22 maja 2012

Wakacyjny flirt - miłość czy przygoda?


PIERWSZE MIEJSCE W KONKURSIE


      Garbatemu postanowiłam opowiedzieć swoją letnią miłosną przygodę. Opowieść była dawno temu publikowana, ale tak schowana, że Wielbłąd jej nie czytał. Ciekawe, czy będzie zazdrosny? A może się zdziwi?

A było to tak...

Wakacje młodzieży


      Pieczątka rozpoznawcza (pieczątki robiło się z literek kupowanych w zestawach w sklepie papierniczym)  na białych kopertach, wyściełanych wewnątrz cienką, szeleszczącą, kolorową bibułą:

Piach zasypie nasze ślady,
ale myśli nasze się spotkają
gdzieś pośród piasków niedostępnych wydm.
Mielno’69 - AUUUUUUUU...

To zawołanie ułożone przez Darka, stało się mottem listów wszystkich  do wszystkich i zawsze musiało być na kopercie.

Wieloletnia korespondencja... Spotkania... Zjazd w Warszawie pod rotundą, na który spóźniłam się kilka godzin z winy PKP. Kto w to uwierzy? Oni czekali! Tacy byliśmy. Skoro obiecała - to przybędzie, jeśli żyje.  Wreszcie miłość...
Początkowo nie wiadomo czyja  do kogo, wszyscy we wszystkich się kochali wzajemnie. I jeszcze w Czerwonych Gitarach i Skaldach. Tu trwał spór o to, który zespól lepszy, który kochać bardziej. Ale to zupełnie inna historia.

       Ta będzie o wakacjach młodzieży PRL'u i krakowskiej miłości. Jej początek? Rok 1969. Wczasy wagonowe pod wydmami w Mielnie. Wspaniała młodzież, którą zintegrowała równie wspaniała pani KO. To osoba do spraw kulturalno - oświatowych na wczasach rodzinnych w czasach peerelu.

Pamiętam...
akademie, które młodzież pod przewodnictwem pani KO urządzała dla rodziców. Wiersze, piosenki, gitary.

Pamiętam...
księżycowe wieczory pod wydmami. Byliśmy grzeczni, dobrze ułożeni. Skoro pisze, że po wydmie nie wolno chodzić, to nie wolno! Ochrona środowiska. Stąd w naszym kopertowym zawołaniu słowa: ”niedostępnych wydm”.

Pamiętam...
”koncerty”, które dla zabawy urządzaliśmy w muszli koncertowej, by poczuć się, jak artyści na scenie.

Pamiętam...
jak zbierali się ludzie na ławeczkach i bili nam brawo.
Po „koncercie” pytali, czy będziemy tu jutro.

Pamiętam...
wieczorki taneczne, które pani KO uroczyście otwierała słowami: jest nasza kochana młodzież?

- Jeeeeeeeeeeeeeeeeest! Auuuuuuuuuuuuuuuuuu...

- To pokażcie dorosłym, jak się młodzież bawi.

Chłopcy: Darek, Jurek, Andrzej i Krzysztof. Tylko, a może aż  tych czterech pamiętam z imion. Pewnie dlatego, że korespondencja właśnie z nimi najdłużej trwała.

Dziewczyny: Kasia, Ela i pięknie śpiewająca  „Annę Marię” dziewczyna.

Wszystkich innych twarze i sylwetki także widzę, lecz imion nie pamiętam. Czy oni pamiętają mnie?

Ela ze Śląska - o delikatnej, subtelnej urodzie.
Kasia - super modna Warszawianka z długimi rozpuszczonymi włosami.
Darek - także Warszawiak.
Andrzej - z Radomia.
Jurek - z gitarą, palący papierosy.
I Krzysztof z Krakowa.

       Wydmowa miłość do wszystkich  dokonała wyboru, dojrzała i ulokowała się właśnie w Krakowie. Korespondencja z Darkiem, Jurkiem, Andrzejem i Dziewuszkami - kolorowa, emocjonalna, miła... się kończyła, a zaczynały spotkania z Krzysztofem, czyli ciąg dalszy „Mielna’69”. Zawsze w Krakowie - drugiej wówczas po Krzysiu miłości.

