4 marca 2025

IX. Retrospektywne spojrzenie na Egipt przez pryzmat powieści „Egipcjanin Sinuhe” M.Waltariego. Okolice Kairu

 

Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.

  „Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”

 „…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”


Okolice Kairu

       Wzdłuż drogi, przez okna autokaru, zauważyliśmy wiele szkół dywanowych oraz wioski o niskiej zabudowie położone tuż przy drodze. Powszechny obrazek, to mężczyzna wygodnie przesiadujący w kawiarni, ubrany w jasną galabiję, relaksujący się paleniem sziszy o zapachu jabłkowym, miętowym, lawendowym lub innym. Kobieta natomiast ubrana na czarno, w ruchu, z bagażem na głowie i dzieckiem na ramieniu.

 „ …i zapędzisz mnie do roboty, 
żebyś sam mógł leniuchować,
bo taka jest męska natura...” 

Tak było... i tak jest... 

      W jednej z wiosek mieszkańcy na wszystkich domach namalowali poszczególne elementy węża w taki sposób, że cały wąż łączy mieszkających tam ludzi i ich domostwa. Głowa węża jest na początku wioski, zaś koniec ogona na jej ostatnim domu. 
         
           Po obu stronach obwodnicy kairskiej rozciągają się nowe osiedla mieszkaniowe ludzi biednych. Sprawiają wrażenie jednego wielkiego wysypiska śmieci i gruzowiska.  Ten widok jest niewyobrażalny dla osoby, która tego nie widziała własnymi oczami. To jest aż "bajecznie malownicze". Między budynkami często spotyka się zdezelowane polskie Fiaty - maluchy.

Fabryka dywanów
 
Okolice Kairu. Fabryka dywanów.

      W fabryce dywanów dostaliśmy herbatę i wodę. Na hali produkcyjnej przy krosnach pracowały dzieci. Przycupnięte na własnych kolanach tkały jedwabne dywany (troje dzieci przy jednym dywanie) według wzoru wyrysowanego na papierze milimetrowym. Zręczność ich paluszków zdumiewa. Przebierały nimi z taką prędkością, jakby pokazywano film z kasety włączonej na szybkie przewijanie. Odwracały do nas główki, pozdrawiały, uśmiechały się, nie przestając pracować. Gdy częstowałam je cukierkami, otwierały buzie, pokazując wzrokiem, że ręce mają zajęte. Dzieci pracują 2 godziny dziennie, a zapłatę otrzymują tylko wówczas, gdy utkany przez nie dywan zostanie sprzedany. Trójka dzieci nad jednym dywanem, w zależności od jego wielkości, pracuje od jednego do trzech miesięcy. Dorośli nie mogą przeplatać jedwabnych nitek, ponieważ mają zbyt grube palce. Tkają więc dywany wełniane. Fabryka zatrudnia robotników i artystów. Zwykli tkacze wykonują dywany według projektu i mogą zmieniać się przy krosnach. Artysta natomiast tka według własnej inwencji, z wyobraźni i nikt nie może jego zastąpić. Ceny dywanów skutecznie odstraszają kupujących, a przynajmniej w naszej polskiej grupie. Ale warto było popatrzeć. W dodatku odpocząć od upału, napić się i posiedzieć wygodnie na stosie dywanów. Chcesz wyjść na papierosa lub nie chcesz wejść z papierosem? 
Nie problem, tu standard, cigareten i relaks, ok - zakrzyczą właściciele i wciągną turystę do środka. Są tak tolerancyjni i uprzejmi? Czy boją się stracić potencjalnego klienta? Wiedzą przecież, że wycieczki wpadają w pośpiechu. Jeśli w krótkiej przerwie między zwiedzaniem grobowca i świątyni będą odpoczywać, nawadniać się i popalać papierosy w cieniu palmy, to nie zdążą niczego kupić. Lepiej więc zapewnić relaksowe warunki w fabryce, instytucie lub sklepie, a przy okazji coś sprzedać. Osobiście nie mam nigdy nic przeciwko wożeniu wycieczek w takie miejsca. Jestem bardzo ciekawa życia ludzi innych kultur, którego nie da się poznać na riwierze i w muzeum. Kupować przecież nie muszę.

Naciągnąć turystę?

