30 kwietnia 2010

Zapomnijcie o ogródkach!

30 kwietnia 2009

       
   Lubię Rynek Krakowski. Szczególnie latem, gdy rozstawione są kawiarniane ogródki pod parasolami. Przyjedziesz. Pozwiedzasz. Odpoczniesz. Kawy się napijesz. Kto lubi, to i piwa dla ochłody posmakuje. Jakoś władzom tego miasta zupełnie nie przeszkadza bliskie sąsiedztwo Kościoła Mariackiego.

     Lubię Rynek Zamojski. I władzom tego miasta też nie przyszło do głowy, by blokować urządzanie kawiarnianych ogródków. A katedra tuż.

   Lubię wszystkie miejskie starówki, na których ukwiecone altany z napojami, szarlotką, lodami, pizzą i kawą gromadzą turystów, a także całe rodziny miejscowych spacerowiczów.
Czyżby w tych miastach w pobliżu staromiejskich rynków nie było kościołów?
Przecież obecność kościoła w mieście koliduje  z piciem piwa, a nawet niewinnej kawy.
Przecież spożywanie lodów przez  nie daj Boże hałasujące dzieci w ogródku jest...
No właśnie... Czym jest na przykład dla kościoła, którego zaledwie czubek dzwonnicy z tego miejsca widać?


        To Chełm. W tym mieście, na centralnym placu starówki, będącej miejscem spotkań mieszkańców i przyjezdnych, dla piwno - kawiarnianych ogródków włodarze miasta mówią NIE!
Dlaczego?
Jak podaje ’Dziennik wschodni’, dlatego że...
Przez plac przebiega droga do kościoła, zatem na placu powinien panować spokój.
Nie ma potrzeby, by centrum miasta tętniło życiem.
Ma być spokój na drodze do kościoła i już!

Bieluch zajmujący się przyciąganiem turystów by się uśmiał.

       O tym, jaką szansę dla drobnych przedsiębiorców dają  ogródki, kiedy wraz z majem pojawiają się turyści na zabytkowym rynku - w pobliżu muzeum, wejścia do unikalnych podziemi kredowych z legendarnym duchem Bieluchem i praktycznie wszystkich obiektów odwiedzanych przez wycieczki i jakie może to mieć znaczenie dla rozwoju miasta z Polski „be”, nie wspomnę /jak mawiał Pawlak/.
Bo i po co?

Jak B to „be” i basta!


Można posiedzieć na murku... Ostatecznie!


 

A wieczorem, zamiast piwem, pizzą czy ciastkami,
delektować się...
Świętym spokojem i pustką!

  

Podobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Co będzie z innymi ogródkami, jeśli  'włodarze jedynie słusznych dróg'
w kontekście ogródków o tym pomyślą? 

2 kwietnia 2010

Kierowcy i celnicy a strażacy. Czarnobyl a 1 maja, czyli co ma piernik do wiatraka?


02 kwietnia 2008

      Na forum politycznym  dyskusja o protestach celników. Forumowicze sprzeciwiają się nierealnym żądaniom nie tylko tej grupy zawodowej. Nie tak dawno przeżywaliśmy ewakuację szpitali. Społeczeństwo nie było po stronie lekarzy. Kierowcy stojący  w wielokilometrowych kolejkach przed wschodnią granicą unijną wzbudzają współczucie społeczeństwa, które raczej nie solidaryzuje się z celnikami. Zmarzniętym i wygłodniałym kierowcom pomagają strażacy.  W kotłach kuchni polowej wożą gorącą grochówkę, bigos, kawę, herbatę.



Ewa. No właśnie... Strażacy.... Jaką odpowiedzialną i niebezpieczną pracę wykonują. Jednak jakby rozumieją sytuację w kraju, nie domagają się niemożliwego, a komu jak komu, ale im na pewno by się należało!  Są wszędzie: pożary, powodzie, na drogach przy wypadkach samochodowych... Teraz pomagają kierowcom TIR-ów przetrwać strajki  celników. 

