PIERWSZE MIEJSCE W KONKURSIE
Garbatemu postanowiłam opowiedzieć swoją letnią miłosną przygodę.
Opowieść była dawno temu publikowana, ale tak schowana, że Wielbłąd jej nie
czytał. Ciekawe, czy będzie zazdrosny? A może się zdziwi?
A było to tak...
Wakacje młodzieży
/gościnnie publikowane: https://pogadajmyopeerelu2.wordpress.com/2008/06/21/wakacje-mlodziezy/
Pieczątka
rozpoznawcza (pieczątki robiło się z literek kupowanych w zestawach w sklepie
papierniczym) na białych kopertach, wyściełanych wewnątrz cienką,
szeleszczącą, kolorową bibułą:
Piach zasypie nasze ślady,ale myśli nasze się spotkajągdzieś pośród piasków niedostępnych wydm.Mielno’69 - AUUUUUUUU...
To zawołanie ułożone przez Darka, stało się
mottem listów wszystkich do wszystkich i zawsze musiało być na kopercie.
Wieloletnia korespondencja... Spotkania...
Zjazd w Warszawie pod rotundą, na który spóźniłam się kilka godzin z winy PKP.
Kto w to uwierzy? Oni czekali! Tacy byliśmy. Skoro obiecała - to przybędzie,
jeśli żyje. Wreszcie miłość...
Początkowo nie wiadomo czyja do kogo,
wszyscy we wszystkich się kochali wzajemnie. I jeszcze w Czerwonych Gitarach i
Skaldach. Tu trwał spór o to, który zespól lepszy, który kochać bardziej. Ale
to zupełnie inna historia.
Ta
będzie o wakacjach młodzieży PRL'u i krakowskiej miłości. Jej początek? Rok
1969. Wczasy wagonowe pod wydmami w Mielnie. Wspaniała młodzież, którą
zintegrowała równie wspaniała pani KO. To osoba do spraw kulturalno -
oświatowych na wczasach rodzinnych w czasach peerelu.
Pamiętam...
akademie, które młodzież pod przewodnictwem pani
KO urządzała dla rodziców. Wiersze, piosenki, gitary.
Pamiętam...
księżycowe wieczory pod wydmami. Byliśmy
grzeczni, dobrze ułożeni. Skoro pisze, że po wydmie nie wolno chodzić, to nie
wolno! Ochrona środowiska. Stąd w naszym kopertowym zawołaniu słowa: ”niedostępnych
wydm”.
Pamiętam...
”koncerty”, które dla zabawy urządzaliśmy w
muszli koncertowej, by poczuć się, jak artyści na scenie.
Pamiętam...
jak zbierali się ludzie na ławeczkach i bili
nam brawo.
Po „koncercie” pytali, czy będziemy tu jutro.
Pamiętam...
wieczorki taneczne, które pani KO uroczyście
otwierała słowami: jest nasza kochana młodzież?
- Jeeeeeeeeeeeeeeeeest!
Auuuuuuuuuuuuuuuuuu...
- To pokażcie dorosłym, jak się młodzież
bawi.
Chłopcy: Darek, Jurek, Andrzej i Krzysztof.
Tylko, a może aż tych czterech pamiętam z imion. Pewnie dlatego, że
korespondencja właśnie z nimi najdłużej trwała.
Dziewczyny: Kasia, Ela i pięknie
śpiewająca „Annę Marię” dziewczyna.
Wszystkich innych twarze i sylwetki także
widzę, lecz imion nie pamiętam. Czy oni pamiętają mnie?
Ela ze Śląska - o delikatnej, subtelnej urodzie.
Kasia - super modna Warszawianka z długimi
rozpuszczonymi włosami.
Darek - także Warszawiak.
Andrzej - z Radomia.
Jurek - z gitarą, palący papierosy.
I Krzysztof z Krakowa.
Wydmowa
miłość do wszystkich dokonała wyboru, dojrzała i ulokowała się właśnie w
Krakowie. Korespondencja z Darkiem, Jurkiem, Andrzejem i Dziewuszkami -
kolorowa, emocjonalna, miła... się kończyła, a zaczynały spotkania z
Krzysztofem, czyli ciąg dalszy „Mielna’69”. Zawsze w Krakowie - drugiej wówczas
po Krzysiu miłości.
