28 czerwca 2014

Tunezja 2014, część 1

Powitalny reportażyk


Klikiem można zdjęcia powiększyć.



Szczęśliwie "wodujemy" na terytorium
Vincci Taj Sułtan w Tunezji.


Po białym mostku, pozdrawiając kwitnące krzewy, 
schodzimy na twardy grunt.



Twardy dosłownie, bo marmurowy. Na dodatek prawie sięgający nieba.


Ekipa Sułtana wita nas koktajlami. Nie! Nie! Nie koktajlami Mołotowa.


Także zaprasza na obfity posiłek. 
Mnie najbardziej interesuje bufet z chałwą, ciastkami i owocami.


Nasyciwszy podniebienie i brzuch do woli, wspólnie z Garbatym wyruszamy na badania naukowe. Trzeba określić kolor piasku i temperaturę wody w morzu 
oraz ogarnąć wielbłądzim okiem szerokość i długość plaży.



Ciepłotę wody mierzy się metodą "na bosaka", 
ale plaży długiej i szerokiej nawet okiem sokolim nie zmierzysz.



Ekspedycja naukowa orzeka: wszystko gra!
Można spać spokojnie, o!

A wygodne posłania zachęcają...



A... nazajutrz...



Grafitowy wschód słońca nie wróży nic dobrego.
Nadchodzi gradobicie,


po którym w strugach deszczu udajemy się na poszukiwanie kozaczków na wypadek ataku zimy.


Są! O! Jak dobrze!


Ciepły szalik też może się przydać...
Stwierdzamy, że sklepy tunezyjskie zaopatrzone są także w towar przydatny w ekstremalnych warunkach.


Teraz można ponownie zbadać plażę.  


Po deszczu, na plaży wyrósł grzybek, 
a morze znowu stało się lazurowe.
To dobre znaki!

Dalszy ciąg wkrótce...