Niektóre
osoby potrafią potoczyście, interesująco i barwnie opowiadać swoje
przeżycia z wojaży. Lubię czytać i słuchać o podróżach. Mój sąsiad
każdą opowieść o poznawaniu świata rozpoczyna od tego, jak ucztowali
starożytni. Znam już to na pamięć i prawdę mówiąc znudziło mi się. Po jego
powrocie z majówki, kolejny raz wysłuchałam, jak ucztowano w starożytności.
Uczta rzymska |
U Greków uczta była czymś więcej, niż
formą towarzyskiej rozrywki. To cała instytucja kulturalna, co wbrew temu,
jak myślą o kulturze kulturalni ponuracy, nie było w sprzeczności z
pyszną zabawą. Rzymskie
uczty były nie mniej wesołe od greckich, choć w szczególny sposób
zachęcano na nich do korzystania z radości życia. Przypominano mianowicie o
jego krótkości przez umieszczenie na naczyniach i na posadzkach w
jadalniach przedstawień szkieletów.
W
czasach cesarstwa uczty bywały niezwykle wystawne. Smakosze wybierali
specjalne gatunki ślimaków i ostryg afrykańskich, karmionych mieszanką z
moszczu winnego i miodu. Kto by pomyślał? Ślimaki z Afryki tuczone takimi
rarytasami? Czy ktoś o tym słyszał?
Dowiedziałam się także od przemiłego
sąsiada, że podział kultur na świecie dokonany został według mocy wypijanych
alkoholi.
- Wystarczy porównać pogodne obyczaje związane z piciem wina u ludów
śródziemnomorskich z alkoholową obyczajowością wódczanej północy, a
przekonamy się, że podział ten jest nie mniej sensowny niż inne, z pozoru poważniejsze
- z wielką powagą rzekł sąsiad i chwiejnym krokiem udał się do sklepu
po kolejną porcję utrwalacza obyczajowości.
Ogromnie jestem ciekawa, co na to inni
znawcy światowej kultury? Utrwalać ten podział czy nie utrwalać? Oto jest
pytanie! Hamletowski dylemat pozostawiam do rozważenia przed wakacyjnymi
podróżami.
A może w ramach treningu obcykać się w smakach światowych kultur? No to cyk! Panowie do dna, a panie do końca świata i jeden dzień dłużej, jak mawia klasyk.
A może w ramach treningu obcykać się w smakach światowych kultur? No to cyk! Panowie do dna, a panie do końca świata i jeden dzień dłużej, jak mawia klasyk.
Bardzo mnie intryguje ten wymoszczony ślimak afrykański... Chyba pijany troszkę?
OdpowiedzUsuńI czy jest w harmonii z pijaną ostrygą?
UsuńHa! To dopiero dylemat.
UsuńSłyszałam też o ślimakach tuczonych mlekiem.
UsuńEeeeee.... mlekiem? To już wolę te opite moszczem.
UsuńA jakby tak świnki tuczyć moszczem. Ciekawe, jaki smak miałby schabowy?
UsuńŚwietny pomysł: zagrycha i napitek w jednym!
UsuńAnzai nie na darmo mówił, że na blogach różne wiekopomne odkrycia się odkrywają :)))
Usuńzimne kraje nie mialy podstawowego produktu czyli winogron .winogrony zwyczajnie nie rosly a jesli,to dawaly bardzo paskudne w smaku wino.I tyle.W zimnych krajach byc moze nie bylo pijanych slimakow i pijanych ostryg ale byly raki i muszle.Byc moze nie za bardzo pijane.Nie wiem jak z rakami ale muszle wymagaja bialego wina...Zimne kraje wyprodukowaly sobie inne napitki.Jak wiadomo chmielowy napitek byl ulubionym napojem Wikingow.U nas krolowaly miody o roznej mocy...Bo pszczol mielismy pod dostatkiem.Ja tam zostaje przy podziale.. przy takim trojniaku np mozna rownie pieknie biesiadowac jak przy winie i slimakach...kurcze - jak te slimaki byly napite to co - szybciej moze sie poruszaly?:)) Acha a irlandczycy wymyslili whiskey hmm, a my bimberek .Jedno i drugie hmm podobne w smaku.
OdpowiedzUsuńbimberek nawet lepszy.
UsuńReno, rozumiem, że przyłączasz się do utrwalania światowych obyczajów trójniakiem albo bimberkiem :)
UsuńCo do "napitych" ślimaków, to myślę, że o smak ich chodziło. Wnioskuję na podstawie naszego jedzenia. Na przykład kura na rosół. Wiejska, czym innym karmiona - inaczej smakuje.