Pamiętam...
jego sympatyczną siostrę i wspaniałą mamę,
która robiła najdłuższe na świecie i najcieńsze lane kluski na rosole.
Chyba jedną nitkę z jednego jajka.
Pamiętam...
Sylwestra w Krakowie w ciemnozielonej
sukience z brokatu i szyfonowej narzutce o jaśniejszej zieleni.
Pamiętam...
letnie spacery po plantach z Krzysztofem i
jego kolegami.
Pamiętam...
jak czystą ta miłość była.
Nie
pamiętam, czy Krzysztof choć trochę mnie lubił. Nie szafowało się słowami, oj
nie! Może i źle, bo o ileż prościej by było powiedzieć: kocham, zamiast
„gimnastykować” się w okazywaniu miłości na różne sposoby: rysowaniem serduszek
i kwiatków, zdobywaniem papeterii z ozdobnym papierem i kopert z różową bibułką
(powszechna była brązowa), wyszukiwaniem pretekstów i rzekomych spraw do
załatwienia w Krakowie, całonocną jazdą pociągiem, by zobaczyć przez chwilę
ukochanego w ukochanym mieście.
Piach
zasypał nasze ślady. Czy nasze myśli błąkają się gdzieś pośród piasków
niedostępnych wydm? A może po Plantach Krakowskich?
Mielno’69 – AUUUUUUUUUUU...
Na zdjęciach wczasy wagonowe nad Zatoką Pucką - lata
pięćdziesiąte.
Z drugiej strony wagony miały okna.
Tekst mój uhonorowano główną nagrodą w konkursie
"Wakacyjny flirt - miłość czy przygoda?"
https://kobieta.onet.pl/zdrowie/psychologia/wakacyjny-flirt-milosc-czy-przygoda/qzwhcyj
https://kobieta.onet.pl/zdrowie/psychologia/wakacyjny-flirt-milosc-czy-przygoda/qzwhcyj
Jakoś tak mi ten,Darek w świadomości utkwił...:-))KUBA
OdpowiedzUsuńMoże to Twój znajomy?
Usuńbłąkacie się nawzajem po Waszych myślach przywołując świat,którego już nie ma:)
OdpowiedzUsuńMoże więc warto przywoływać, skoro już nie ma? Tym bardziej, że blog - z definicji - jest także internetowym pamiętnikiem.
UsuńMyślę,że nie jest moim znajomym.Ale chciałem się odnieść do komentarza Bruneta.Jeśli nie ma przeszłości,nie ma człowieka.Tak ma krowa.KUBA
UsuńOczywiście że warto, warto przelewać wspomnienia na papier, malować na blogu chwile, do których wracamy ze łzami w oczach. Też to robię. Ale, póki co, namiętnie poszukuję u siebie krowich cech. Jak znajdę - dam znać.
UsuńBrunecie, bardzo przepraszam za komentarz Jakuba. Zwykle usuwam komentarze w taki sposób odnoszące się do gości mojego bloga. Nie zareagowałam w porę. Przepraszam najmocniej.
UsuńAleż ja się wcale nie gniewam:)
UsuńTo dobrze, bo się martwiłam:)
UsuńAleż ja wcale nie porównałem Bruneta do krowy.Jest to zwykłe nieporozumienie.Wspomnienia człowieka dają człowieczeństwo,w odróżnieniu od krowy,która nie ma ani przyszłości ani przyszłości.Jest to filozofia pewnego współczesnego filozofa amerykańskiego.
UsuńBardzo przepraszam,Brunecie,to moja wina,ponieważ nie wyjaśniłem,o co chodzi.Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam serdecznie.KUBA
Kubo - nie ma za co - nawet nie wiesz jak mi dobrze, że czasem ktoś ma inne zdanie niż ja:) Prawdę powiedziawszy, zaczytałem się u Ciebie, ale nie komentuję ze strachu przed "ostatecznym skrowieniem":) Jedno co mógłbym Ci mieć za złe to to, że, nieświadomie zacząłem wszędzie szukać wymion:) I już dostałem w pysk - od panienki w pociągu:) Pozdrawiam naprawdę ciepło.