Bet. Szkoda, że bracia - strażacy nie mogą odprawiać ciężarówek przez granicę. Byłoby "po kłopocie" - to grupa zawodowa, na którą zawsze można liczyć.  Chociaż też nie zarabiają kroci.  Ale to ludzie odpowiedzialni. 

Bonynka. I dodałabym jeszcze, nie strachliwi!  Mam ogromny szacunek do tej formacji mundurowej. 

Bet. (...)  Powiem jeszcze, że wśród strażackiej braci na największy szacunek zasługują zastępy Ochotniczej Straży Pożarnej na wsi. Mieszczuchy nie mają pojęcia jaka to poważna i poważana na wsi organizacja. Tam garną się dobrowolnie młodzi ludzie /uczniowie/ i są autentycznie zaangażowani w swoją Misję. Widzieliście kiedyś drobniutkie dziewczynki i chłopaczków dumnie noszących swoje srebrne hełmy? A jakie głębokie tradycje kulturalne tam są - wspomnę tylko o orkiestrach dętych uświetniających każdą uroczystość wiejską. Znam przypadek, że strażak - ochotnik uratował swojemu ojcu życie, bo umiał udzielić pierwszej pomocy, zanim dojechało Pogotowie. Przed Strażą Pożarną - czapki z głów! Naczelnym Strażakiem Polski jest Waldek Pawlak - myślę, że nie da skrzywdzić tej formacji.


       Jako strażak wiem, że to bardzo mobilna grupa zawodowa. Przez całą dobę, także w niedziele i święta - 100 % dyspozycyjności. Żadne tam od godz. 9 - 17. Tylko biuro - księgowe, sekretarki - nie pracują na okrągło, ale dyspozycyjność mają wpisaną do zakresu obowiązków /nawet podczas urlopu/. Już pod koniec lat dziewięćdziesiątych straż jako pierwsza wdrożyła krajowy system ratowniczy. Był dopięty na ostatnią zatrzaskę. I co z tym systemem? Utknęło wszystko w rękach kolejnych rządów. Do dziś np. nie funkcjonuje nr 112. Owszem były i w strażach protesty, ale nie płacowe, głównie przeciwko upolitycznianiu strażaków. Na przykład słynny protest studentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej. 

       Fenomenu patriotycznego wychowania strażaków, ich mentalności,  postaw społecznych należy upatrywać już  w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Zrodził się wtedy wielki ruch strażacki. W ciągu zaledwie dwudziestu lat niepodległości bardzo ten ruch okrzepł. Związek Straży Pożarnych RP przed II wojną miał już prawie 15 tysięcy ochotniczych jednostek i ponad 100 straży zawodowych. Strażaków, zwłaszcza młodzież zrzeszoną w OSP, wychowywano w szacunku do wszystkiego co polskie, poprzez organizowane biblioteki, świetlice, chóry, orkiestry, teatry oraz wszystkiego, co ludzkie - poprzez uczenie niesienia pomocy.

       Na krótko przed wybuchem wojny większość strażaków zmobilizowano do wojska i do służb pomocniczych w policji. Zdyscyplinowani na co dzień, okrzepli w "boju" prawdziwym /pożary, powodzie, katastrofy prawdziwe/, a nie poligonowym, okazali się świetnymi żołnierzami, a ich doświadczenie nieocenione.  Zawsze służyli krajowi i narodowi. I tak już ten typ ma do dziś... 

       Przy okazji dyskusji o strażakach, jako grupie zawodowej "do wszystkiego" przypomniał mi się pewien dzień z życia strażaków nie mający nic wspólnego z pożarami. Zapowiadała się zwykła służba...  Okazała się niezwykła... Rok 1986, kwiecień. Spokój. Ten spokój zostaje przerwany. Będące na wyposażeniu  straży pożarnej liczniki Geigera mierzące promieniowanie jonizujące odezwały się. Jako pierwsi w kraju (nie licząc pracowników Laboratorium Ochrony Radiologicznej - CLOR i pewnie Komitetu Centralnego)  wiemy,  że coś niepokojącego wisi w powietrzu.


       Otrzymujemy polecenie od władz, by udostępnić samochody do przewozu dzieci na jakieś tajemnicze szczepienia. Ale tylko niektóre dzieci. Wybrane!

