Na
Saharze było cudownie, ale jak dla mnie zbyt pośpiesznie. Nie wiadomo, czy
podziwiać okolicę, czy stanąć w kolejce po róże pustyni, które swym urokiem
zwabiają autokary wycieczkowe.
A kiedy przeżywać?
Widzieć, a nie tylko spoglądać?
Spojrzałam na domy berberyjskie wykute w skale. Znalazłam drzwi donikąd,
pozostałe po mieście, które oderwało się od stoku po ulewnych deszczach. Przez
pustynne miasto - galopem, jak Tuareg na koniu. Usłyszałam wołania
sprzedawcy daktyli:
- Wiagra dla szwagra! Wiagra dla szwagra!
Kupić nie zdążyłam, nie jadłam nigdy świeżych
daktyli... Tu liznęłam, tam zerknęłam. Teraz
marzy mi się posmakować.
Z gospodynią berberyjskiego domu pobyć
chociaż chwilę, a nie popatrzeć na nią, jak (przepraszam tę panią)
na eksponat w muzeum. Jest gościnna - zaprasza na herbatę z miętą. Po pustynnym
mieście pospacerować, w oazie posiedzieć smakując daktyle.
Myślałam o tym nieustannie podczas wycieczki.
W sezonie nie ma mowy, aby na własną rękę dostać miejsce w pustynnym hotelu.
Cały ten region opanowany jest przez wycieczkowy monopol. Ale w maju? Czemu
nie?
Przygotowania niewielkie. Wygodne sandały, butelka wody, jako żelazny zapas, dobre okulary i nakrycie głowy. Najlepiej chustka, bo saharyjski piasek jest pylisty jak mąka. Gdy się zdarzy burza piaskowa, może pozatykać uszy. Uwielbiam przesypywać go w dłoniach. Jest taki jedwabisty, gdy płynie strumieniami między palcami. Nabrany w buty nie ociera. Lubię nasypać piasku w skarpety. Tak wtedy miękko pod stopami.
- Ależ jesteś "obciachowa" -
mawiają mi młodzi ludzie. Sandały i skarpety, wstyd moja pani, wielki wstyd.
- A co z waszą higieną? Na pewno w porządku? Powinnam zapytać.
Przecież wiadomo, że kilku par butów nikt ze sobą nie ma i chodzi w jednych - zapoconych i brudnych. Ja natomiast skarpety zmieniam co kilka godzin.
- A co z waszą higieną? Na pewno w porządku? Powinnam zapytać.
Przecież wiadomo, że kilku par butów nikt ze sobą nie ma i chodzi w jednych - zapoconych i brudnych. Ja natomiast skarpety zmieniam co kilka godzin.
Pamiętam wschód słońca...
Pierwszy raz witałam afrykańskie słońce nad
Nilem w Egipcie. W Tunezji, nad saharyjskim słonym jeziorem słońce budzi się
inaczej. Tak, jak wyciskana z tubki pomarańcza...
Światło słoneczne czerwonymi, coraz to
większymi kręgami pokrywa słone jezioro. Pozostałości wody, nasze
twarze i kapelusze odbite w wodzie są także czerwone. Gdy już
ostatni krąg tej purpury dotknie grobli algierskiej, wszystko
gwałtownie zapala się złotem. Złota staje się grobla usypana przez środek
jeziora, a na tle tego złota turkusowa woda z białymi stożkami soli wokół,
przyjmującymi też barwy, w zależności od kąta patrzenia i załamania
się światła w połyskliwych kryształkach kwarcu.
Te różę pustynne są wprost fascynujące. Nigdy czegoś takiego nie widziałam nawet na obrazku. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńWięcej róż pustyni w naturze można zobaczyć po stronie algierskiej Sahary. Zbieracze nieraz ryzykowali życiem - zapuszczając się po róże na stronę algierską.
UsuńW Tunezji jest ich coraz mniej, bo mało było widac na straganach u sprzedawców.