UsuńJa też czasami wymionami się zajmuję.:-))))))))))))Trzymaj się.KUBA
UsuńNo toś mi prawie jak brat:))
UsuńMiłe wspomnienia. Nie wszystko PRLu było złe, bo ludzie umieli być razem, kochać a nie wykorzystywać, śpiewać radośnie przy ludziach, bawić się do upadłego. Dziś miło powspominać i Mielno i Kraków i wszystko, co wtedy było nam bliskie. Twój wielbłąd słuchając opowieści merda ogonem. Miłego dnia.
OdpowiedzUsuńI ta umiejętność bycia i bawienia się razem jest bardzo cenna i dzisiaj też się przydaje. Nie wszyscy, w przeciwieństwie do mnie i moich znajomych z tamtych lat potrafią się np.bawić bez alkoholu. W ubiegłym roku na wycieczce ktoś mnie poczęstował wódką. Nie piję i nie lubię odpowiedziałam. Na to zdziwiony pan:
Usuń- jak to nie? Przecież cały czas się pani doskonale bawi, innych też zabawia... Myślałem więc, że wy tu cały czas ukradkiem pijecie z koleżanką.
Tak! Potrafiliśmy śpiewać, opowiadać dowcipy, inscenizować skecze na scenie w amfiteatrze na trzeźwo, o!
Gdy to czytam, słyszę szum Bałtyku i czuję piasek w zębach... Zawsze wieje piachem nad Bałtykiem i masz go nawet w uszach, pamiętasz? Do tego chłopak z gitarą i koniecznie z papierosami. To był nieodłączny atrybut ówczesnego "gitarowca". Potrafili chłopcy zawrócić w głowie, oj potrafili... Nie dziwię się, że odległość nie miała znaczenia. Zakochać się w chłopcu w Krakowie to najlepsze co mogło ci się wydarzyć. Przecież to jest miasto magiczne i nic nie jest tu zwyczajne.
OdpowiedzUsuńAch... rozmarzyłam się... A co garbaty na to? Zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami?
Potwierdzam. Kraków to miasto magiczne. "A chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą"... jakoś tak było w piosence...
UsuńA garbaty podkręca rzęsy, żeby były jeszcze bardziej zalotne :)))
UsuńHi,hi... na zdjęciu widzę Panią na kocyku. Ten kocyk jest charakterystyczny dla tamtego okresu. Wszystkie koce były w takim deseniu - szachownica! Nic innego nie było do siadywania na plaży lub gdziekolwiek. Zawsze koc w szachownicę.Dobrze pamiętam?
OdpowiedzUsuńNie pamiętam zupełnie, abyśmy w domu kiedykolwiek mieli koc w szachownicę. Przypuszczam więc, że był to koc "wagonowy".
Usuńczasami warto wrócić do wspomnień. Te młodzieńcze miłości mają sobie coś w magii zwłaszcza po wielu latach.
OdpowiedzUsuńLubię od czasu do czasu wyciągnąć coś z pamiętnika.
UsuńGarbaty tego nie czytał, i dobrze, bo by nic nie zrozumiał. Ja czytałem, chyba nawet coś wtedy nabazgrałem. Generalnie jednak boję się takich wspomnień, bo tak jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak i nie da się powtórzyć tego co przeżyliśmy. Wielokrotnie próbowałem, chociaż na chwilę, powrócić do przeszłości, i nigdy się to nie udawało - to potwierdzają też uczestnicy tych "powrotów". Dlatego moje zdanie jest czymś pośrednim pomiędzy opinią Kuby i Bruneta. W sferze klimatów i nastrojów żyjemy bowiem tylko chwilą, a ona jest ulotna, i chyba dobrze ...
OdpowiedzUsuńAnzai
Nic wtedy nie "nabazgrałeś", o! Natomiast zachwycałeś się tym tekstem na jakimś blogu, chyba swoim.
UsuńPS. Wspomnienia na coś się jednak zdają. Kiedyś zwróciła się z prośbą studentka, aby zezwolić jej na wykorzystanie moich wspomnień do pracy dyplomowej o PKP.