       Z opowieści przewodniczki Karoliny dowiedziałam się, że dziesiątki milionów mieszkańców Egiptu mieszkają stłoczone w żyznej dolinie Nilu, na obszarze mniejszym od jednej dwudziestej całego państwa. Większość z nich znajduje się w ubóstwie i brudzie. Nie dziwię się więc, że wyciąganie pieniędzy od turystów stało się narodową profesją Egipcjan. Średnia długość życia nie przekracza 60 lat, a tylko połowa z nich potrafi czytać i pisać. Nie przeszkadza to jednak wykorzystywać cudzoziemców, którzy nie znają pisma arabskiego. W restauracji menu wydrukowane jest w kilku językach, tyle, że ceny po stronie arabskiej są trzykrotnie mniejsze. W aptece farmaceutka zapytana o cenę leku bez zastanowienia mówi 50 funtów, choć realna cena wynosi pięć.
Na szczęście mieliśmy Karolinę. Chodziła z każdym do banku, do apteki, nawet do bankomatu. A przyznać trzeba, że wszędzie jest rozpoznawalna, lubiana i ma autorytet wśród tamtejszej społeczności. Dzielnie pomagała nam uwalniać się od natręciuchów, a będąc osobą taktowną, dbającą o nasz komfort, nie tłumaczyła, jakie przekleństwa za nami wykrzykiwali.

Czasem (dla ochłody, ponieważ w sklepach jest klimatyzacja) przyjmowaliśmy usilne zaproszenia sklepowych naganiaczy. 
Jednemu ze sprzedawców nawet dałam się omotać brzęczącymi tkaninami. Ugotowałam się w prezentowanym na zdjęciu stroju. Sami noszą ubrania z przewiewnej egipskiej bawełny, a mnie wciskają jakiś chiński stylon -  pomyślałam.

Chciał jeszcze namaszczać olejkami i masować twarz. Rozwijał chińskie "papirusy". Gdy był zanadto natarczywy, pokazywałam zawartość dyżurnej portmonetki, w której miałam nie więcej, niż pięć funtów.  Nie każdy dawał się na to nabrać i proponował wspólne udanie się do banku. Turysta jest przecież bogaty, o!


***
        Wyczerpana nadmiarem emocji i temperaturą, z wielką radością, przyjęłam wiadomość, że nasz pobyt w Kairze został skrócony o pół dnia i zaraz po śniadaniu wyjeżdżamy na odpoczynek do Sharm El Sheikh na półwysep Synaj. Usunęłam z duszy wszystkie niedobre myśli, zamknęłam oczy na niedolę Egiptu i na  biednych ludzi ściśniętych w cieniu Wielkiego Sfinksa i zapragnęłam już tylko żyć leniwie w kurorcie nadmorskim, by podróż do Egiptu pozostała w pamięci jako słoneczna i szczęśliwa. 
Już niedługo zaczną się baśniowe wakacje na Synaju... 

5 lutego 2025

VIII. Retrospektywne spojrzenie na Egipt przez pryzmat powieści „Egipcjanin Sinuhe” M.Waltariego. Kair

 

Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.

  „Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”

 „…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”

Strażnica Kairu    

Gigantyczna cytadela nazywana jest strażnicą Kairu. 

Widok na Kair z cytadeli
       Z cytadeli rozciąga się pokryty smogiem widok na całą dzielnicę i piramidy, a także liczne meczety rozpoznawalne po górujących w tle szarego nieba minaretach. Zwiedzanie ich wszystkich jest niemożliwe podczas jednej wycieczki. Polecam jednak obejrzeć meczet Ibn Tulun. Jest on najstarszy (chyba najstarszy), największy i najbardziej harmonijny.   

       Dużą atrakcją jest niewątpliwie meczet Mohameda Alego. Ciekawostką meczetu jest zegar, który widać na dziedzińcu. Jest to rewanż króla francuskiego Ludwika Filipa za dar Mohameda w postaci staroegipskiego obelisku. 

