Zewsząd
słyszę, że doskwierają upały. Mnie jednak wręcz pomagają. Wreszcie w domu
mam temperaturę dobrą dla mnie, czyli 24 stopnie. Zaczęłam ubierać się normalnie
w letnie i ładne bluzki oraz sukienki, które dotychczas musiałam przykrywać
ciepłymi bluzami albo swetrami, a najlepiej długim szlafrokiem z polaru, żeby
dolne partie ciała nie pozamarzały. Dodatkiem były i sprawdzały się także
ciepłe portki dresowe.
Łazienkę musiałam dogrzewać
elektrycznie, aby nie zaziębić się po wynurzeniu z ciepłej wody w wannie lub
wyjściu spod prysznica. Z czasem nauczyłam się ubierać w barchany, wełny i
polary w zaparowanej kabinie prysznicowej, zanim z niej nos wysadziłam. Obowiązkowo
też - jeszcze w brodziku - wkładałam skarpety.
Od trzech dni - wszystko, w
co byłam zakutana w maju i przez trzy tygodnie czerwca - poszło do kąta i niech
tam siedzi na grochu jak najdłużej. Mogłam wprawdzie ogrzewać się ogniem
kominka, ale bałam się, by nie namierzył dymu z komina jakiś dron, bo kara
mogłaby być dotkliwa.
Przyjęłam
dwie dawki szczepionki przeciwko covid. Mogę więc wybrać się na wakacje. O
ile tęsknię za przestrzenią, powietrzem, zwiedzaniem i nie robieniem zakupów
oraz nie przygotowywaniem posiłków, o tyle odstręcza mnie myśl o podróżowaniu w
czasach pandemicznych. Boję się często zmienianych przepisów, w zależności od priorytetów
rządu danego kraju lub populistycznych wymysłów polityków zupełnie nie opartych
na analizach pandemicznej sytuacji czy konsultacjach eksperckich.
Przenoszę się więc nad morze na
wczasy wagonowe PKP. Bezpieczne, bez tłumów, radosne i beztroskie.
Długo
nieobecny na „Posiaduszkach” Druh Mirek serdecznie wszystkich pozdrawia. Zapewnia,
że odwiedza nasze blogi oraz przeprasza, że nie wpisuje komentarzy. Życzmy mu zdrowia, aby znowu powrócił do
komentowania.
Posiaduszkowiczom roztapiającym się z powodu upałów życzę wytchnienia, sama zaś - zanurzona w miłej retrospekcji - z plaży wskakuję wprost na sanki.