Bet, od 'łyski' chyba wszystko lepsze.
UsuńTak też myślę, że uroczy sąsiad wykazał umiejetność dopasowania ideologii / teaorii/ do własnych potrzeb. Widać miłośnika utrwalania:)))
OdpowiedzUsuńHi, hi... Trafiłaś w dziesiątkę.
UsuńNo na pewno jesli chodzi o slimaki. Miodowki lubie ale tutaj pije lysky ..czasem. Za to muszle i inne robaki podlewam winem. Bialym ,polslodkim, reszte wypijam ze smakiem zamiast kompotu. No kuchnia mi sie zrobila taka malo po polsku. A "terobaki"zwyczajnie lubie.
OdpowiedzUsuńJa nie przepadam za tymi różnymi "robalami". Ślimaki i owoce morza jadłam tylko z ciekawości, jak smakują. "Podlewać" też nie lubię. Wino jedynie do bigosu i duszonej wołowiny.
UsuńJa lubie wszystko co z morza,moze to plywac,pelzac byc na winie albo i nie, moge jesc osmiornice(bardzo lubie) slimaki objetnnie czy napite czy trzezwe tez mi smakuja.Z
OdpowiedzUsuńW tym roku będę przez 2 tygodnie w miejscu, w którym owoce morza na różne sposoby podawane są w nieograniczonych ilościach. Spróbuję się przekonać.
UsuńJak mozna jesc slimaki czy ostrygi... i na dodatek karmione!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Francuz powiedział mi tak: nie rozumiem, dlaczego od czyściutkiego ślimaczka, który rosę pije i jagódkami oraz listeczkami się żywi wolisz świnię z gnoju, która żre wszystko, co wpadnie do koryta.
UsuńPrzepadam za owocami morza.Przełam się,Elu.To trzeba posmakować.
OdpowiedzUsuńAle nie jadam ślimaków morskich,bo są jak gumowe piłki.Do niczego.
Pozdrawiam.KUBA
Kuba, nie potrzebuję się przełamywać. Zdecydowanie wolę co innego jeść. Ale posmakuję jeszcze z innej kuchni.
UsuńNo to nieźle musiały być umoczone te ostrygi. Rozumiem też, że Twój sąsiad to "lud zamieszkujący na północ" od Ciebie?
OdpowiedzUsuńSąsiad jest pogodny, co by wskazywało na południe.
UsuńŻartowałem, oczywiście nie chodziło mi o rys charakterologiczny sąsiada, ale o to, w jakim geograficznym kierunku od Ciebie mieszka (zakładając, że nie jest to góra, dół).
UsuńTak na poważnie to faktycznie sąsiad ma rację, chociaż ja bym tego nie odnosił TYLKO do fizjologicznych czynników (mycie, picie, jedzenie, wydalanie). Równie ważne w procesie spożywania jest to: a/ czym (pałeczki, słomki, srebrne zastawy, sztućce jednorazowe, fastfoody, itd.), b/ z kim, c/ gdzie (dom restauracja, biwak), d/ jak (uroczyście, na match, przed TV, gdzie się da), itd., itp. Może się mylę, ale dopiero pełne zestawienie tych cech daje jakie takie wyobrażenie o podziale kultur.
Według stron świata, to ja jestem na północ od sąsiada.
UsuńOczywiście, że nie TYLKO. To szeroki temat, a notka jest jego spłyceniem i skróceniem. Ot, taki sobie sygnał do ciekawych rozmów...
Nie mam wielkich światowych obserwacji, ale zauważyłam np. różnice pomiędzy kolacją francuską i hiszpańską. We Francji kolację jadało się w domu /to w zasadzie obiad się nazywał/, zawsze o jednej porze, cała rodzina, nakrycia, serwety itd..., natomiast w Hiszpanii chodzili po barach i bawili się do godziny drugiej w nocy. Oczywiście dwie rodziny nie mogą obrazować kultury tych obu krajów. Ale jakieś to uproszczone wyobrażenie jest.
A wam powiem, że moim zdaniem na podział kultur największy wpływ ma klimat... Oooo!
UsuńZ tego wynikają upodobania do określonych napojów, zapotrzebowanie na lżejszą lub mocniejszą żywność, styl życia i biesiadowania itp,itp...
Zgubiło mi się "ja" w pierwszym zdaniu. Pewnie dlatego, że dziś klimat afrykański:)))
UsuńNo tak, multi kulti wymieszało wszystko dokładnie. Lubiłem obserwować grecko-włoskie biesiadowania na plaży nad morzem.