Kair. Meczet Alabastrowy Mohameda Alego.
Wchodząc do meczetu okrywaliśmy ramiona i zdejmowaliśmy buty. Zbyt skąpo ubrane osoby otrzymywały zielone zapinane na rzepy peleryny sięgające kostek u nóg. Wygląd turystów oceniała kobieta. Uwaga! To była pierwsza i jedyna zatrudniona kobieta w Egipcie, jaką widziałam. Nawet pokojówki w hotelach – to mężczyźni. 
Tymczasem jednak poleżeliśmy na oryginalnym perskim dywanie w meczecie Mohameda Alego pod ogromnym żyrandolem z kryształowych wisiorków dzwoniących nad naszymi głowami. Było chłodno, przyjemnie, a Karolina opowiadała, opowiadała i opowiadała... Niektórzy turyści pod filarami drzemali, a inni toczyli dyskusję na temat, w jaki sposób ongiś umieszczono w meczecie tak ogromny dywan. Obecnie wynoszenie do czyszczenia jest znacznie łatwiejsze, ponieważ to perskie dzieło sztuki zostało pocięte na kawałki. Współcześni wygodnisie?

Muzeum Egipskie w Kairze, 

zaduma nad wiecznym odpoczynkiem faraonów

       Przed Muzeum Egipskim w Kairze też można poobserwować zachowanie mieszkańców Egiptu. Do ogrodu przed muzeum przychodzi wielu Arabów, aby poprzyglądać się turystkom, które w ich mniemaniu są raczej rozebrane niż ubrane. Mężczyźni krajów muzułmańskich żenią się dość późno, bo w wieku powyżej 35 lat. Muszą przedtem dorobić się, stanąć na nogi, wybudować dom. Do tego czasu nie widują swoich rodaczek w tak skąpych strojach. Miejscowe kobiety dokładnie zakrywają się, a ich ubiory są luźne. O seksie w ogóle nie ma mowy, ponieważ muzułmańska panna młoda musi być cnotliwa. Swojej dziewczyny Arab nie dotknie przed ślubem, za to turystki chętnie zaczepia, wita się, poklepuje po odsłoniętych ramionach i obejmuje. Dobrze więc mieć dużą chustkę, którą warto okryć się w takich miejscach, jeżeli arabskie zaloty nie są mile widziane.

       Na teren muzeum egipskiego nie wolno wnosić kamer i aparatów fotograficznych z fleszem. Za odpowiednią opłatą można robić zdjęcia, ale bez użycia flesza. Nie ma to jednak sensu ze względu na złe oświetlenie zbiorów muzealnych. Kupiłam więc pocztówki. W muzeum obejrzałam: posągi, sarkofagi, stele nagrobne, meble, ubiory, biżuterię, broń, narzędzia, papirusy, przedmioty kultu, insygnia władzy królewskiej oraz bogate zbiory z grobu Tutanchamona. Do sali mumii faraonów znalezionych w Dolinie Królów nie wchodziłam. Trzeba tygodni, aby wszystko dokładnie obejrzeć. Nie liczę przy tym ogromnych zbiorów niszczejących w przepastnych piwnicach nieustannie zamulanych przez wody Nilu oraz wodę gruntową, której poziom podniósł się znacznie po wybudowaniu wielkiej tamy asuańskiej. Potrzeba archeologów, aby znowu te skarby odzyskać i oczyścić, a także egiptologów, by je zinwentaryzować i opisać.

       Okazało się, że niektórzy z grupy, w towarzystwie której zwiedzałam muzeum weszli jednak do sali mumii faraonów. Czekałam na nich w ogrodzie, usadawiając się w cieniu na murku. Myślami przeniosłam się do historii, kiedy to ciągłe grabieże, plądrowanie, włamania, poszukiwanie klejnotów i innych bogactw w grobowcach Doliny Królów nie pozwoliły faraonom zaznać wiecznego spoczynku w dolinie. Niektórych królów grzebano nawet kilkakrotnie, zaś sarkofagi trzydziestu sześciu faraonów zgromadzono na jednym, odosobnionym, dobrze ukrytym cmentarzysku. Sekretu tego strzegła rodzina zamieszkała w Gurnah – wiosce grabieżców grobowych. 

Gurnah - wioska grabieżców grobowych.

Kiedy tajemnicę odkrył zastępca dyrektora muzeum kairskiego i udał się w miejsce przypominające sztolnię, zobaczył ziemskie szczątki wielkich władców świata starożytnego.
Był rok 1881. Dwustu ludzi spakowało mumie, by następnie przenieść je w dół doliną do statku, który miał je przewieźć do Kairu. Na wieść o tym, że faraonowie opuszczają swoje cmentarzysko, okoliczni chłopi wraz z rodzinami zebrali się na brzegu rzeki, a gdy statek przepływał przed nimi, oddawali salwy swoim władcom. Mężczyźni strzelali w powietrze, a kobiety przeraźliwie zawodząc i lamentując, posypywały głowy popiołem. I tak wody Nilu niosły tę żałość, aż do muzeum w Kairze.