Pamiętam...
jego sympatyczną siostrę i wspaniałą mamę, która robiła najdłuższe na świecie  i najcieńsze lane kluski na rosole. Chyba jedną nitkę z jednego jajka.

Pamiętam...
Sylwestra w Krakowie w ciemnozielonej sukience z brokatu i szyfonowej narzutce o jaśniejszej zieleni.

Pamiętam...
letnie spacery po plantach z Krzysztofem i jego kolegami.

Pamiętam...
jak czystą ta miłość była.

       Nie pamiętam, czy Krzysztof choć trochę mnie lubił. Nie szafowało się słowami, oj nie! Może i źle, bo o ileż prościej by było powiedzieć: kocham,  zamiast „gimnastykować” się w okazywaniu miłości na różne sposoby: rysowaniem serduszek i kwiatków, zdobywaniem papeterii z ozdobnym papierem i kopert z różową bibułką (powszechna była brązowa), wyszukiwaniem pretekstów i rzekomych spraw do załatwienia w Krakowie, całonocną jazdą pociągiem, by zobaczyć przez chwilę ukochanego w ukochanym mieście.


       Piach zasypał nasze ślady. Czy nasze myśli błąkają się gdzieś pośród piasków niedostępnych wydm?  A może po Plantach Krakowskich?

Mielno’69 – AUUUUUUUUUUU...


Na zdjęciach wczasy wagonowe nad Zatoką Pucką - lata pięćdziesiąte. 
Z drugiej strony wagony miały okna. 



Tekst mój uhonorowano główną nagrodą w konkursie 




71 komentarzy:

  1. Jakoś tak mi ten,Darek w świadomości utkwił...:-))KUBA

    OdpowiedzUsuń
  2. błąkacie się nawzajem po Waszych myślach przywołując świat,którego już nie ma:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może więc warto przywoływać, skoro już nie ma? Tym bardziej, że blog - z definicji - jest także internetowym pamiętnikiem.

      Usuń
    2. Myślę,że nie jest moim znajomym.Ale chciałem się odnieść do komentarza Bruneta.Jeśli nie ma przeszłości,nie ma człowieka.Tak ma krowa.KUBA

      Usuń
    3. Oczywiście że warto, warto przelewać wspomnienia na papier, malować na blogu chwile, do których wracamy ze łzami w oczach. Też to robię. Ale, póki co, namiętnie poszukuję u siebie krowich cech. Jak znajdę - dam znać.

      Usuń
    4. Brunecie, bardzo przepraszam za komentarz Jakuba. Zwykle usuwam komentarze w taki sposób odnoszące się do gości mojego bloga. Nie zareagowałam w porę. Przepraszam najmocniej.

      Usuń
    5. Ależ ja się wcale nie gniewam:)

      Usuń
    6. To dobrze, bo się martwiłam:)

      Usuń
    7. Ależ ja wcale nie porównałem Bruneta do krowy.Jest to zwykłe nieporozumienie.Wspomnienia człowieka dają człowieczeństwo,w odróżnieniu od krowy,która nie ma ani przyszłości ani przyszłości.Jest to filozofia pewnego współczesnego filozofa amerykańskiego.

      Bardzo przepraszam,Brunecie,to moja wina,ponieważ nie wyjaśniłem,o co chodzi.Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam serdecznie.KUBA

      Usuń
    8. Kubo - nie ma za co - nawet nie wiesz jak mi dobrze, że czasem ktoś ma inne zdanie niż ja:) Prawdę powiedziawszy, zaczytałem się u Ciebie, ale nie komentuję ze strachu przed "ostatecznym skrowieniem":) Jedno co mógłbym Ci mieć za złe to to, że, nieświadomie zacząłem wszędzie szukać wymion:) I już dostałem w pysk - od panienki w pociągu:) Pozdrawiam naprawdę ciepło.

