturą, z wielką radością, przyjęłam wiadomość, że nasz pobyt w Kairze został skrócony o pół dnia i zaraz po śniadaniu wyjeżdżamy na odpoczynek do Sharm El Sheikh na półwysep Synaj. Usunęłam z duszy wszystkie niedobre myśli, zamknęłam oczy na niedolę Egiptu i na  biednych ludzi ściśniętych w cieniu Wielkiego Sfinksa i zapragnęłam już tylko żyć leniwie w kurorcie nadmorskim, by podróż do Egiptu pozostała w pamięci jako słoneczna i szczęśliwa. 
Już niedługo zaczną się baśniowe wakacje na Synaju...