UsuńBet ma rację, to wszystko zależy od klimatu, Eskimos ma np. prostą dietę - je, albo pije rybi tłuszcz/tran, nie wychodząc nawet ze swojego kajaka, którym wybrał się na łowy fok.
Może to nieapetycznie zabrzmi, ale National Geographic pokazał film w którym kobieta karmiąca potrafi zjeść ziemię na którą wcześniej oddała mocz nie mając sił (z głodu) wstać.
W tym wszystkim chyba my przodujemy, ale tylko historycznie, bo za króla Sasa. Szlachta jeździła od zagrody do zagrody na t.zw. wielotygodniowe obiadki. Dziwny ten świat, i nawet nie ma ludzi dobrej woli ;(
Jak to nie ma? A my??????
UsuńAle my nie jeździmy od zagrody do zagrody. ;) :)
UsuńZ wpływem warunków klimatycznych to święta prawda. Przecież i u nas zimą chcę się coś tłuściejszego zjeść, a w upały chłodnik smakuje.
UsuńA ja Kochana oprócz uczt dla ciała lubię uczty duchowe.Może ktoś według tego schematu podzieli świat. Do tego nie zawadzi naleweczka np z aronii. Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńAndante, a ja widzę, że sama sobie zadałaś wypracowanie. Kto lepiej od Ciebie podzieli? :)
UsuńalEllu, mnie dwie kultury ucztowania zainteresowały z racji bywania: bałkańska i północna, Ta druga głównie z powodu na znakomity trunek. Czyli whisky. Tę, która powstaje z kompozycji wielu zbóż, a leżakuje w beczkach po sherry przez okres minimum 3 lat.
OdpowiedzUsuńNie jestem smakoszem amerykańskiej whiskey ze stanu Kentucky, bo to głównie z jednego zboża: kukurydzy.
Oczywiście, gdy nie mam wyboru, to whiskey wypiję, acz z wyraźnym odruchem niezadowolenia, niesmaku. Dlatego wolę tę europejską whisky. Bo różnica ogromna w smaku, że o pisowni nie wspomnę.
Z owoców morza natomiast najbardziej mi odpowiadają.............. szaszłyki z jagnięcia, z rożna ręcznie kręconego w górach przy drodze . I do tego dzban 5-cio litrowy wina.
Co prawda znakomicie smakują makrele z grilla w przepysznym sosie, który tylko tam, na Bałkanach, umieją przyrządzić, ale to w drugiej kolejności.
Tę kompozycję makreli z sosem o wyjątkowym, niebiańskim smaku, zapijać lubię rakiją. Nie upieram się przy wyborze, z którego owocu jest pędzona.
Honiewicz, jesteś wielkim znawcą kultury bałkańskiej i północnej.
UsuńCo do smaku napitków nie wypowiem się, ale słóweczko na temat jagniąt.
Bardzo dobra baranina jest w Tunezji, bo barany są tam specjalnie hodowane na mięso. Najlepsze są 18 miesięczne kastrowane jagniątka, z których mięso jest jasnoczerwone, a tłuszcz blady. Nie capią wełną, jak nasze.
Nie wiem, ile jest prawdy z tym kastrowaniem i wiekiem baranków, ale jadłam, aż trzęsły mi się uszy. Najbardziej mi smakowała duszona jagnięcina w sosie z warzywami i kuskus. Nigdzie takiej wybornej nie smakowałam.
Sama przyrządzałam z całym ceremoniałem bejcowania, moczenia w zalewie z octu winnego, czosnku i ziaren jałowca, ale i tak trochę "capiła".
No, nareszcie konkrety. Żadne tam robaki i galaretki ostrygowate...brrrr
UsuńBaran to jest to! Ubolewam, że to mięso jest tak słabo osiągalne w Polsce.
Niezwykły smak jagnięciny w Tunezji może po części wynikać z faktu rytualnego uboju zwierząt. Podobno bardzo wpływa to na smak mięsa na korzyść tych koszernych.
alEllu, zaróżowiłem się po przeczytaniu komplementu. W szczególności, gdy podkreśliłaś tę kulturę północną, odnoszącą się do whisky. Tunezji nigdy nie odwiedziłem, toteż polegam na Twoim rozsmakowaniu się tamtejszą jagnięciną, spożywaną w cywilizowanych warunkach. W szczególności taką w warzywach. Wolałbym jednak zapijać czymś zdecydowanie mocniejszym.