      Usuń
    9. Ja też czasami wymionami się zajmuję.:-))))))))))))Trzymaj się.KUBA

      Usuń
    10. No toś mi prawie jak brat:))

      Usuń
  3. Miłe wspomnienia. Nie wszystko PRLu było złe, bo ludzie umieli być razem, kochać a nie wykorzystywać, śpiewać radośnie przy ludziach, bawić się do upadłego. Dziś miło powspominać i Mielno i Kraków i wszystko, co wtedy było nam bliskie. Twój wielbłąd słuchając opowieści merda ogonem. Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ta umiejętność bycia i bawienia się razem jest bardzo cenna i dzisiaj też się przydaje. Nie wszyscy, w przeciwieństwie do mnie i moich znajomych z tamtych lat potrafią się np.bawić bez alkoholu. W ubiegłym roku na wycieczce ktoś mnie poczęstował wódką. Nie piję i nie lubię odpowiedziałam. Na to zdziwiony pan:
      - jak to nie? Przecież cały czas się pani doskonale bawi, innych też zabawia... Myślałem więc, że wy tu cały czas ukradkiem pijecie z koleżanką.

      Tak! Potrafiliśmy śpiewać, opowiadać dowcipy, inscenizować skecze na scenie w amfiteatrze na trzeźwo, o!

      Usuń
  4. Gdy to czytam, słyszę szum Bałtyku i czuję piasek w zębach... Zawsze wieje piachem nad Bałtykiem i masz go nawet w uszach, pamiętasz? Do tego chłopak z gitarą i koniecznie z papierosami. To był nieodłączny atrybut ówczesnego "gitarowca". Potrafili chłopcy zawrócić w głowie, oj potrafili... Nie dziwię się, że odległość nie miała znaczenia. Zakochać się w chłopcu w Krakowie to najlepsze co mogło ci się wydarzyć. Przecież to jest miasto magiczne i nic nie jest tu zwyczajne.
    Ach... rozmarzyłam się... A co garbaty na to? Zatrzepotał uwodzicielsko rzęsami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam. Kraków to miasto magiczne. "A chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą"... jakoś tak było w piosence...

      Usuń
    2. A garbaty podkręca rzęsy, żeby były jeszcze bardziej zalotne :)))

      Usuń
  5. Hi,hi... na zdjęciu widzę Panią na kocyku. Ten kocyk jest charakterystyczny dla tamtego okresu. Wszystkie koce były w takim deseniu - szachownica! Nic innego nie było do siadywania na plaży lub gdziekolwiek. Zawsze koc w szachownicę.Dobrze pamiętam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pamiętam zupełnie, abyśmy w domu kiedykolwiek mieli koc w szachownicę. Przypuszczam więc, że był to koc "wagonowy".

      Usuń
  6. czasami warto wrócić do wspomnień. Te młodzieńcze miłości mają sobie coś w magii zwłaszcza po wielu latach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię od czasu do czasu wyciągnąć coś z pamiętnika.

      Usuń
  7. Garbaty tego nie czytał, i dobrze, bo by nic nie zrozumiał. Ja czytałem, chyba nawet coś wtedy nabazgrałem. Generalnie jednak boję się takich wspomnień, bo tak jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak i nie da się powtórzyć tego co przeżyliśmy. Wielokrotnie próbowałem, chociaż na chwilę, powrócić do przeszłości, i nigdy się to nie udawało - to potwierdzają też uczestnicy tych "powrotów". Dlatego moje zdanie jest czymś pośrednim pomiędzy opinią Kuby i Bruneta. W sferze klimatów i nastrojów żyjemy bowiem tylko chwilą, a ona jest ulotna, i chyba dobrze ...
    Anzai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic wtedy nie "nabazgrałeś", o! Natomiast zachwycałeś się tym tekstem na jakimś blogu, chyba swoim.

      Usuń
    2. PS. Wspomnienia na coś się jednak zdają. Kiedyś zwróciła się z prośbą studentka, aby zezwolić jej na wykorzystanie moich wspomnień do pracy dyplomowej o PKP.