Niesamowity ten Kair ze swoim miastem umarłych

       W Kairze jest dzielnica zwana Miastem Umarłych, gdzie razem ze zmarłymi współistnieją żywi ludzie. W murowanych i kamiennych grobowcach znalazła schronienie biedota, chorzy, bezdomni, a także przestępcy - uciekinierzy przed prawem. Żyją w grobowcach całymi rodzinami. Groby służą także za stoły i łóżka. Mają tu sklepy, restauracje, szkoły. Tu rodzą dzieci, tu umierają.
Kto raz tu zamieszka, prawdopodobnie nie ma powrotu do społeczności żywych, bo żyjąc ze zmarłymi za zmarłego został uznany.
Na piaszczystych alejkach pośród gruzów i śmieci widać setki... tysiące... bawiących się latawcami bosych dzieci. Są też ulice, po których jeżdżą miejskie autobusy. Bardzo trudno jest przejechać samochodem, bo na masce auta dzieci wprost się kładą, prosząc o jałmużnę, szczególnie gdy przybysz wygląda bogato.
- Jakie te dzieci muszą być nieszczęśliwe. Jakie to ich życie musi być smutne, ktoś powiedział.
Dlaczego smutne? A skąd wiadomo, co dla kogo jest radosne, szczególnie w niezrozumiałej dla nas kulturze?
Stary Egipcjanin opowiada, że tak samo jak w starożytnym Egipcie strażnicy i odmawiający modlitwy, mieszkają na cmentarzu także po to, by zapewnić zmarłym opiekę. Jednak dla wielu Egipcjan zamieszkanie tutaj jest jedynym sposobem na dach nad głową. Dla nich Miasto Umarłych nie wieje grozą tak, jak nam pokazują to filmowe horrory z cmentarnymi upiorami. Wręcz przeciwnie. Jest jednym z najbardziej bezpiecznych, przyjaznych i spokojnych miejsc na Ziemi. Tutaj nikt nie umiera z głodu. Ludzie dzielą się jedzeniem i ubraniami. Dzieci są bardzo kochane, pogodne i wesołe. Nie trzeba więc rozmyślać o radości i smutku w kategoriach u nas przyjętych. To, że umorusane dziecko biega na bosaka i puszcza latawce ponad grobowcami, nie oznacza, że jest nieszczęśliwe i czuje się niekochane. Zresztą... Czy u nas nie jest podobnie? Są przecież szczęśliwe dzieci z latawcem wykonanym przez Tatę i lalką "szmacianką" uszytą przez Mamę, w przeciwieństwie do niektórych dzieci z komputerami i markowymi strojami.

       Część domów wiecznego odpoczynku w Mieście Umarłych - to okazałe budowle z kopułami i minaretami. To grobowce bogatych rodzin. Inne - to wykopane w ziemi labirynty, przykryte kamieniami. Ogrom tego miasta można sobie wyobrazić ilością żyjących tam Egipcjan. Podobno trzy miliony /niektóre źródła podają nawet ponad 6 milionów/.

       Do Miasta Umarłych nie należy wchodzić zbyt skąpo ubranym. Szczególnie kobiety powinny założyć długie spódnice, nakryć głowy i ramiona. Nie godzi się w takie miejsce przychodzić w gościnę w szortach i topiku. Uszanujesz... uszanują ciebie... Zaproszą nawet do grobowca i poczęstują herbatą. Część zamieszkującej razem ze zmarłymi społeczności jest jednak nieufna. Lepiej więc być w towarzystwie kairskiego przewodnika i nie zostawać po zachodzie słońca. W labiryncie splątanych alejek i uliczek bardzo łatwo zabłądzić.