UsuńObawiam się, alEllu, że dużo tracisz podczas takiego wykwintnego posiłku,nie smakując północnych trunków. Wartość ich ma podwójne znaczenie: profilaktyczne, zdrowotne i towarzyskie. Taki obiad bowiem nie kończy się szybko. Czasem nad ranem następnego dnia.
Bet, też mnie wykręca na sama myśl o jedzeniu tego, jak to nazwałaś: - robaki i galaretki ostrygowate.
Dawno bardzo temu, na plaży w Nessebar, poddałem się namowom miejscowych rybaków i z nimi jadłem małże dopiero co wyłowione i przyrządzone i popijane najpierw winem, gdy go zabrakło - rakiją. Od tego czasu, żadnych owoców morza nie jadłem. Samo wspomnienie bowiem niebezpiecznie podnosi zawartość żołądka.
Podobną, niedawno, ofertę miałem w Budwie. Długo musiałem wyjaśniać skąd u mnie awersja do (tfu), owoców morza. Te wyjaśnienia, oczywiście, nie docierały do moich fundatorów. Skończyło się na towarzyszeniu tym rybakom w piciu rakiji, co uznali za wystarczający argument, tłumaczący moją niechęć do wszelkich skorupiaków.
Te muszle nawet mi smakowały. Ale nie zaliczam ich do robaków.
UsuńAch rakija... Ma smak mojej młodości i zachwytu "zagraniczną" podróżą do Bułgarii.Nessebar - cudo!
W latach 78-80' ub.w. w Nesseberze naprawiłem jednemu restauratorowi stereowzmacniacz "Sony". I to był mój największy błąd. W ciągu 2 tygodniowych wczasów właściwie nie trzeźwiałem. Przeniesiono mnie z kwatery do mieszkania restauratora na X piętrze z widokiem na Słoneczny Brzeg. Do tej pory nie potrafię odróżnić nocnego widoku tego wybrzeża od Lazurowego Wybrzeża. Rakija fantastyczna, ale ich rum jeszcze lepszy. I czy jest coś lepszego od polędwicy z młodego osła smażonej na maśle z czosnkiem? A na deser specjalna bakława na podsmażanych orzeszkach. No i oczywiście lody ichniejsze, wówczas fantastyczne. Masz rację Bet, Neseber to cudo.
UsuńAch, jak pięknie i twórczo sobie biesiadujecie. Chyba skuszę się na jakiś północny napitek Honiewicza, polędwicę z osła Anzaia i muszle Bet w Nessebarze przy dźwiękach greckiego buzuki. Niezła by była taka kolacja "multi kulti" do białego rana...
UsuńTo był młody osioł, ja jestem stary. ;) :) :) :)
Usuń:) :) :) :)
UsuńO matuniu, ale mi wyszło. Przepraszam Anzai.
Super wyszło....aż się trzęsę ze śmiechu:)))))
Usuń... no, no, moja polędwica ma wzięcie ;) :)
UsuńZresztą co tam moja polędwica, ale muszla Bet, to dopiero cuś. A ja głupi myślałem, że to muszelka. ;) :)
UsuńI smakuje wybornie! Aż brzuch boli :)
UsuńTakie są skutki picia wódki (na blogu). :)
UsuńWszystko przez łyski Honiewicza.
UsuńNo tak, pił, pił, a jak doszło do polędwicy i muszli (no niech będzie muszelki), to jego nie ma.
UsuńEeeeee, myślę, że się gdzieś przyczaił cichutko...
UsuńIdę na plażę go poszukać. Dobranoc.
UsuńAle zabawa! Honiewicz zwiał gdzie pieprz rośnie bo tylko przypraw tu brakuje.
UsuńI brakuje też trawki... żubrówki :)
UsuńJuż myślałam, że o inna trawkę chodzi.
UsuńNo to cyk, moja droga i zdrowie sąsiada - też!...
OdpowiedzUsuńTo dopiero uczty były kiedyś!
Pozdrowionka słoneczne.
I Twoje zdrowie także, JaGo.
UsuńA ja znam taki inny podział kulturowy
OdpowiedzUsuńPonoć mężczyźni kultury śródziemnomorskiej patrząc na kobitę zachwycają się najpierw damskim biustem, a Ci z kultury północnej pośladkami.
I mam nadzieję, że wszyscy bez uzależnień i nałogów.
Kobiety natomiast podobno używają słuchu do zachwytu mężczyzną. Ale nie wiem, z jakiej kultury :)
UsuńW różnych krajach, różnie się pija. Jeden znam taki, gdzie nie ma granic w piciu, od północy, po południe, to Rosja i okolice. Tam nie rozumieją, że jesteś chory, bo wódka u nich jest lekiem na całe zło. Wydawałoby się, ze np. Szwedzi piją więcej, bo to ciut chłodniejszy kraj. Nie piją więcej a raczej mniej od Polaków. Zauważyłam, ze piją więcej tam, gdzie mniej kosztuje trunek i to raczej taki będzie podział, na strefy kosztów. Miłych marzeń o podróżach i kieliszku dobrego napitku.