UsuńNabazgrałem na blogu Bet, za co mi się nieżle dostało, bo przy okazji wydało się, że ja Was mentalnie nie odróżniam (z czym zresztą mam kłopoty do tej pory). Pewno, że wspomnienia są niezwykle przydatne, chociażby w tworzeniu naszego "Ja", naszego światopoglądu, czy dla prawidłowego funkcjonowania świadomości. Ja tylko się boję tych wspomnień z podtekstem Amora, bo one na ogół są bardzo burzliwe i trudne do kontrolowania ...
UsuńAnzai
Żadnego bazgrania nie pamiętam ani "dostania się". Jak można bazgrać na monitorze? Wspomnień nie trzeba się bać zwłaszcza gdy są miłe. To piszę ja-Bet, ta od goździków! Podkreślam dla łatwiejszego odróżnienia ...hi,hi...
UsuńOj Bet / to do Tej od goździków :))) /. Jak to miło, że to nie tylko ja czegoś nie pamiętam. Ale jak znajdę, to przytoczę. Pochwaliłem Cię za ten tekst, i zaraz potem mi wyjaśniłaś, że autorką jest alElla, a tego typu pomyłki przydarzają się Wam często, bo kiedyś pisałyście na jednym blogu.
UsuńCo do wspomnień to ja się ich boję tylko dlatego, że zabierają masę czasu. Czasem głupie zdjęcie, piosenka, czy tylko przelotny kadr, potrafią wywołać taki stan, że człowiek "zatapia" się w myślach, wspomnieniach, itp. reminiscencjach ...
Anzai
o tak, zatapia się, zatapia... ale dlaczego nie, jeśli to miłe?
UsuńO moim zaniku pamięci napisałam w tonie żartobliwym...hi,hi.Nie musisz nic szukać.
Anzai, a po co się bać takich wspomnień? Czasami można się "pozatapiać". Życie bez wspomnień nie istnieje. Sądzę, że nawet "twardziele" twierdzący, że ważne jedynie to, co w przyszłości i pędzący ku niej w "wyścigu szczurów" też wspominają, tylko nie przyznają się do tego. Chyba, że nie mieli miłości, nie przeżyli flirtu, który trwale w pamięci by się zapisał. Albo tych flirtów mieli tak dużo, były one tak "mechaniczne", że nie są w stanie umiejscowić ich w czasie, wskazać miejsce, ciepło wypowiedzieć imię, zanucić tamtą miłosną melodię... Może nawet ich pamięć sama z siebie wyrzuca to, bo było brzydkie albo pozbawione głębszych przeżyć?
UsuńalEllu, jak pisałem czas, czas, ... Pamiętamy przecież nie tylko dane zdarzenie, ale też wszystko co się wokół wydarzyło, zapachy, klimaty, smaki, dotyki, kolory, piosenki, nastroje, itd., itd., ... Faktycznie biedni są ci, którym to wszystko zlewa się w jedną bezkształtną całość, albo staje się nawet białą plamą. Ty potrafisz uchwycić i odtworzyć te momenty i chwała Ci za to. Ja już mam więcej samokrytycyzmu, dlatego według Bet potrafię już tylko krakać. Ale nie zawsze :)))
UsuńAnzai
Anzai, jesteś niesprawiedliwy dla Bet. Nie widziałam, aby twierdziła, że tylko "kraczesz", choć faktycznie, tak bywa. Ale za to, co napisałeś powyżej, pełne rozgrzeszenie za "krakanie" :)
UsuńNo racja. Bet czasami, z litości, mi odpuszcza.
UsuńAnzai
Anzai, bo dobre jest kobiece serce :)
UsuńKolega z rodzicami korzystał z takich wagonowych wczasów. Ku mojej zazdrości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja lubiłam te wagonowe wczasy. Później jeździliśmy do "domkowych" ośrodków wypoczynkowych, ale te nie były już tak dobrze - nad samą wodą - zlokalizowane.