       Już wiemy, że to Czarnobyl. Pamiętam nasze osłupienie, gdy dowiadujemy się, że wszystkie inne dzieci będą szczepione dopiero 1 maja po defiladzie. Dzisiaj tylko te wskazane. Jako oficer operacyjny drążę temat. Dlaczego tylko niektóre dzieci? A inne? Nie nasze? Gorsze? Dziesiątki telefonów i zdobywam płyn Lugola. Koleżanka (telefonistka) jeździ po mieście i zgodnie z wiedzą lekarza szczepiącego dzieci "komitetowe"  wydziela odpowiednią ilość kropelek płynu komu się da i na ile wystarczy.

        Wykorzystujemy nielegalnie samochody, kierowców, strażaków... pomiędzy przejazdami po dzieci pracowników komitetu PZPR,  które należy wozić do tajnego punktu szczepień. Przy okazji, zbaczając nieco z kursu, koledzy wstępują na place zabaw i  podwórka, by  przeganiać dzieci  do domów.  Proszą jednocześnie o rozpowszechnianie w sąsiedztwie  zakazu wychodzenia z domu. Co będzie, jak się wyda? O tym nie myślę... Strażaków nie narażam na dyscyplinarkę, to oficer operacyjny ponosi odpowiedzialność za to, kogo, gdzie i w jakim celu  dysponuje.

       Kierowcy się martwią, jak rozliczyć kilometry, co wpisać w karty drogowe? I na to znajduje się rada. "Psujemy" na ten czas system nagrywania rozmów z telefonu 998, by bez dowodów "winy" w postaci nagrań,  aranżować wyjazdy niby do fałszywych alarmów pożarowych.

       Pojawia się zatroskanie... Co z defiladą 1-majową? Dlaczego szczepienia dzieci i młodzieży szkolnej zarządzone są dopiero na 1 maja i  w dodatku  aż  po defiladzie? Dlaczego tyle godzin dzieci mają spędzić na odkrytej przestrzeni i się napromieniowywać podczas słuchania pierwszomajowych przemówień i przemarszu przez miasto? Społeczeństwo o niczym jeszcze nie wie. Brak komunikatów w radio i telewizji. Wykonujemy dziesiątki telefonów do nauczycieli, by nie zabierali dzieci na defiladę, tylko wprost do ośrodków zdrowia. 

       Dzisiaj z uśmiechem wspominam 1 maja 1986 roku. Śmiać mi się chce ze starej, niewyraźnej fotografii. Zresztą po latach udowodniono, że promieniowanie nie było groźne, a szczepienia niepotrzebne.  Ale wtedy nie było do śmiechu... W 1986 roku sprawy przedstawiały się wręcz dramatycznie!

    
       Plac PKWN - od zawsze przed defiladą miejsce zbiórki szkół   podstawowych - tego 1 maja   jest wyludniony. Otóż  kobieta  ze zdjęcia wysłała nauczycieli z dziećmi na szczepienia, jeszcze zanim zapełniła się władzami trybuna i zaczęło się przemówienie. Gdy podeszła do mamy z dziewczynką, której główkę widać na zdjęciu, zauważyła facetów w prochowcach z postawionymi kołnierzami (a było bardzo ciepło), którzy ją fotografowali. No, to pomyślała... Jak chcą zdjęcie, to niech mają w całej krasie!  Wypięła się "triumfalnie" i przyjmując minę

"trala... lili... bęc" pozowała fotografowi. 

       Po latach otrzymała swoją teczkę, w której było to właśnie zdjęcie. 



       No tak... Zaczęło się na forum Interii od rozmowy o  celnikach i kierowcach, a skończyło opowiastką o strażakach, Czarnobylu i 1 maja. Co ma piernik do wiatraka? A... ma! Wszystkiemu "winne" dyskutantki z forum, które połechtały moje serce swoimi pochwalnymi postami o strażakach, brzmiącymi dla mnie, jak najpiękniejsze trele. One przywołały  wspomnienia...

Nie bez winy jest też grochówka, którą zjedli ze smakiem kierowcy Tirów. Niech im będzie na zdrowie!