24 maja 2013

Ach, ten kapitan

       Podobno Szwajcaria zawdzięcza swoje położenie Gajuszowi Juliuszowi Cezarowi. Już niedługo wyruszam sprawdzić, czy naprawdę tak pięknie - jak śpiewają wszystkie ptaki, w tym wróble za moim oknem - Cezar „położył” kraj zwany „Serorajem”.

Szwajcarski zegarek tyka:
- Już czas! Już czas! Już czas! Już czas...
...zacząć na dobre przygotowania do podróży. Bilety lotnicze wydrukowane, a jakże. Ale... ale... Co widzę? Będziemy lecieć klasą biznes! Może więc oprócz wygodnych butów i sportowych bluzek potrzebna jest  elegancka garsonka i szpilki?

Z nadesłanego przez Switzerland Tourism c/o Ambasada Szwajcarii programu wynika, że między innymi będziemy tutaj:


Thun




Jungfraujoch - Top of Europe


Interlaken 



Leukerbad,
Lindner Hotels & Alpentherme
z kąpielami w źródłach termalnych


       W głowie mi się kręci i zupełnie nie wiem dlaczego? Czy z powodu przystojnego kapitana linii lotniczych: https://www.youtube.com/watch?v=RJuRNoaZ4XQ czy lodowiec pod błękitnym niebem już nakręca wyobraźnię?  Tyk-tyk... tyk-tyk... Sama zaczynam tykać, jak ten szwajcarski zegarek. 


Ciekawe, czy moi współtowarzysze podróży - laureaci konkursu "Zakochaj się w Szwajcarii" - także już tykają?

20 maja 2013

@ to @, a blog to blog!

Jesteś skarbem, który chronię
i przytulam tylko do siebie.

       Myślę, że nawet bloger, który pokazuje zdjęcia własnej osoby i opisuje wydarzenia ze swojego życia, zachowuje dla siebie jakąś przestrzeń prywatności. Jeśli kogoś z wirtualnych znajomych chce do niej dopuścić, koresponduje @pocztą, rozmawia na Gadu - Gadu czy Skaypie, aby szersza publiczność nie słyszała, nie widziała, nie czytała. Niektórzy nawet spotykają się, znają swoje adresy zamieszkania i rodziny.

Wytyczyłam sama sobie podział między tym, co osobiste, a tym, do czego mamy dostęp poprzez blogi oraz galerie internetowe.




  • Nigdy nie zwróciłabym się po imieniu do blogera posługującego się tylko i wyłącznie Nickiem.


  • Nigdy nie życzyłabym na blogu „szczęśliwej podróży” komuś, kto sam się wycieczką publicznie nie chwali.


  • Nigdy nie napisałabym „pozdrawiam Twoje miasto Radom”, jeśli z bloga jasno nie wynika, że z Radomia jesteś.


  • Nigdy nie zapytałabym publicznie: „co tam na tej ulicy Brackiej 10, gdzie mieszkasz, się wydarzyło”?


  • Nigdy nie zapytałabym, jak znosisz zastosowane leczenie szpitalne, jeśli bloger o swojej chorobie nie pisze na blogu.


  • Nigdy nie napisałabym w komentarzu: „no wracaj już z tej wycieczki, bo czekamy na relację, a i pelargonie ci zwiędną na balkonie”. Brakuje tylko jeszcze dopisku dla złodziei: to puste mieszkanie jest w Kielcach na ul. Konopnickiej 16, klucz pod wycieraczką, pieniądze na stole  hi, hi...


  • Nigdy nie zamieściłabym zdjęć z imprezy prywatnej, na których są inne osoby, bez ich zgody.


  • Nigdy, nie okazałabym publicznie żalu do osoby, która prywatnie komuś czegoś odmówiła. Także odwrotnie. Nie dziękowałabym za pomoc udzieloną po cichutku. W tym momencie zawsze przypomina mi się pewien sekretarz PZPR, który przed laty załatwił materiały budowlane na remont kościoła. Ksiądz proboszcz dziękował z ambony. Biedny sekretarz oberwał za dobroczynność.