UsuńWywołałaś u mnie moje wspomnienia z czasów młodości. Pięknie było.Nawet fotki sobie pooglądałam a zdążyły się już zakurzyć.Kraków kocham za całokształt. Serdeczności.Hanna
OdpowiedzUsuńKraków faktycznie można kochać za całokształt.
UsuńJak miło poczytać:))) Anka.
OdpowiedzUsuń... bo wspomnienia miłe :)))
UsuńPierwsza wakacyjna miłość !!! Ja też przeżyłem swoja pierwszą, wakacyjna miłość ale że aż wstyd do tego sie przyznac.
OdpowiedzUsuńW wieku ok. lat 10 wysłano mnie na kolonie letnie w Beskidy w Okolice Cieszyna.
Tam w budynku Szkoły Podstawowej przekształconej w ośrodek kolonijny przezyłem swoja pierwszą niezapomniana miłość z której do dziś pamietam dwa fragmenty.
1. W niedziele chciałem sie wybrać do ukochanej w białych spodniach, które ku mojej rozpaczy okazały się byc kalesonami.
2. Obiektem mojej miłości była.......kucharka kolonijna !!!!.
Przepraszam, że moja opowieść miłosna ździebko odtsaje od norm.
Pozdrawiam
Piotrze Opolski, najlepsze, co mogło się zdarzyć to miłość do kucharki. Adorujący kucharkę zawsze mieli najlepiej, bo okazałe kęski z kotła dostawali :)))
Usuń................i dostawałem !!!!. Wszystko wzieło się sta że jedna z innych kuchrek nosiła to samo nazwisko co ja i tak zostałem kuchenna maskotka.
UsuńMiłego dnia !
Hmmmmm.... to już wiemy skąd się bierze "kącik kulinarny" u Piotra. Stara miłość nie rdzewieje i czym skorupka za młodu...
UsuńTrafne spostrzeżenie, Bet. Czegoż miłość nie jest w stanie uczynić?
UsuńWtedy była inna młodzież, nie tak rozwydrzona jak obecna. Tej obecnej bardzo mi szkoda, bo nie wie, ile traci.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam. AUUUUUUUUUU!
Mam podobne odczucia, gdy widzę i słyszę młodzież w internacie, koło którego mieszkam. Sąsiedzi lamentują, żeby tylko nie było w internacie kolonii, bo wtedy trzeba z osiedla się wynosić.
UsuńWczoraj posiedziałam trochę na balkonie i nasłuchałam się rozmów dwóch dziewczyn i dwóch chłopaków. Aż mi więdły uszy. Nie wiem, jak dziewczyny mogą pozwolić na to, aby w ich towarzystwie chłopcy tak bluzgali. Zresztą te dziewczyny nie były lepsze.
UsuńAnno, piszesz o dziewczynach... A co powiedzieć i nauczycielach i wychowawcach? Też pozwalają, albo udają, że nie słyszą.
UsuńNie jezdziłam nigdy na takie młodzieżowe zgrupowania, wszystkie wakacje spędzałam z ciotecznymi braćmi, sporo ode nie młodszymi. A gdy miałam 16 lat jakiś geniusz rodzinny wykombinował, że mogę jechać z nimi na wakacje sama. I tak się stało. I wtedy poznałam bardzo interesującego chłopaka, starszego o całe 5 lat a do tego był brunetem z zielonymi oczami.Korespondencja kwitła kilka lat, ale więcej się nie spotkaliśmy.A byłam tak porządna,że nawet się z nim ani razu nie pocałowałam,czego nawet trochę żałowałam.
OdpowiedzUsuńZ pewnością nie była to miłość, nawet nie wiem czy przyjazń, ale w sumie fajnie.
Miłego, ;)
Anabel, to nie było młodzieżowe zgrupowanie. Zwykle wczasy rodzinne, na których młodzież tak się zintegrowała dzięki pani kulturalno-oświatowej.
UsuńZ tym brunetem z zielonymi oczami, to trochę "sfrajerowałaś". Ale nie ma czego żałować. Może przez jeden pocałunek byłabyś dzisiaj żoną nie swojego męża? :)))
Elu!
OdpowiedzUsuńPiękne opowiadanie! Bardzo ciekawe i przywołujące moje wspomnienia!
