4 grudnia 2010

Księga tradycji i zwyczajów świąteczno - noworocznych


Opowieść Świąteczno - Noworoczna

   
         Nasi przodkowie, podporządkowani rytmowi przyrody, wyznaczającej pory siewów i zbiorów, nie odczuwali potrzeby liczenia lat. Każdy miał ich tyle, na ile się czul. Nie przywiązywali też zbytniej wagi do nazw miesięcy. Upływ czasu mierzyli ważniejszymi świętami, okresami je poprzedzającymi i po nich następującymi. Najważniejsze były Gody – święta radości, święta rodziny i sąsiedztwa, święta dzieci, służby, wielkie godnie święta – rozpoczynające się Wigilią.
Radosne i gwarne Gody (ta starożytna nazwa ma związek z zetknięciem się dwóch lat – godów starego i nowego) poprzedzał długi i monotonny adwent. Jeszcze w wigilie św. Andrzeja młodzież się bawiła, dziewczęta wróżyły wylewając na wodę roztopiony wosk, ale potem cichły skoczne melodie, śpiewy, śmiechy i swawole. Powiadali, ze:

Święta Katarzyna klucze pogubiła,
święty Jędrzej znalazł, zamknął skrzypki zaraz.
 
       Następował czas ciszy, postu i nabożeństw. Ludzie zamykali się przed wichrem i słotą w swoich domostwach, ustawały sąsiedzkie wizyty, jedynie dziewczęta schodziły się, by w długie wieczory wspólnie drzeć pierze, tkać i prząść. Prace umilały sobie śpiewaniem nabożnych pieśni i opowiadaniem baśni. Im bliżej Godów, tym nastrój stawał się weselszy, a w dzień Wigilii wszystkich ogarniało radosne podniecenie. Od świtu w domach panował duży ruch. Każdy chciał być przydatny, pomagać w świątecznych przygotowaniach, by zapewnić sobie pomyślność w nadchodzącym roku. Mężczyźni szli na ryby albo starali się upolować jakąś zwierzynę. Dzieci stroiły podłażniczki i w kątach izby ustawiały snopy nie młóconego zboża, a kobiety szykowały w kuchni delicję za delicją. Potrawy na wieczerzę wigilijną musiały być postne, a ich liczba nieparzysta. Przyrządzano je ze wszystkiego, co rosło w polu, sadzie, ogrodzie, lesie i żyło w wodzie. Im więcej potraw znalazło się na stole, tym większej obfitości pokarmów i większych dostatków można było spodziewać się w nadchodzącym roku.
 
       Gdy już stół zasłano sianem, nakryto obrusem, czekały półmiski z potrawami, niecierpliwie wypatrywano pierwszej gwiazdki. Gdy ta zajaśniała, zebrani przy wigilijnym stole łamali się opłatkiem, składając sobie życzenia: bodaj byśmy na przyszły rok łamali go ze sobą. Potem zasiadano do wieczerzy, przestrzegając zasady, aby liczba biesiadników była parzysta. Głód lub dostatek w zbliżającym się roku zależały od tego, czy się na Wigilię najadło do syta. Jedno nakrycie na stole i miejsce przy nim należało zostawić wolne dla nieobecnego członka rodziny, zbłąkanego i zmarzniętego przybysza lub duszyczki z zaświatów.
Uczta wigilijna wszystkich łączyła.
Podawano śledzie, czerwony barszcz z uszkami, kapustę z grzybami i karpie przyrządzane na rożne sposoby. W niektórych rodzinach kresowego kolorytu nadawała wieczerzy makowa babka z bakaliami, formowana na zimno, podobna w smaku do kutii. Na zakończenie obowiązkowo podawano kompot z suszonych owoców.
      
        Po wieczerzy kręcono ze słomy powrósła i opasywano nimi drzewka owocowe żeby lepiej rosły. Wynoszono tez resztki jedzenia zwierzętom. Gospodarze, wychodząc przed dom, zapraszali na ucztę wróble, albo wilka z lasu, a nieraz nawet mróz. Starano się nikogo nie pominąć i ze wszystkimi się godzić. Nie uprzątano tez wigilijnego stołu, żeby nocą mogły się jeszcze przy nim pożywić przybyłe z zaświatów duchy krewnych. Kiedy spełnione zostały wszystkie związane z wigilijną wieczerzą obrzędy, można było przed wyjściem na Pasterkę, zwana tez Północką, odpocząć, porozmawiać, pośpiewać kolędy. O północy spieszono na Pasterkę. Każdy starał się przyjść lub przyjechać do kościoła jak najszybciej. Ci bowiem, którzy pierwsi przestąpili próg świątyni, mieli też być pierwsi we wszystkich pracach gospodarskich i najlepsze zebrać plony. W czasie uroczystej mszy, przy dźwiękach dzwonów i śpiewie kolęd, oddawano hołd narodzonemu Zbawicielowi, a także witano nowy rok obrzędowy i wegetacyjny. Wierzono, że dla tych, którzy w piękny i niezwykły wigilijny dzień nie zaniedbali niczego z przekazanej przez ojców tradycji, będzie on dostatni i szczęśliwy. 