      Usuń
    3. Nabazgrałem na blogu Bet, za co mi się nieżle dostało, bo przy okazji wydało się, że ja Was mentalnie nie odróżniam (z czym zresztą mam kłopoty do tej pory). Pewno, że wspomnienia są niezwykle przydatne, chociażby w tworzeniu naszego "Ja", naszego światopoglądu, czy dla prawidłowego funkcjonowania świadomości. Ja tylko się boję tych wspomnień z podtekstem Amora, bo one na ogół są bardzo burzliwe i trudne do kontrolowania ...
      Anzai

      Usuń
    4. Żadnego bazgrania nie pamiętam ani "dostania się". Jak można bazgrać na monitorze? Wspomnień nie trzeba się bać zwłaszcza gdy są miłe. To piszę ja-Bet, ta od goździków! Podkreślam dla łatwiejszego odróżnienia ...hi,hi...

      Usuń
    5. Oj Bet / to do Tej od goździków :))) /. Jak to miło, że to nie tylko ja czegoś nie pamiętam. Ale jak znajdę, to przytoczę. Pochwaliłem Cię za ten tekst, i zaraz potem mi wyjaśniłaś, że autorką jest alElla, a tego typu pomyłki przydarzają się Wam często, bo kiedyś pisałyście na jednym blogu.
      Co do wspomnień to ja się ich boję tylko dlatego, że zabierają masę czasu. Czasem głupie zdjęcie, piosenka, czy tylko przelotny kadr, potrafią wywołać taki stan, że człowiek "zatapia" się w myślach, wspomnieniach, itp. reminiscencjach ...
      Anzai

      Usuń
    6. o tak, zatapia się, zatapia... ale dlaczego nie, jeśli to miłe?
      O moim zaniku pamięci napisałam w tonie żartobliwym...hi,hi.Nie musisz nic szukać.

      Usuń
    7. Anzai, a po co się bać takich wspomnień? Czasami można się "pozatapiać". Życie bez wspomnień nie istnieje. Sądzę, że nawet "twardziele" twierdzący, że ważne jedynie to, co w przyszłości i pędzący ku niej w "wyścigu szczurów" też wspominają, tylko nie przyznają się do tego. Chyba, że nie mieli miłości, nie przeżyli flirtu, który trwale w pamięci by się zapisał. Albo tych flirtów mieli tak dużo, były one tak "mechaniczne", że nie są w stanie umiejscowić ich w czasie, wskazać miejsce, ciepło wypowiedzieć imię, zanucić tamtą miłosną melodię... Może nawet ich pamięć sama z siebie wyrzuca to, bo było brzydkie albo pozbawione głębszych przeżyć?

      Usuń
    8. alEllu, jak pisałem czas, czas, ... Pamiętamy przecież nie tylko dane zdarzenie, ale też wszystko co się wokół wydarzyło, zapachy, klimaty, smaki, dotyki, kolory, piosenki, nastroje, itd., itd., ... Faktycznie biedni są ci, którym to wszystko zlewa się w jedną bezkształtną całość, albo staje się nawet białą plamą. Ty potrafisz uchwycić i odtworzyć te momenty i chwała Ci za to. Ja już mam więcej samokrytycyzmu, dlatego według Bet potrafię już tylko krakać. Ale nie zawsze :)))
      Anzai

      Usuń
    9. Anzai, jesteś niesprawiedliwy dla Bet. Nie widziałam, aby twierdziła, że tylko "kraczesz", choć faktycznie, tak bywa. Ale za to, co napisałeś powyżej, pełne rozgrzeszenie za "krakanie" :)

      Usuń
    10. No racja. Bet czasami, z litości, mi odpuszcza.
      Anzai

      Usuń
    11. Anzai, bo dobre jest kobiece serce :)

      Usuń
  8. Kolega z rodzicami korzystał z takich wagonowych wczasów. Ku mojej zazdrości.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubiłam te wagonowe wczasy. Później jeździliśmy do "domkowych" ośrodków wypoczynkowych, ale te nie były już tak dobrze - nad samą wodą - zlokalizowane.

      Usuń
  9. Wywołałaś u mnie moje wspomnienia z czasów młodości. Pięknie było.Nawet fotki sobie pooglądałam a zdążyły się już zakurzyć.Kraków kocham za całokształt. Serdeczności.Hanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kraków faktycznie można kochać za całokształt.