OdpowiedzUsuńLotka,ja w Szwecji spędziłem dużo czasu.Piją dużo.A ich bimber smakuje jak dobra polska wódka.Oni się wstydzą,po prostu.
UsuńA Rosjanie?Oni dużo piją ale,po doświadczeniu,wcale nie więcej od Polaków.Słowianie mają dusze,która boli.Życie...
Zupełnie nie wiem, jak oraz ile piją w Szwecji. Dzięki Wam czegoś nowego dowiedziałam się.
UsuńKubo, w Szwecji jest dziwny zwyczaj przynoszenia na przyjęcie własnej wódki. Nie umiałam się w takim towarzystwie znaleźć. Każdy nalewał sobie z własnej butelki i pił. To prawda, że w sklepie u nich można było kupić aparaturę do pędzenia bimbru.
UsuńNie wiem czy mają teraz, bo bardzo dawno tam nie byliśmy. Piłam bimber, który robił mój wuj, ale pędził z cukru, więc nie był zbyt dobry.
Co do Rosjan, to w 2000 roku byliśmy na Białorusi, nie szło odmówić spełnienia toastu, bo oni za każdym razem wznoszą toast za coś tam. Mąż mój nie umiał odmawiać i źle na tym wyszedł.
Ellu, serdeczności dla Ciebie.
Wpadam na chwilę, przy innej okazji otwierając laptopa, bo na partaitag zaproszony jestem.
OdpowiedzUsuńNa plażę więc dziś nie mogę, choć pogoda, może mało sprzyjająca opalaniu, ale do kontemplacji dobra.
Wczoraj, w rzeczy samej, nie było mnie, czego bardzo żałuję, bo ciekawa, pełna podtekstów, rozwinęła się dyskusja. Łyski piłem.
alEllu, Twoje "z osła Anzai`a" dobrze odczytałem. To nasz Anzai zbyt dosłownie potraktował. Czy osioł stary, czy młody był. Choć jak, Bet, też się pośmiałem.
O tę muszlę miałem Bet, zapytać, skoro jednak Anzai podchwycił, to nie będę już się zastanawiał. Przyznam jednak, że wolę mniejsze muszelki.
Do wieczora.
Och, co za afront! Phiiii...
UsuńHoniewicz, zapewne jeszcze wiele dyskusji z podtekstami będzie, więc nie żałuj :)
UsuńMała jest piękna, ale duża może więcej.
UsuńOstatnio tylko "Orzeł może".
Usuńduża może więcej ale małej więcej się chce
UsuńAleż ,Bet, szło mi o muszelki nad Bałtykiem znajdowane, takie małe, a nie duże, z Adriatyku, czy Czarnego.
UsuńWszystkiemu Anzai winien, bo do wielkości Twojej muszli miał uwagę. Więcej, w swoim komentarzu, zachwytu wyraziłaś dla rakiji przecież. Dlaczego się uparł eksponować muszelki? Powinien to wytłumaczyć.
alEllu, właśnie przeczytałem Anzai`a i widzę, że miałaś rację, że tych podtekstów więcej będzie. Bo to Jego: - Mała jest piękna, ale duża może więcej - co najmniej wskazuje na preferencje. Lubieżność wyłączę. Optuje Anzai wyraźnie za praktycznością.
Bet, mam obawę, czy taki spasiony orzeł cokolwiek może. Ten z czekolady objętością do pary prezydenckiej zbliżony był. Jeszcze trochę, a w kadrze się nie zmieszczą. Chyba że każde z osobna.
A jeszcze Malina M* podchwyciła anzai'owe podteksty, dodając: "duża może więcej ale małej więcej się chce".
UsuńOj! Oj! Co tu się dzieje? Galimatias, jak nie wiem, co. Ale wesoło, hi, hi...
Honiewicz, co do muszelek - pełna zgoda. Nigdzie na świecie nie ma śliczniejszych od tych naszych, bałtyckich.Orzeł musi być postawny bowiem wg naszego kolegi "duży może więcej".
UsuńCzy orzeł może być spasiony? Hi,hi,hi...
A tego czekoladowego orła zjedli?
UsuńKtóż by śmiał! Chyba przetopili.
UsuńNa pralinki?