Kairskie kontrasty

       Każdy turysta nie przygotowany na spotkanie Kairu - przedziwnego miasta - będzie zszokowany poziomem hałasu, smogu, biedy, przeludnienia i bałaganu. Kto jednak zechce poznać atrakcje Kairu, to wszystko inne wyda się osobliwe, a nawet fascynujące. Stolica Kairu ma wiele atrakcji. Pomijam znane na całym świecie wielkie piramidy i Sfinksa. Chodzi mi o taki architektoniczny miszmasz, w którym XIX wieczne kolonialne kamienice sąsiadują z budowlami pamiętającymi czasy Ramzesa II, brzydkie biedne osiedla mieszkaniowe kontrastują z luksusowymi hotelami, do których przyjeżdżają goście w celach biznesowo – erotyczno – alkoholowo – hazardowych. Jeśli ktoś chce odczuć, czym jest prawdziwy luksus, to może doświadczyć go w Mariot Hotel – najwspanialszym kairskim pałacu kolonialnym zbudowanym specjalnie dla gości z Europy na okazję otwarcia Kanału Sueskiego. Usytuowano go na pełnej zieleni wyspie Zamelek, aby hałas i bieda nie dokuczały przyjezdnym.

       Prawdziwą przyjemnością jest oglądanie wieczornego spektaklu życia miejskiego w okolicach Talat Harb, na bazarach niedaleko Sayyida Zaynab albo wokół Ramzes Station. Trafiliśmy akurat na czwartkowy szczyt zakupów przed świątecznym piątkiem. Wieczorem Kair wygląda odświętnie, kolorowe neony zdają się tuszować wszechobecny nieporządek, a przez ulice płynie nieustający potok ludzki. Zagęszczenie ulicy można porównać... Nie znajduję porównania. Koncert idola na stadionie? Manifestacja?

       Kair islamski jest pełen sprzeczności. Z jednej strony cudownie udekorowany pięknymi - mniej lub bardziej bogatymi meczetami, a z drugiej unurzany w wielkiej brzydocie i biedzie. Niektóre ulice są wprost niewyobrażalnie zatłoczone i brudne. Za to na przypadkowo spotkanym podwórku można ujrzeć wspaniałe arabeski arkad, kwieciście dekorowane sztukaterie sklepień meczetów lub niezliczone strzeliste minarety.

       Zwiedzając miejscowe meczety, podziwiając ich niezwykłe bogactwo, rozmiary i ilość, pomyślałam, że zasłużona jest sława Kairu, jako centrum Bliskiego Wschodu.
Centrum dzielnicy islamskiej jest podobno Al. Azhar – uniwersytet, w którym praktykuje się sokratejski sposób pytań i odpowiedzi studentów siedzących wokół mistrza. Taki sposób nauczania nie zmieniał się na przestrzeni stuleci. 

29 stycznia 2025

VII. Retrospektywne spojrzenie na Egipt przez pryzmat powieści „Egipcjanin Sinuhe” M.Waltariego. Czas do Kairu

Cytaty pochodzą z powieści Miki Waltariego pt. „Egipcjanin Sinuhe”.

  „Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu.”

 „…i nie potrafię naprawdę powiedzieć, co w tej całej podróży było prawdą, a co fikcją, pozorem, bajką. Jak sen upłynęły te dni i szybko jak mgnienie przeminęły i już ich nie ma.”


„I czyż wszystkie wielkie miasta nie przyzywają do siebie podróżników, żeby oglądali ich świątynie? I czyż nie urządzają najrozmaitszych uroczystości i rozrywek, żeby zwabić zwiedzających, którzy zostawiają swoje złoto mieszkańcom miasta?”

Tak było... i tak jest...

       Z Asuanu do Kairu jechaliśmy klimatyzowanym pociągiem w wagonie pierwszej klasy. Było bardzo zimno. Przedziały 6 osobowe, podobne do polskich, tylko o wiele szersze i bez drzwi. Między fotelami mieścił się stół, który wynieśliśmy, by w jego miejsce ułożyć na podłodze walizki, jako podnóżki. Obsługa wagonu serwowała herbatkę i kawę oraz jedzenie. Lepiej mieć jednak swoją herbatę w termosie, ponieważ Egipcjanie zawsze mają czas. Zamówisz - dostaniesz za trzy godziny, gdy już śpisz (podróż nocna od godziny dwudziestej do ósmej rano).
       Kolejarze bardzo mili. Piekli nam placki – chlebki przypominające naszą macę, dusili paprykę, bakłażany (lub coś do nich podobnego) oraz mięso (lub coś do niego podobnego). W całym wagonie pachniało przyprawami i czosnkiem. Od Asuanu do Luksoru można było wygodnie pospać w pustych przedziałach, ale zbyt późno to zauważyliśmy. W Luksorze wsiadło sporo osób. Egipcjanki z dziećmi, poduszkami i kołdrami rozłożyły się na podłodze, a ich mężczyźni na fotelach.