      Usuń
  10. Jak miło poczytać:))) Anka.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pierwsza wakacyjna miłość !!! Ja też przeżyłem swoja pierwszą, wakacyjna miłość ale że aż wstyd do tego sie przyznac.
    W wieku ok. lat 10 wysłano mnie na kolonie letnie w Beskidy w Okolice Cieszyna.
    Tam w budynku Szkoły Podstawowej przekształconej w ośrodek kolonijny przezyłem swoja pierwszą niezapomniana miłość z której do dziś pamietam dwa fragmenty.
    1. W niedziele chciałem sie wybrać do ukochanej w białych spodniach, które ku mojej rozpaczy okazały się byc kalesonami.
    2. Obiektem mojej miłości była.......kucharka kolonijna !!!!.
    Przepraszam, że moja opowieść miłosna ździebko odtsaje od norm.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piotrze Opolski, najlepsze, co mogło się zdarzyć to miłość do kucharki. Adorujący kucharkę zawsze mieli najlepiej, bo okazałe kęski z kotła dostawali :)))

      Usuń
    2. ................i dostawałem !!!!. Wszystko wzieło się sta że jedna z innych kuchrek nosiła to samo nazwisko co ja i tak zostałem kuchenna maskotka.
      Miłego dnia !

      Usuń
    3. Hmmmmm.... to już wiemy skąd się bierze "kącik kulinarny" u Piotra. Stara miłość nie rdzewieje i czym skorupka za młodu...

      Usuń
    4. Trafne spostrzeżenie, Bet. Czegoż miłość nie jest w stanie uczynić?

      Usuń
  12. Wtedy była inna młodzież, nie tak rozwydrzona jak obecna. Tej obecnej bardzo mi szkoda, bo nie wie, ile traci.
    Serdecznie pozdrawiam. AUUUUUUUUUU!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne odczucia, gdy widzę i słyszę młodzież w internacie, koło którego mieszkam. Sąsiedzi lamentują, żeby tylko nie było w internacie kolonii, bo wtedy trzeba z osiedla się wynosić.

      Usuń
    2. Wczoraj posiedziałam trochę na balkonie i nasłuchałam się rozmów dwóch dziewczyn i dwóch chłopaków. Aż mi więdły uszy. Nie wiem, jak dziewczyny mogą pozwolić na to, aby w ich towarzystwie chłopcy tak bluzgali. Zresztą te dziewczyny nie były lepsze.

      Usuń
    3. Anno, piszesz o dziewczynach... A co powiedzieć i nauczycielach i wychowawcach? Też pozwalają, albo udają, że nie słyszą.

      Usuń
  13. Nie jezdziłam nigdy na takie młodzieżowe zgrupowania, wszystkie wakacje spędzałam z ciotecznymi braćmi, sporo ode nie młodszymi. A gdy miałam 16 lat jakiś geniusz rodzinny wykombinował, że mogę jechać z nimi na wakacje sama. I tak się stało. I wtedy poznałam bardzo interesującego chłopaka, starszego o całe 5 lat a do tego był brunetem z zielonymi oczami.Korespondencja kwitła kilka lat, ale więcej się nie spotkaliśmy.A byłam tak porządna,że nawet się z nim ani razu nie pocałowałam,czego nawet trochę żałowałam.
    Z pewnością nie była to miłość, nawet nie wiem czy przyjazń, ale w sumie fajnie.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anabel, to nie było młodzieżowe zgrupowanie. Zwykle wczasy rodzinne, na których młodzież tak się zintegrowała dzięki pani kulturalno-oświatowej.
      Z tym brunetem z zielonymi oczami, to trochę "sfrajerowałaś". Ale nie ma czego żałować. Może przez jeden pocałunek byłabyś dzisiaj żoną nie swojego męża? :)))