***

         Bardzo tęskniliśmy zawsze do Gwiazdki. W grudniu dnie były coraz krótsze, a rankiem noc długo nie ustępowała. W dniu wigilijnym jakby topiła się w pomarańczowych i fiołkowych mgłach, a dzień budził się uroczyście. Gdy rozwidniło się zupełnie, wyciągaliśmy z pudelek złociste i srebrzyste ozdoby choinkowe. Choinkę wnosił ojciec, a jeszcze zanim ją postawił, trzeba było umieścić na szczycie gwiazdę i anioła dmącego w puzon. Potem zawieszało się jabłka, pod którymi  leniwie gięły się gałęzie choinki. A gdy choinka była już ubrana i omotana w kolorowe łańcuchy, od ciepła w pokoju zaczynały wirować wielobarwne świecidełka, pachnieć pierniki i figi. Wszystkie dzieci chodziły z kąta w kąt, siadały przy oknach niespokojne, ciche i rozmarzone. Wiedziały, ze czar Wigilii zacznie się  o  zmroku. Zmrok nadchodził tak powoli. Zdawał się już być blisko i cofał się znowu. Mama wciąż wychodziła do kuchni. Ojciec przez dłuższą chwilę siedział nieruchomo i milcząco w pokoju. Zdawał się nie widzieć domu i dzieci. Myśli jego odlatywały daleko do dawnych lat, kiedy Gwiazdkę spędzał w zimnej piwnicy podczas wojny i do lat jeszcze dawniejszych, szkolnych, kiedy na Wigilię nie było nawet chleba i śledzia.
Nareszcie ojciec mówił:
- Widzę już gwiazdę.
A jeśli było pochmurno, mówił:
- Muszą być już gwiazdy na niebie – i wstawał. 

Wtedy cicho i niespodziewanie zamykały się drzwi do pokoju. Teraz nadchodził Gwiazdorek, aby podłożyć prezenty pod choinkę. Jego dzieci nie mogły widzieć. Siedziały więc cicho pełne lubych oczekiwań. A kiedy drzwi otworzono, pokój z choinką jaśniał, pachniał i krążył przed naszymi oczyma. Dzieci wchodziły nieśmiało, zupełnie oszołomione. Rodzice tak samo onieśmieleni przyciągali nas za ręce i całowali. Dużo chwil cudnych upłynęło zanim dzieci wreszcie spostrzegły podarunki pod choinką dla wszystkich ułożone. Starsza siostra ujmowała skrzypce, grała na nich, a dziadek śpiewał:

„A wczora z wieczora, a wczora z wieczora
z niebieskiego dwora..”.

A gdy ojciec zaintonował pieśń:

„Bóg się rodzi, moc truchleje...”

dzieci wszystkie razem wybuchały śpiewem, a mama płaczem wzruszenia.

Podczas wieczerzy mama zawsze drżała, aby dzieci nie udławiły się ością z ryby. Dziadek kazał jeść dużo kartofli, aby te ości popychać.

      W końcu zjawiały się bakalie – sen całego roku –słodycz daktyli pachnąca i ostra słodycz fig, aromatycznie skrzypiące rodzynki, zimne marmoladki, wonne korzenne pierniki, a na końcu orzechy.  Po wieczerzy jeszcze raz zapalano świeczki – słodka dobrotliwość ogarniała wszystkich, jak zawsze po nasyceniu się wielkim szczęściem.
Półśniąc nad naszymi zabawkami od Gwiazdorka  i jadanymi tylko raz w roku pomarańczami – słyszeliśmy, jak w każdym domu płynie kolęda:

„Gdy się Chrystus rodzi i na świat przychodzi,
Ciemna noc w jasnościach promienistych brodzi....”
  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak opublikować komentarz?

Jeśli nie masz KONTA GOOGLE, to..można wybrać:

- NAZWA /ADRES URL - w..okienku NAZWA wpisać nick i w..okienku ADRES wkopiować adres swojego bloga.

- ANONIMOWY - w tej opcji proszę podpisać się w..komentarzu.

W komentarzu można stosować kursywę i czcionkę pogrubioną.