11 kwietnia 2011

Jest mi smutno. Bardzo smutno


       Nie mogę zrozumieć, dlaczego najbliższa osoba Pana Prezydenta, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie samolotowej pod Smoleńskiem, w pierwszą rocznicę tego tragicznego wydarzenia urządza antyrządową demonstrację, która nie ma nic wspólnego z oddawaniem hołdu  zmarłym, w tym ukochanemu Bratu?

Nie mogę zrozumieć, po co w bolesną rocznicę dokonuje się przed Pałacem Prezydenckim prowokacji, by służby porządkowe musiały interweniować?

Nie rozumiem, w jakim celu były czynione próby wdarcia się na teren Pałacu Prezydenckiego?

Nie rozumiem, jak można mandatów poselskich używać do wykroczenia, jakim z pewnością jest próba wdarcia się na teren szczególnie chroniony jako majestat bezpieczeństwa Polski?

Nie rozumiem, kto i kogo „zdradził o świcie”?

Nie rozumiem, dlaczego najważniejszymi osobami uroczystości i audycji wspomnieniowych nie są tragicznie zmarli, a centrum uwagi skupia się na prezesie Jarosławie Kaczyńskim?

Nie rozumiem, dlaczego w mediach dyskutuje się i na czynniki pierwsze rozbiera niemal każde wypowiedziane słowo pana Prezesa, jakby ono było w tych dniach najważniejsze?
Nie rozumiem...


Są takie wyjątkowe dni,
kiedy w serca ludzi wstępuje refleksja.
Dlaczego ją burzycie?

Są takie wyjątkowe dni,
kiedy nastaje czas wspomnień i zadumy.
Dlaczego zagłuszacie?

Są takie wyjątkowe dni,
kiedy ludzkie ścieżki wiodą na mogiły.
Dlaczego jazgot uliczny staje na drodze do mogił?

Są takie wyjątkowe dni,
w których uświadamiany sobie, jak życie jest kruche i cenne a miłość do człowieka ważna.

Dlaczego sieje się nienawiść?

Są takie wyjątkowe dni,
w których dla wielu polityka znika i wszystko powolnieje.
Dlaczego politycy urządzają wyścigi na komentarze?

Są takie wyjątkowe dni,
w których staje się cisza.
Dlaczego do licha taki gwar?

Wytrzymać już, do licha, nie można, o!

Jest mi smutno...
Bardzo smutno...

Komentarze - https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/04/11/jest-mi-smutno-bardzo-smutno/ 

4 kwietnia 2011

Kłopoty Eli

04 kwietnia 2011


       Ela ma na imię Ela. Pierwsze kłopoty z imieniem miała już w przedszkolu, bo panie przedszkolanki uparcie wpisywały Elę do dziennika jako Elżbietę. To samo było w szkole.  W sprawie świadectwa dojrzałości musiała interweniować napisaniem podania z prośbą o wydanie nowego świadectwa - z właściwie wpisanym imieniem. Obawiała się, że imię niezgodne z metryką urodzenia i dowodem osobistym może utrudnić dostanie się na wyższą uczelnię. Inne świadectwa – mniej ważne – pozostały nie zmienione.
      
       Prawo jazdy też ma wystawione na „Elżbieta”, bo urzędnik we wniosku o wydanie nowego dokumentu poprawił Elę na Elżbietę. Dlaczego? Kto go do tego upoważnił? Tego nie wie nikt...  A może to taka urzędnicza „ułomność”, że wszystko wiedzą lepiej od innych? Nawet to, jak powinien mieć na imię petent?
Dla służb drogowych brzmienie imienia w prawie jazdy nie ma znaczenia, bo dokument jest ze zdjęciem. Jednak w banku, jeśli wymagane są dwa dokumenty, kredytu nie udzielą, skoro w dowodzie osobistym jest Ela, a na prawie jazdy Elżbieta.
       Nie wiadomo też, czy śmiać się, czy płakać z tego powodu. Chyba zależy od sytuacji. Kiedy na przykład zawita komornik zająć niespłacony fortepian z nakazem wystawionym na Elżbietę, może pokazać dowód osobisty, że to nie o nią chodzi. Ale już spadek po bogatym wujku z Ameryki lepiej niech będzie Eli zapisany.

Na ślubie w kościele goście zrywali boki ze śmiechu.

  • Ksiądz: ”ja Elżbieta, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ela: ”ja Ela, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ksiądz powtarza: ”ja Elżbieta, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ela: ”ja Ela, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ksiądz naciska: ”ja Elżbieta, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ela: ”ja Ela, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ksiądz z upominającym zgrzytem w głosie: ”ja Elżbieta, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ela: ”ja Ela, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ksiądz  podniesionym głosem: ”ja Elżbieta, biorę sobie ciebie... za męża...”
  • Ela: ”ja Ela, biorę sobie ciebie... za męża...”
Nie wiem, jak skończyłaby się ta ceremonia, gdyby do ołtarza nie podszedł ojciec panny młodej i nie szepnął coś księdzu na ucho.

       Mniej wesoło było na zagranicznej wycieczce, kiedy urzędnik kontroli granicznej zaczął porównywać listę wycieczkowiczów, przedłożoną  przez opiekuna grupy, z danymi w paszportach. Nie pomagały żadne tłumaczenia. Pogranicznik porównywał  literkę po literce z imienia i nazwiska w paszporcie  do literek na wykazie i basta. Żeby nie utrudniać życia innym wycieczkowiczom i nie przedłużać w nieskończoność  postoju na granicy, Ela honorowo wycofała się i powróciła do domu. Pozostał żal... nie tylko wycieczki... Żal o to, dlaczego? Dlaczego osoba sporządzająca listę chciała być mądrzejsza od paszportu, dowodu osobistego, metryki urodzenia i tego, co sama Ela mówi. Przecież do licha lepiej wie, jak ma na imię!
Z powodu Eli dziś kłopoty mają jej dzieci.
- Imię matki.
- Ela.
- Elżbieta!  Poprawiają urzędnicy.

   Rodzi się pytanie, po co rodzice takie imię córce nadali, skoro w mądrych księgach pisze, że Ela to zdrobnienie od Elżbiety? Myślę jednak, że to „jedna para kaloszy” i  ta wymianie nie podlega, zaś upór ludzi w nazywaniu kogoś inaczej, niż zapisano w metryce urodzenia i sam podaje, to „kalosze” zupełnie inne...