       W Kairze panowie kolejarze wystawili nasze walizki na peron, a bagażowi odwieźli je do autokaru, którym udaliśmy się do hotelu The Oazis Hotel i rozpoczął się kolejny etap pobytu w Egipcie czyli Kair.

       Zatrzymaliśmy się w hotelu „Oazis”. To kompleks budynków w ogromnym dobrze utrzymanym ogrodzie, pełnym palm daktylowych i krzewów kwitnących. Kwaterowanie i meldowanie odbyło się znacznie sprawniej, niż w Hurghadzie. Na powitanie podjęto nas sokiem pomarańczowym. Zanim zdążyliśmy wypić, już porozwożono bagaże do naszych pokoi. Mieliśmy godzinę na toaletę, krótki odpoczynek, śniadanie, po czym wyruszyliśmy na spotkanie z Wielkim Sfinksem i piramidami w Gizie.
Część wieczoru spędziliśmy w kawiarni hotelowej przy turkusowo oświetlonym basenie z malowniczym mostkiem.

Popijając soki rozmawialiśmy o wielkości, majestacie piramid i sfinksa, a także o najdroższym na świecie fotografie. Właściciel wielbłąda przy wielkich piramidach proponuje, że zrobi twoim aparatem zdjęcie. Pstryka „na wszelki wypadek” kilka razy jedno ujęcie i za każde liczy sobie 10 funtów. O ile dla miłośników fotografii cyfrowej ilość zajętych klatek nie ma znaczenia, o tyle posiadacze tradycyjnych aparatów byli bardzo niezadowoleni. „Wypstrykał mi prawie pół ostatniego filmu!” Płakał chłopak z Lublina.

Wieczór zakończyliśmy spektaklem "Światło i dźwięk" pod piramidami. A potem jeszcze długo w noc wdzierały się do serca, duszy i świadomości obrazy oraz dźwięki tego spektaklu, a także niezrozumiałe zawodzenie muezina, pięciokrotnie w ciągu dnia wzywającego do modlitwy.

      Sympatycznym akcentem kairskiej przygody były odwiedziny w instytucie perfum. Zaproszono nas do stylowej sali, pełnej flakoników z perfumami. Usadowiliśmy się pod ścianami na pufach. Przed nami stały małe stoliki, na nich ołówki i lista perfum. Pracownicy namaszczali nas poszczególnymi zapachami z listy i prosili o zaznaczanie ołówkiem tych, które przypadły do gustu. Po pewnym czasie brakowało już odkrytego miejsca na rękach, ramionach, skroniach i dekolcie. Dziewczyny podstawiały więc do namaszczania nogi. Egipski zapach „Lotos” nanoszono na skronie i pomiędzy piersiami, czyli w kształcie odwróconej piramidy. Jak wszędzie oczywiście częstowano herbatą czerwoną, czarną, miętową i kawą. Oferowano, oprócz egipskich, różne zapachy światowe. Rytuał perfumeryjny podobał mi się do chwili sprzedaży. Za gram perfum – 2 funty, czyli setka – 40 dolarów. Mniejszych flakoników przezornie oczywiście nie posiadali. Nie miałam zamiaru kupować, ale przyjemnie było odpocząć w klimatyzowanym pomieszczeniu, traktując to jako chwilę wytchnienia od żaru słonecznego, który lał się nieustannie z nieba podczas zwiedzania Kairu.

       W Kairze realizowaliśmy program „Imhotep”. Dwudniowy program zwiedzania, oprócz wielkich piramid w Gizie, obejmował starą część Kairu, czyli kościoły i synagogi w dzielnicy koptyjskiej, alabastrowy Meczet Mohameda Ali, wizytę na słynnym bazarze, a także największą nekropolię Egiptu, mieszczącą setki grobów i pomników z czasów starożytnych – Sakkarę. Słynie to miejsce z piramidy schodkowej króla Dżosera. Piramida ta, wybudowana sto lat wcześniej od piramid w Gizie była najlepiej dopracowanym i technologicznie najbardziej zaawansowanym grobowcem tamtych czasów. Dla urozmaicenia, tutaj woziły nas nie wielbłądy, lecz osły i koniki. Ich właściciele zjedli nam większość cukierków przeznaczonych dla dzieci i wypalili ostatnie papierosy. Przejażdżka na ośle – to oczywiście prezent, ale fotografia płatna. W końcu przecież osioł użycza swój wizerunek.