Ja tez miałem takiego MAŁEGO DRUKARZA:) I składało się różne napisy. Mieliśmy tez pamiętniki. I tam się wpisywało różne wierszyki i robiło rysunki.
Ja też miałem pamiętnik:)
No i miłość prawdziwa. Tak kochałem jedną dziewczynę z podstawówki T.
Na wczasach wagonowych nie byłem. Ale widziałem takie wagony właśnie nad morzem:)
I sporo się korespondowało listownie.
Bardzo dobrze to wspominam.
Pozdrawiam Vojtek
Jesteś Vojtku kolejną osobą, która ma podobne wspomnienia. Moje ze szkoły podstawowej się różnią, bo kochałam się w nauczycielu śpiewu. A nauczyciel, to nauczyciel. Ani za rączkę potrzymał, ani na prywatkę nie zaprosił :)))
UsuńW ramach zawieszenia broni:-))))mam,Elu pytanie.Czy Ty-kiedy ktoś wstawi siebie do "obserwatorów"-odpisujesz?Bo nie ma komentarza,tylko zdjęcie.Pozdrawiam.KUBA
OdpowiedzUsuńWitaj alEllu, jakie urocze wspomnienie. Mnie z wakacji zachowały się fajne wspomnienia o kumplach brydżowych. Grało się na plaży, grało się w domu. Nie pamiętam niestety imion wspaniałych kumpli od brydża, choć zostało mi w pamięci, że niektórzy byli z Wrocławia.
UsuńMario Dora, też grywałam w karty, ale niezbyt często i raczej późną jesienią i zimą. W wakacje nigdy, bo to zajęcie wymagające długiego siedzenia.
UsuńJakubie, nie, bo nie ma u mnie takiej opcji w "Obserwatorach". Każdy wstawia tylko zdjęcie bez komentarza.
OdpowiedzUsuńA mnie podoba się różnica w młodzieżowych zawołaniach. Dawniej wołaliśmy AUUUUUU... z takim zaśpiewem. teraz jest łaaaał....z wykrzyknikiem chyba? To też jest jakiś wyznacznik zmiany czasów.
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że "łaaał" wyraża zachwyt czymś, że zamiast "ładne/piękne" mówi się "łaaał".
UsuńDobrze myślałaś. Ale to Wasze AUUUUU to też zachwyt ale połączony z tęsknotą, prawda? Tak to odbieram.
UsuńPewnie tak, choć początkowo - tam w Mielnie - tym okrzykiem pozdrawialiśmy się i sygnalizowaliśmy swoją obecność na wieczorkach tanecznych i ogniskach na zapytanie: jest tu nasza młodzież?
UsuńPrzywołałaś wspomnienia o dawnych uczuciach, pierwszych miłościach, nadziejach, bezgranicznym optymiźmie.Pozostała tęsknota za minionymi chwilami.Pozdrawiam Ula z dawno.......
OdpowiedzUsuńUla, czasem chce się tak powspominać:)
UsuńZnalazłam sposób
OdpowiedzUsuńKiedy otwierały się drzwi do klasy i pojawiał się w nich „dziadek”, natychmiast milkły wszelkie głosy i każdy zrywał się na proste nogi , niczym w wojsku. Profesor powolutku, malutkimi kroczkami, przesuwał się w kierunku katedry, zatrzymując się w połowie drogi, kierował swoje spojrzenie na nas i słabym, cichym głosem pozdrawiał wszystkich :salute .Czynił to z takim szacunkiem i godnością, że miałam wrażenie, iż tym gestem uczy nas dobrych obyczajów, manier i kultury. Od tego zaczynała się każda lekcja. Uczniowie siadali w ławkach, a dziadek przystępował do odczytania obecności. Dalszy scenariusz lekcji był nam dobrze znany. Otwierał swój kajet, w którym było już zaznaczone, kto będzie pytany. W klasie była idealna cisza, a moje serce było narażone na wszelkie zawały związane ze stresem. Na środek była wywoływana osoba i już wiedziała, że trzeba każdy wyraz z czytanki dokładnie opisać, a na zakończenie przetłumaczyć zdanie. Takie werbalne nauczenie zupełnie nie wchodziło mi do głowy. Na języku polskim podawane nam były różne sentencje i przysłowia łacińskie, bo zasadne było je zacytować w odpowiednim momencie i nie wiem dlaczego, z zapamiętaniem takich nie maiłam problemu. Jeszcze pozostało w mojej pamięci, podyktowane przez polonistę powiedzenie, że : homo sum, humani nihil semper, a me alienum puto (jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce) i kilka innych. A na lekcjach u dziadka niewiele do mnie trafiało. Pocieszeniem jest fakt, że nie byłam jedyną ułomnością z tego przedmiotu i jak zawsze, lekcja kończyła się obfitym żniwem ocen niedostatecznych.