      Usuń
  14. Elu!
    Piękne opowiadanie! Bardzo ciekawe i przywołujące moje wspomnienia!
    Ja tez miałem takiego MAŁEGO DRUKARZA:) I składało się różne napisy. Mieliśmy tez pamiętniki. I tam się wpisywało różne wierszyki i robiło rysunki.
    Ja też miałem pamiętnik:)
    No i miłość prawdziwa. Tak kochałem jedną dziewczynę z podstawówki T.
    Na wczasach wagonowych nie byłem. Ale widziałem takie wagony właśnie nad morzem:)
    I sporo się korespondowało listownie.
    Bardzo dobrze to wspominam.
    Pozdrawiam Vojtek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś Vojtku kolejną osobą, która ma podobne wspomnienia. Moje ze szkoły podstawowej się różnią, bo kochałam się w nauczycielu śpiewu. A nauczyciel, to nauczyciel. Ani za rączkę potrzymał, ani na prywatkę nie zaprosił :)))

      Usuń
  15. W ramach zawieszenia broni:-))))mam,Elu pytanie.Czy Ty-kiedy ktoś wstawi siebie do "obserwatorów"-odpisujesz?Bo nie ma komentarza,tylko zdjęcie.Pozdrawiam.KUBA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj alEllu, jakie urocze wspomnienie. Mnie z wakacji zachowały się fajne wspomnienia o kumplach brydżowych. Grało się na plaży, grało się w domu. Nie pamiętam niestety imion wspaniałych kumpli od brydża, choć zostało mi w pamięci, że niektórzy byli z Wrocławia.

      Usuń
    2. Mario Dora, też grywałam w karty, ale niezbyt często i raczej późną jesienią i zimą. W wakacje nigdy, bo to zajęcie wymagające długiego siedzenia.

      Usuń
  16. Jakubie, nie, bo nie ma u mnie takiej opcji w "Obserwatorach". Każdy wstawia tylko zdjęcie bez komentarza.

    OdpowiedzUsuń
  17. A mnie podoba się różnica w młodzieżowych zawołaniach. Dawniej wołaliśmy AUUUUUU... z takim zaśpiewem. teraz jest łaaaał....z wykrzyknikiem chyba? To też jest jakiś wyznacznik zmiany czasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja myślałam, że "łaaał" wyraża zachwyt czymś, że zamiast "ładne/piękne" mówi się "łaaał".

      Usuń
    2. Dobrze myślałaś. Ale to Wasze AUUUUU to też zachwyt ale połączony z tęsknotą, prawda? Tak to odbieram.

      Usuń
    3. Pewnie tak, choć początkowo - tam w Mielnie - tym okrzykiem pozdrawialiśmy się i sygnalizowaliśmy swoją obecność na wieczorkach tanecznych i ogniskach na zapytanie: jest tu nasza młodzież?

      Usuń
  18. Przywołałaś wspomnienia o dawnych uczuciach, pierwszych miłościach, nadziejach, bezgranicznym optymiźmie.Pozostała tęsknota za minionymi chwilami.Pozdrawiam Ula z dawno.......

    OdpowiedzUsuń
  19. Znalazłam sposób
    Kiedy otwierały się drzwi do klasy i pojawiał się w nich „dziadek”, natychmiast milkły wszelkie głosy i każdy zrywał się na proste nogi , niczym w wojsku. Profesor powolutku, malutkimi kroczkami, przesuwał się w kierunku katedry, zatrzymując się w połowie drogi, kierował swoje spojrzenie na nas i słabym, cichym głosem pozdrawiał wszystkich :salute .Czynił to z takim szacunkiem i godnością, że miałam wrażenie, iż tym gestem uczy nas dobrych obyczajów, manier i kultury. Od tego zaczynała się każda lekcja. Uczniowie siadali w ławkach, a dziadek przystępował do odczytania obecności. Dalszy scenariusz lekcji był nam dobrze znany. Otwierał swój kajet, w którym było już zaznaczone, kto będzie pytany. W klasie była idealna cisza, a moje serce było narażone na wszelkie zawały związane ze stresem. Na środek była wywoływana osoba i już wiedziała, że trzeba każdy wyraz z czytanki dokładnie opisać, a na zakończenie przetłumaczyć zdanie. Takie werbalne nauczenie zupełnie nie wchodziło mi do głowy. Na języku polskim podawane nam były różne sentencje i przysłowia łacińskie, bo zasadne było je zacytować w odpowiednim momencie i nie wiem dlaczego, z zapamiętaniem takich nie maiłam problemu. Jeszcze pozostało w mojej pamięci, podyktowane przez polonistę powiedzenie, że : homo sum, humani nihil semper, a me alienum puto (jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce) i kilka innych. A na lekcjach u dziadka niewiele do mnie trafiało. Pocieszeniem jest fakt, że nie byłam jedyną ułomnością z tego przedmiotu i jak zawsze, lekcja kończyła się obfitym żniwem ocen niedostatecznych.