Giza. Piramidy: Cheopsa, Chefrena (syn Cheopsa), Mykerinosa (syn Chefrena). 

Giza. Piramidy: Cheopsa, Chefrena (syn Cheopsa), Mykerinosa (syn Chefrena). 

Giza. Wielki Sfinks jako strażnik Wielkiej Piramidy.

Giza. Wielki Sfinks.

Wielki Sfinksie, "jaki jesteś malutki".

Sakkara. Piramida schodkowa faraona Dżosera.

Sakkara. Wnętrze jednej z piramid.

Sakkara. Kompleks grobowy faraona Dżosera.

       Polubiłam tych ludzi. Sympatyczni, prości i potrafią zadbać o skromne profity choćby oszustwem i nachalnością. Muszą przecież wyżywić swoje żony, dzieci, matki i teściowe oraz wszystkie niezamężne siostry. 

„Człowiek jest po to, by go oszukiwać.”

Tak było... i tak jest...

„Z pewnością przyszedłbyś po więcej srebra i miedzi.
Bo tak już jest, że ten,
kto da raz, będzie musiał dawać zawsze.”

I przychodził... Do skutku!


        Kair  zbudowany jest na wielu poziomach. Każde nowe osiedle sytuuje się coraz wyżej, ponieważ buduje się na starych śmieciach i gruzach. Przeszłość splata się tu na każdym kroku z nowoczesnością. Obok typowych arabskich domów, wznoszą się eleganckie, smukłe wieżowce. Przy szerokim bulwarze, ciągnącym wzdłuż Nilu , znajdują się najwytworniejsze hotele, wznoszą się gmachy rządowe, siedziby Ligi Arabskiej oraz świetnie usypiająca telewizja egipska. Ulice miasta rozświetlają tysiące barwnych neonów, jest bardzo duży ruch, niewyobrażalny nawet dla mieszkańców Paryża oraz ciemny smog, słychać pięć razy dziennie zawodzenie muezzinów, pachnie oliwa, czosnek i wschodnie przyprawy.
       Do starych, zaniedbanych ale na swój sposób malowniczych i niezwykle fotogenicznych uliczek i zaułków dzielnicy koptyjskiej schodziliśmy po schodach, ponieważ jako stara – usytuowana jest niżej. Pod nią również znajdują się mury i gruzy pozostałe po jeszcze starszych zabudowaniach. Tu oglądaliśmy najstarszy meczet kairski, cmentarz chrześcijański, kościół św. Jerzego oraz kościół św. Sergiusza, wybudowany w miejscu gdzie prawdopodobnie odpoczywała Matka Boska podczas ucieczki z Palestyny do Egiptu. Najbardziej egzotyczne są barwne uliczki kairskiego suku – orientalnego bazaru w dzielnicy Muski, gdzie w nieprawdopodobnym tłoku i hałasie, arabskie galabije i turbany mieszają się z ubiorami europejskimi, gdzie bardziej rozebrane niż ubrane turystki są zaczepiane przez Arabów i dotykane w odkryte części ciała.

       Kupcy egipscy serdecznie, lecz krzykliwie zapraszają do wnętrza swych sklepów i magazynów, sadzają na niskich pufach, częstują przesłodzoną herbatą lub aromatyczną kawą i dopiero prezentują towary, a potem długo dobijają targu, aż cena spadnie o połowę. Można podać własną cenę i wyjść. Gdy wracamy tą samą drogą, przywołują do swego sklepu, by sprzedać towar za cenę, która wcześniej oferowaliśmy. Używają wszystkich możliwych sztuczek, aby cokolwiek sprzedać. 

- Dobrze! Dobrze! Piękna! Moja siostro! 

 „W każdym kraju będziesz mile widziany,
jak przywieziesz ze sobą złoto.”  

Tak było... i tak jest...     

W szkicach mam przygotowane jeszcze 3 części.