UsuńChyba nie ma wątpliwości, że jak się dużą muszlę przyłoży do ucha, to słychać więcej! Dużą można się też powachlować, albo sobie na głowie położyć, czego z małą się nie da. Nawet jak jej się chce więcej. ;)
UsuńA orzeł? Jak znam życie, to to nie jego pierwsze, ani ostatnie życie ...
Zacznę od Anzai`a: wybrnął z wcześniejszej prowokacji i to ................przykładanie do ucha można uznać za wyjaśnienie o co Mu szło. Mam jednak wątpliwości co do wachlowania. Czy to muszlą, czy muszelką.
UsuńalEllu, zwróciłem uwagę na Maliny M* zdecydowaną opinię. Z moich obserwacji, doświadczeń wynika, że jak duża, to i może i chce dużo. Oczywiście cały czas mówimy o muszli, wywołanej przez Bet.
Bet, obawiam się, że duży nie może więcej. Zasapie się nawet ............ słuchając muszelkę.
Tak, czy inaczej... rozmowę uważam za fajną ucztę słowną. To też ważny element biesiadowania, a może nawet najważniejszy.
Usuńa ja Tobie powiadam, że te ślimaki jak nic chałwą karmili :-)
OdpowiedzUsuńTo bardzo prawdopodobne, Malino M* :)
UsuńEj,chyba nie,Malinko..Byłyby bardziej słodkie,a one były gorzkie i ze łbów im się kręciło? Kto nie wierzy,to przyprowadzę tu pijaną meduzę,która będzie się dusiła własnymi mackami. Alkohol to potęga!-:)))
UsuńChyba wiesz, że jestem abstynentką i jeśli już miałabym się napić jakiegoś mocnego trunku, to na pewno wybrałabym słodkie aromatyczne wino. Chyba wódka jest bardziej rozgrzewająca, więc na północy jest chętniej pita.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
A ja... kukułczankę.
UsuńWiem, że pijesz swoją sławetna kukułczankę.
UsuńPozdrawiam.
Bardziej zalewam, Anno, miż piję.
UsuńProwokacji było sporo, ale tak na serio to ja bym już na wstępie nie oddzielał kultury od picia. Myślę, że tego nawet się nie da oddzielić. Bo przecież w każdym narodzie, bez względu, czy to na północy, czy na południu, pije się mniej więcej tak samo. A więc pijemy, bo: a/ jesteśmy uzależnieni, b/ jest okazja (rocznica, wydarzenie, goście), c/ dla kurażu (to głównie efekt "mózgojeba", albo szampana), d/ dla przyjemności (np. słodkie likiery, typu anyżówka, nieznane drinki), e/ lepiej trawimy (uwielbiam Becherovkę) lub nabieramy apetytu (dobra pejsachówka), albo zaspakajamy pragnienie (np. Ciociosan), f/ jest to dodatek do potraw (lubię mocnym alkoholem zaprawiać torty, albo lody), g/ odmową wypicia nie chcemy obrazić innych, h/ mamy akurat kasę, i/ kasy nie mamy, ale wóda jest na "krzywy ryj", j/ kasy nie mamy, ale jest "dętka", itd., itd.,
OdpowiedzUsuńZauważyłem też różny stosunek do t.zw. napojów słabszych i mocniejszych. Niektórzy traktują to jako dodatek do przyjęcia, gdzie indziej alkohol stoi na głównym miejscu, a jeszcze gdzie indziej (np. wiejskie wesela) chowany jest pod stół, na Bałkańskich weselach np. każdemu stawia się "działkę" obok talerza, ale też trudno znaleźć alkohol na ważnych przyjęciach.
A więc m.zd. nie picie według jakichś kultur, ale kultura picia.
Wspomniana przez Ciebie, Anzai, "działka" obok talerza uświadomiła mi teraz, że zawsze byłam pokrzywdzona/przegrana na imprezach składkowych, wszelkich balach z konsumpcją oraz na wczasach z all inclusive, bo z racji niepicia czy picia na kropelki, nie płaciłam mniej. W jakimś kraju /nie pamiętam, gdzie/ to zauważono i dostawałam co 2 - 3 dni do kolacji butelkę dobrego zakorkowanego wina, bo nigdy w ramach all nie zamawiałam nic mocniejszego, podczas gdy inni całymi dniami pili w nieograniczonych ilościach. Czy taki gest też jest rodzajem kultury?