    Do dzisiaj zapamiętałam rzadkie przypadki, które skończyły się sukcesem w postaci oceny pozytywnej tzn. dostatecznej, bo tych drugich było ho, ho jak dużo.

    Oto jedno z takich zdarzeń:

    Dziadek wywołał mnie do tablicy, do odmiany : hic, hec, hoc (ten, ta,to)

    Drugi przypadek: huius .Odmieniałam nie zastanawiając się co mówię. Klasa już była rozbawiona dokładnie, co na lekcji łaciny było rzadkością. ”Łabserdaki” jak zawsze krzyczał dziadek swoim słabiutkim głosem i przytupywał nerwowo nogami. Tym razem ledwo zdążył uciszyć, przyszła pora na trzeci przypadek :huic ( c czytamy jak k) - kontynuowałam odpowiedź. Źle to wypowiadasz -przerwał profesor. K nie czytamy , a „i” należy wypowiedzieć miękko tak jak „j”. Posłusznie powtórzyłam za dziadkiem. Klasa ryczała ze śmiechu, a ja spanikowana, nawet nie kontaktowałam o co chodzi. Do dzisiaj widzę twarz Eli , która zwija się ze śmiechu, kładzie na ławce by nie być na celowniku dziadka i jest cała czerwona. Nie może złapać oddechu tak się rechocze. Biedna popłakała się ze śmiechu.

    -Ja wiem co wy macie na myśli- uspokajał dziadek grożąc palcem.

    Widząc sytuacje trudną do opanowania, mnie zwolnił z obowiązku dalszych odpowiedzi. Otrzymałam jedną z nielicznych pozytywnych ocen i to za co? Uświadomiłam sobie jak ochłonęłam w ławce, że za to iż po raz pierwszy w życiu użyłam słowa, którego do dzisiaj nie stosuję i to na dodatek głośno i publicznie.

    Tu musze coś dodać ewentualnie czytającemu młodszemu pokoleniu.Za naszych czasów nie było słychać wulgaryzmów. Nie słyszałam, by moi koledzy kiedykolwiek ich używali, a mnie przyszło publicznie się popisać. Wysoka była ta cena za pozytywną ocenę.
    Ula z dawno....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawe wspomnienia, Ula. Pełna zgoda. Tak powszechnie, jak dzisiaj, młodzież dawniej nie używała "słówek".

      Usuń
  20. andante spianatoniedziela, 27 maja, 2012

    Pamięć , wspomnienie to raj , z którego nigdy nie będziemy wygnani , a najdłużej pozostaja przyjaźnie zawiązane w dzieciństwie. Na obozach, koloniach . W szkole. Spontaniczne, serdeczne. Pozostają. Pozdrawiam . Vale!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andante, niektórzy nie chcą wspominać i nie wspominają. Taka podobno nastała moda.

      Usuń
  21. Witaj alEllu. Miło mi, że zajrzałaś na mój blog. Poczytałam sobie troszkę Twoich blogów. I jest tu u Ciebie bardzo interesująco.
    Wpisuję się pod wczasami w Mielnie, ponieważ też miałam kiedyś przyjemność być na wczasach w wagonach w Mielnie. Ale było to kilka lat później i wagony nie stały już na plaży tylko gdzieś pod lasem i komary cięły niemiłosiernie. Ale wczasy były super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło witam na "Posiaduszkach" i dziękuję za pochwałę.

      Usuń

Jak opublikować komentarz?

Jeśli nie masz KONTA GOOGLE, to..można wybrać:

- NAZWA /ADRES URL - w..okienku NAZWA wpisać nick i w..okienku ADRES wkopiować adres swojego bloga.

- ANONIMOWY - w tej opcji proszę podpisać się w..komentarzu.

W komentarzu można stosować kursywę i czcionkę pogrubioną.