Do dzisiaj zapamiętałam rzadkie przypadki, które skończyły się sukcesem w postaci oceny pozytywnej tzn. dostatecznej, bo tych drugich było ho, ho jak dużo.
Oto jedno z takich zdarzeń:
Dziadek wywołał mnie do tablicy, do odmiany : hic, hec, hoc (ten, ta,to)
Drugi przypadek: huius .Odmieniałam nie zastanawiając się co mówię. Klasa już była rozbawiona dokładnie, co na lekcji łaciny było rzadkością. ”Łabserdaki” jak zawsze krzyczał dziadek swoim słabiutkim głosem i przytupywał nerwowo nogami. Tym razem ledwo zdążył uciszyć, przyszła pora na trzeci przypadek :huic ( c czytamy jak k) - kontynuowałam odpowiedź. Źle to wypowiadasz -przerwał profesor. K nie czytamy , a „i” należy wypowiedzieć miękko tak jak „j”. Posłusznie powtórzyłam za dziadkiem. Klasa ryczała ze śmiechu, a ja spanikowana, nawet nie kontaktowałam o co chodzi. Do dzisiaj widzę twarz Eli , która zwija się ze śmiechu, kładzie na ławce by nie być na celowniku dziadka i jest cała czerwona. Nie może złapać oddechu tak się rechocze. Biedna popłakała się ze śmiechu.
-Ja wiem co wy macie na myśli- uspokajał dziadek grożąc palcem.
Widząc sytuacje trudną do opanowania, mnie zwolnił z obowiązku dalszych odpowiedzi. Otrzymałam jedną z nielicznych pozytywnych ocen i to za co? Uświadomiłam sobie jak ochłonęłam w ławce, że za to iż po raz pierwszy w życiu użyłam słowa, którego do dzisiaj nie stosuję i to na dodatek głośno i publicznie.
Tu musze coś dodać ewentualnie czytającemu młodszemu pokoleniu.Za naszych czasów nie było słychać wulgaryzmów. Nie słyszałam, by moi koledzy kiedykolwiek ich używali, a mnie przyszło publicznie się popisać. Wysoka była ta cena za pozytywną ocenę.
Ula z dawno....
Bardzo ciekawe wspomnienia, Ula. Pełna zgoda. Tak powszechnie, jak dzisiaj, młodzież dawniej nie używała "słówek".
UsuńPamięć , wspomnienie to raj , z którego nigdy nie będziemy wygnani , a najdłużej pozostaja przyjaźnie zawiązane w dzieciństwie. Na obozach, koloniach . W szkole. Spontaniczne, serdeczne. Pozostają. Pozdrawiam . Vale!
OdpowiedzUsuńAndante, niektórzy nie chcą wspominać i nie wspominają. Taka podobno nastała moda.
UsuńWitaj alEllu. Miło mi, że zajrzałaś na mój blog. Poczytałam sobie troszkę Twoich blogów. I jest tu u Ciebie bardzo interesująco.
OdpowiedzUsuńWpisuję się pod wczasami w Mielnie, ponieważ też miałam kiedyś przyjemność być na wczasach w wagonach w Mielnie. Ale było to kilka lat później i wagony nie stały już na plaży tylko gdzieś pod lasem i komary cięły niemiłosiernie. Ale wczasy były super. Pozdrawiam.
Pamiętam komary i las. Był zaraz za wydmami.
UsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńMiło witam na "Posiaduszkach" i dziękuję za pochwałę.
Usuń