UsuńNa ogół "stół szwedzki" jest pozbawiony (poza rozwodnionym winem) alkoholi, bo zakłada się, że hołota wychlała by wszystko do dna. Dlatego niedawno mnie zaskoczyło, że na spotkaniu techniczno-handlowym alkohole stały zgrupowane w odległej części stołu. Indagowani kelnerzy przeprosili i wyjaśnili, że organizator kazał postawić wódę, bo a nóż jakiś idiota się skusi. Wóda stała nietknięta do ostatniego (trzeciego) dnia.
UsuńCo do Twojego pytania, to jeżeli postawiono Ci (sorry - jak stangretowi) zakorkowaną butelkę do własnego użytku, to raczej nie da się tego podciągnąć pod żaden rodzaj kultury. Ale na imprezach wypoczynkowych się nie znam, więc może się mylę. :)
Pierwszy i jedyny raz się z czymś takim spotkałam. Nie odebrałam tego jakoś "nietentego", ani nie poczułam się jak stangret. To wino zakorkowane wyglądało raczej, jako rodzaj ekwiwalentu :)))
UsuńNa imprezach wypoczynkowych jest tak, że w ramach opłaty za all inclusive, niezależnie od jedzenia i picia w określonych godzinach, pijesz ile chcesz i co chcesz w różnych barach na terenie hotelu od rana do około północy.
Na czym polega "all inclusive" to wiem, ale jak się zachować w związku i bez związku, to już miałem problem. Kuchnia angielska jest dość podła, ale trafiłem raz na świetną, bo lekko śmierdzącą, zupę rakową, którą kucharz - w ramach "specialite de la maison" - zalał takie lekko poharatane ostrygi. Na drugie była polędwica (!), więc ludzie oddawali zupkę w całości, a ci co zjedli to potem też ją oddawali. Ja przezornie wymieniłem polędwicę na zupkę, i zaraz dostałem pozostałe dwie za darmo, i kilka z okolicznych stolików.
UsuńKelnerka widząc co się dzieje (miałem już 8-9 porcji zupek) powiadomiła kucharza, który przytargał mi specjalne przyprawy, dla lepszego trawienia. Gdy moja zmiana opuściła restaurację ja jeszcze kończyłem zupki z coraz wykwintniejszymi dodatkami. Ostrożnie opuściłem lokal, i w pokoju od żony kąpiącej się w łazience dowiedziałem się, że na oparciu krzesła zostawiła torebkę z dokumentami. Nieco szybciej pognałem więc z powrotem do restauracji, ale tam już były tylko sprzątaczki nie znające angielskiego. Na migi wytłumaczyłem o co mi chodzi, i po chwili kelnerka przyniosła tacę z ... 4 zupkami. :(((
Anzai, ja tę zupkę też oddaję, chociaż jej nie mam, od samego czytania :)))
UsuńCześć.
OdpowiedzUsuńCzytałem przed chwilą,że do podziemi kredowych w Chełmie(zwiedzałem kilka razy)wszedł dwa dni temu człowiek i zaginął.Masz ci los.KUBA
Nic o tym nie wiem. Natomiast słyszałam, że w okolicach wejścia do podziemi kredowych odłączył się od grupy wycieczkowej mężczyzna.
UsuńPewnie się dowiedział, że u alElli uczta!
UsuńU alElli zawsze jest uczta.Jak nie intelektualna,to kulinarna!-:)))
UsuńKuba,to duch Bieluch go zeżarł. On tak tylko sympatycznie wygląda tu na obrazach alElli,ale to niezłe ziółko,o ho ho!-:)))
UsuńAle Wy tu o jakiś ślimakach,małżach i innych robalach..a fe! Moim marzeniem jest,kiedy będę w Indii,zeżreć kobrę królewską. Oczywiście jeśli uda mi się ją upolować. Bo to sprytna bestia..myk-myk w krzaki i za ogon ją trzeba wyciągać,a długie to jest,mocne,ile to się trzeba napracować..Jeśli ona nie mnie,to ja ją! W restauracji przyrządzą,dodadzą przypraw..pycha! W Hiszpanii zeżrę byka,takiego prosto z oorridy,w Ameryce bizona..Ech,marzenia jak ptaki..a skończy się chyba na puszce konserwy tyrolskiej i bułce..niech to!
OdpowiedzUsuńKonserwa z Tyrolu, a jeśli w dodatku z Książęcego, to nie byle co. Jak nic uczta ze Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
UsuńNo i popatrz,alEllu,a ja myślałem,ze spożywając powyższą konserwę jestem prosty wyżeracz,niczym pospolity szczur..Ale mi przysporzyłaś splendoru! No ja się zabiję! Duma mnie rozpiera!!!-:)))
OdpowiedzUsuńJeśli już, to prosty lud, M-16, a nie żaden szczur - to po pierwsze primo. A po drugie ;) primo, to nawet prosty lud znajduje należne mu miejsce w kulturze wysokich lotów, o!