  • Nigdy nie wysłałabym maila, czy kartki z życzeniami zbiorczo -  ujawniając przy okazji adresy oraz imiona i nazwiska znajomych.



       To nieliczne przykłady z „mojego kodeksu”. Podałam tylko te, z naruszeniem których najczęściej spotykam się w blogosferze. Niektóre dotknęły mnie osobiście, choć nigdy nie wynikały ze złej woli. Może nawet i sama coś przeskrobałam niechcący?


Ogólna moja zasada jest taka:


Co Ci powiedziano prywatnie, nie paplaj publicznie
i nie roznoś po sieci,
nawet w najlepszych intencjach, o!


       Kierowanie się własnym wyczuciem granic prywatności czasem może sprawić, że ktoś poczuje się urażony. Warto więc może wspólnie zastanowić się, czym dla nas powinna być prywatność innych blogerów i jak ją szanować? 


Honiewicz     środa, 22 maja, 2013
alEllu, do tej Ogólnej zasady....... dodałbym, że nie tylko w sieci.


To jeszcze coś w stylu: "nie kłócę się z kimś na czyimś blogu".



9 maja 2013

Jak podzielono kultury na świecie?


       Niektóre osoby potrafią potoczyście,  interesująco i barwnie opowiadać swoje przeżycia z wojaży.  Lubię czytać i słuchać o podróżach. Mój sąsiad każdą opowieść o poznawaniu świata rozpoczyna od tego, jak ucztowali starożytni. Znam już to na pamięć i prawdę mówiąc znudziło mi się. Po jego powrocie z majówki, kolejny raz wysłuchałam, jak ucztowano w starożytności.

Uczta rzymska
       U Greków uczta była czymś więcej, niż formą towarzyskiej rozrywki. To cała instytucja kulturalna, co wbrew temu, jak myślą o kulturze kulturalni ponuracy, nie było w sprzeczności z pyszną zabawą. Rzymskie uczty były nie mniej wesołe od greckich, choć w szczególny sposób zachęcano na nich do korzystania z radości życia. Przypominano mianowicie o jego krótkości przez umieszczenie na naczyniach i na posadzkach w jadalniach przedstawień szkieletów. 

W czasach cesarstwa uczty bywały niezwykle wystawne. Smakosze wybierali specjalne gatunki ślimaków i ostryg  afrykańskich, karmionych mieszanką z moszczu winnego i miodu. Kto by pomyślał? Ślimaki z Afryki tuczone takimi rarytasami? Czy ktoś o tym słyszał?

       Dowiedziałam się także od przemiłego sąsiada, że podział kultur na świecie dokonany został według mocy wypijanych alkoholi.
- Wystarczy porównać pogodne obyczaje związane z piciem wina u ludów śródziemnomorskich  z alkoholową obyczajowością wódczanej północy, a przekonamy się, że podział ten jest nie mniej sensowny niż inne, z pozoru poważniejsze - z wielką powagą rzekł sąsiad i chwiejnym krokiem  udał się do sklepu po kolejną porcję utrwalacza obyczajowości.


       Ogromnie jestem ciekawa, co na to inni znawcy światowej kultury? Utrwalać ten podział czy nie utrwalać? Oto jest pytanie! Hamletowski dylemat pozostawiam do rozważenia przed wakacyjnymi podróżami.
A może w ramach treningu obcykać się w smakach światowych kultur? No to cyk! Panowie do dna, a panie do końca świata i jeden dzień dłużej, jak mawia klasyk.


4 maja 2013

Jedzie, jedzie straż ogniowa …


4 maja obchodzimy Dzień Strażaka.



       Czym jest Ochotnicza Straż Pożarna wiedzą tylko osoby związane z życiem na wsi. Ta organizacja skupiająca ochotników gotowych w razie potrzeby nieść pomoc ratując mienie i życie ludzkie jest na wsi polskiej obecna od zawsze. I od zawsze cieszy się dużym prestiżem wśród mieszkańców oraz władz gminnych.

       Najbardziej wzruszające i budujące jest zaangażowanie młodzieży oraz dzieci. Kto raz widział dumne dziecięce buzie wyglądające spod błyszczących hełmów, drobne ciała w zbyt obszernych paradnych mundurach z powagą równające szyk, ten na zawsze zachowa szacunek dla tradycji Straży Ogniowej.

