10 października 2012

KLIK DOBRY kontra WITAM


     Nie wiem, dlaczego zawsze raziło mnie słowo „witam” używane w korespondencji elektronicznej oraz na forach internetowych.  Wolałam jednak „witam” od „dziendoberek” - czytane przeze mnie o północy, czy „dobry wieczór” wczesnym rankiem.  Jak więc przywitać się, skoro nie wiem, o jakiej porze dnia listel, czy wpis na forum będzie czytany? „Szanowny Panie”, czy „Kochana Zosiu” na początku maila do nieznajomej osoby z internetowego sklepu lub w komentarzu na blogu wygląda dziwnie, a może nawet fałszywie.

Dumałam... Dumałam... I wymyśliłam „Klik dobry”. Natychmiast też zaczęłam używać tego powitania/pozdrowienia. Spodobało się, a nawet zostało przyjęte do stosowania przez wielu znajomych.

       Teraz jestem dumna z siebie, że nie wiedzieć czemu, nie tolerowałam powszechnie używanego w korespondencji „witam”. Otóż językoznawcę i wykładowcę profesora Jerzego Bralczyka także razi to słowo.

prof. Jerzy Bralczyk
http://jerzybralczyk.bloog.pl/
       Mnie także często razi. Najbardziej, gdy na przykład student wchodzący na egzamin mówi do mnie "witam". Nie podoba mi się też na początku listu mejlowego i to nie dlatego, że upatruję w tym brak szacunku. Przede wszystkim dlatego, że to słowo jest raczej związane z mówieniem, a nie pisaniem.
Niektórym wydaje się, że "witam" ze względu na krótkość formy może zostać zastosowane w każdej sytuacji. Jednak nie do końca tak jest. Słowa bowiem mają określony zakres stosowalności, mają swoją tradycję. Słowo "witam" stosował ten, kto witał kogoś u siebie. Podczas spotkania się dwóch osób, ta o trochę wyższym statusie mogła powiedzieć "witam".
Łączy się ono z kontaktem bezpośrednim. Dlatego zastosowanie go w korespondencji mejlowej jako zupełnie neutralnego i uniwersalnego może naruszać decorum, zasadę stosowności. Zwłaszcza według tych, którzy się przyzwyczaili do pewnej etykiety.


Ho! Ho! Czyli... co? 
Jestem przyzwyczajona do etykiety 
i intuicyjnie przestrzegam zasady stosowności?


       Pan profesor Bralczyk wypowiedział się także na temat życzeń „miłego dnia” oraz pytań „w czym mogę pomóc?”. Są to wyuczone uprzejmości wzięte z kultury zachodniej. 

Mnie osobiście lekko denerwuje „w czym mogę pomóc?” Zwykle odpowiadam: proszę nosić mój koszyk z zakupami, albo: proszę wpaść do mnie posprzątać. Wiem... wiem.... to złośliwa i nieelegancka odpowiedź.


8 października 2012

Historia samotnego polana

Prezent dla „kominka” od Jadwigi Borkiet

Historia samotnego polana - komentarze przy kominku: https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/01/22/historia-samotnego-polana/


       Członek pewnego kościoła, który wcześniej aktywnie uczestniczył w jego spotkaniach, przestał  na nie przychodzić. Po kilku tygodniach pastor postanowił go odwiedzić. To był chłodny wieczór. Pastor zastał go w domu, siedzącego samotnie i wpatrującego się w ogień na kominku.
Odgadując powód  wizyty pastora, mężczyzna przywitał się z nim, poprowadził go do dużego krzesła na wprost ognia i czekał. Pastor usiadł wygodnie ale nic nie mówił. W grobowej ciszy wpatrywał się w płomienie igrające wokół polan.

Po kilku minutach, pastor wziął jedno z płonących polan, ostrożnie wyjął jasno płonące drewno i położył je samotnie z boku płonącego stosu. Potem usiadł, nadal milcząc, na swoim krześle. Gospodarz patrzył na to w cichej fascynacji.

Płomień wokół polana zaczął przygasać, pojawił się jeszcze jeden rozbłysk po czym zgasł zupełnie.  Wkrótce polano było zimne i "martwe jak gwóźdź". Nie padło żadne słowo poza wstępnym powitaniem.
Tuż przed tym zanim pastor zaczął zbierać się do wyjścia podniósł zimne, martwe polano i umieścił je ponownie w środku ognia. Natychmiast zaczęło się ponownie palić wydzielając wokół światło i ciepło. Gdy pastor podszedł do drzwi gospodarz powiedział: "Bardzo dziękuję za Twoją wizytę a szczególnie za płomienne kazanie. Wrócę do kościoła w następną niedzielę."

Autor nieznany.
Tłumaczenie Jadwiga Borkiet.

1 października 2012

Zabawa w premiera?


Posiaduszka koleżanek:


- Idź na spacer podziwiać kolory jesieni, co się katujesz komputerem.

- Czekałam na przedstawienie nowego „premiera”, to z nudów buszowałam w Internecie.
Mamy już! Mamy kandydata na premiera, który podejmuje się misji stworzenia rządu technicznego. A co taki rząd będzie robił? Ma jakieś kompetencje, czy to taka sobie zabawa?

- Pewnie, że zabawa. Kto jest nowym „premierem”?

- Profesor Gliński z Polskiej Akademii Nauk. Dotychczas niewidoczny w polityce.

- A ładny chociaż?

- Przyjemny. Tak bym jego urodę określiła. Łagodny językowo (przeciwieństwo wielu mówców z partii PIS). Myślę, że trudny orzech do zgryzienia dla premiera Tuska i w ogóle całej koalicji rządzącej, której łatwo się rozprawiać z zacietrzewieńcami i spiskowymi teoriami, ale z łagodną rzeczowością profesora Glińskiego może być im trudno.

- Ale dlaczego ma Tusk coś rozgryzać,  skoro kadencja trwa i żadnych wyborów nie ma na horyzoncie? Nie rozumiem tego cyrku z nowym premierem...

- No, bo... bo ja wiem? Może będzie musiał pan premier Tusk rozmawiać z panem Glińskim? W konfrontacji z prawym i sprawiedliwym językiem nienawiści oraz agresji, każde miłościwe słówko chwyta za serce. Ale... zmierzyć się z językiem spokojnego pana naukowca, to już może być wyższa szkoła jazdy.
Też nie rozumiem tworzenia rządu wirtualnego. Przypomina mi to nasze zabawy na blogach, choćby w smakowanie ciastek ze zdjęcia.

- Dokładnie tak.

- A może to nie jest wirtualna zabawa? Może to as, którego pan prezes partii opozycyjnej miał nie w rękawie a wśród naukowców?

- Ciekawe dlaczego sam siebie nie zrobi premierem?

- Dobre pytanie, a odpowiedzi jeszcze lepsze mogą być.

Przenieśmy posiaduszkę pod jarzębinę. Tutaj przyjemniej się bawić. I nie tylko w premiera!