Usuńnp. https://www.youtube.com/watch?v=_9A6WNDYfV0
Ja bym dzielił, jeśli już, to na kulturę wina i na kulturę piwa. Wódka, w postaci najpowszechniej dziś u nas znanej, czyli alkoholu etylowego czystego, bezsmakowego, jest naleciałością moskiewską i wielce nad tem boleję, że tak u nas zadomowioną, wbrew tradycji staropolskiej rozlicznych nalewek i nastojek ziołowych czy owocowych, że nie wspomnę o rodzimem wkładzie w te kultury światowe: o miodzie pitnem!!!:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Witaj Wachmistrzu,jestem znawcą win miodnych. Piłem jedynak,dwójniak,trójniak a nawet dziesięciorniak,aleć po tym padłem niczym rycerz poze płotem twierdzy sułtana..
UsuńW starożytnym Egipcie piwo - zaraz po chlebie - było podstawowym składnikiem pożywienia i jednym z darów składanych zmarłemu do grobu.
UsuńKimkolwiek jesteś, m_16, racz sobie wziąć do serca maksymę Marka Twaina: "Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości". Przyjmując nawet, że istniałoby coś takiego jak dziesięciorniak (podobna bzdura jak wina miodne:), to podług zasad warzenia miodów oznaczałby on produkt oparty na proporcjach brzeczki miodowej jedna część miodu na dziesięć części wody... Zatem, o ile by w ogóle doszło do jego wyprodukowania, to miałby alkoholu mniej, niż w zepsutej szarlotce...
UsuńKłaniam nisko:)
Niedługo będziemy miały okazję posmakować trochę kultury Szwajcarów. ;) Ten rejon, w który jedziemy, podobno obfituje w winnice. Może nas zabiorą na degustację? ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że Szwajcarzy mieszają wina krajowe i zagraniczne.
UsuńCześć Elu !
OdpowiedzUsuńPodobno pytałaś Ani czy skasowałam bloga. Nie, nie skasowałam, tylko zmieniałam ostatnio adres z ulabrzyduladg88.blog.onet.pl na ulabrzydula.blog.pl ( krótszy wydaję mi się lepszy :) )
Chyba w tym tkwi cały problem ;-)
Buźka!
Już zmieniłam adres na nowy i teraz jest Twój blog.
UsuńUcztą nie tylko dla ciała , ale i dla duszy może być wspólne spotkanie rodzinne czy towarzyskie przy wspólnym stole.Nie jadło jest wówczas najważniejsze, chociaż nie mam nic przeciwko dobrej kuchni, ale opowieści, opowiadania, anegdoty, dzielenie się przeżyciami, spostrzeżeniami to jet to co kocham.Pozdrawiam.Ula
OdpowiedzUsuńDla mnie w ogóle jadło na uczcie nie jest najważniejsze.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńAnonimowy, wiem.
UsuńKomentarz usunęłam, ponieważ szanuję wolę osoby, która chroniła swoją prywatność, jak mało kto. Po mojemu, znajomi wirtualni nie powinni rozpowszechniać publicznie informacji zdobytych prywatnymi kanałami, skoro Rodzina bądź inni bliscy z otoczenia w Realu tego na blogu nie podali do wiadomości.
Ciekawi nas kultura innych narodów, podkradamy co niektóre zwyczaje, ale owoców morza nie jestem w stanie przełknąć. Wyobraźnia tu mi przeszkadza:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
No właśnie, a jedząc schabowego, nie wyobrażamy sobie świni babrającej się w gnoju. Wnioskuję z tego, że nasza wyobraźnia została ukształtowana przez kulturę, w której się wychowaliśmy.
UsuńBardzo rózne są stereotypy. I to zalezy jak kto trafi czy jaką miał przygodę. Miła lub nie miłą.
OdpowiedzUsuńMoja znajoma jest przewodniczką wycieczek. I niestety mówiła mi z doświadczenia swojego , ze najgorsza grupa to moi rodacy. Klnący, pijący, bijący się i wymądrzajacy się. Rosjanie piją i śpiewają. Rodacy piją i się biją.
To jest Jej opinia. Ja z wycieczki nie jeżdżę to nie wiem.
Jeżdzę, chodzę SWOIMI DROGAMI :)
I polecam to.
Vojtek
Może się wymądrzają, bo mają wiedzę i kwestionują to, co opowiada przewodniczka lub ją uzupełniają?
Usuń