Tematyka ta znalazła swoje miejsce w cyklu imprez pt. „Polski rok obrzędowy” - organizowanych w pewnej gminie, od wielu lat, w celu kultywowania tradycji ludowych. Temat potraktowano z humorem, jako pretekst do zabawy.

A było tak:


 

Chwila skupienia „aktorów” przy sztucznym ognisku
- aby już po chwili odegrać scenki z życia  jednostki OSP.


  
Właśnie odbywa się zabawa w remizie strażackiej.


Jedzą, piją, tańczą… ale…
gdy jest akcja to są gotowi do wykonania zadań.
Czasem trzeba szybko napełnić worki z piaskiem,


a czasem udzielić pierwszej pomocy.




No i jak tu ich nie kochać?



Z miłością, na ochotnika opisała i zilustrowała  Bet.
Do kochania przyłącza się gospodyni "Posiaduszek".




Z cyklu  998 / 112

2 maja 2013

Patriotyzm i religijność... inaczej?


... że 2 maja jest  Dzień Flagi, to wiem, ale dlaczego z tego powodu nie wolno rąbać i „szurgać”?


       Zimnica. Drepczę po domu w góralskich ciapach i baraniej kamizelce. Śpię w barchanach i skarpetach.  W końcu, zziębnięta do szpiku kości, rankiem 2 maja postanawiam rozpalić w kotle albo kominku. Nie mam jednak czym, bo opał wypalony do ostatniego okruszka za sprawą przedłużonej w tym roku zimy. Nie zaopatrzyłam się w drewno i węgiel na majowe święta. Przede wszystkim z powodu niezaplanowanego budżetu na ten cel, a i prognozy pogody mówiły o słońcu i cieple w pierwszych dniach maja. Mam jednak na strychu stary stolik i stołek - schodki  z elementów czysto drewnianych. Nie są lakierowane, ani żadną inną chemią powleczone, bo impregnaty dawno już odpadły. Porozkręcam, kilka razy machnę siekierą i będzie opał, pomyślałam. Drewno twarde, nie próchno, da chociaż trochę energii - cieszę się na samą myśl. A najbardziej tym, że w ciepłej łazience wykąpię się na golasa, a nie w swetrze i rękawiczkach. Włosy też wymagają mycia bez czapki czy nauszników, hi, hi...



      Zaczynam działać. I co? I Święto Flagi mamy! Narażam się z tego powodu na uszczypliwą uwagę. Nawet dwie, bo od dwóch różnych osób. Pierwsza dotyczy szurgania w święto na strychu, a kolejna - rąbania w święto w piwnicy. „Szurganie” - to mocowanie się przez kilkanaście sekund z kłódką strychową, bo się zacina, a rąbanie - to odłupanie w niecałą minutę trzech szczapek na rozpałkę. Reszta elementów rozebranych mebli, z wyjątkiem stołowych nóg, które wymagają przecięcia piłą, zmieści się zarówno w kotle,  jak i w kominku w całości. Nie ma więc potrzeby stukać siekierą parę godzin. Czynności opisuję po to, aby dać wyobrażenie skali swojego 2-majowego przestępstwa wobec Ojczyzny i Boga.

"Wykłady" - i strychowy, i piwniczny - były w tonacji patriotyczno - religijnej.


- Niech żyje Święto Flagi! Niech się święci najdłuższa na świecie majówka! Niech patriotyzm bez szurgania i religia bez rąbania będą  przewodnią siłą narodu! Odpowiedziałam, jakoś tak, wykładowcom. Nic innego, z powodu osłupienia, nie przyszło mi do głowy.

I zaraz pomyślałam, że ja coraz mniej rozumiem to świętowanie i świętujących oraz patriotyzm i religijność. To jakieś zwariowanie wokół, czy we mnie samej?



     Pogoda poprawia się, słońce wychodzi zza chmur. Temperatura aż do 15 stopni w cieniu podskoczyła. Można zrzucić baranicę, a ja wciąż mam serce zmrożone porannymi uwagami. Staję się jakimś... soplem lodu, o!