http://grycela.blogspot.com/2012/12/swiateczna-ksiega-tradycji-iv.html
Ostatnia
Wigilia na Grodzieńszczyźnie 1957r.
Zbliżał
się czas wyjazdu do Polski. Ojciec postanowił, że urządzi wieczór pożegnalny
dla wszystkich sąsiadów. Czynił wielkie przygotowania, Znosił cebrzyki,
beczułki, bańki, miedziane wężyki i ustawiał to wszystko w komorze. Długo
mieszał zaciery i planował ile będzie trzeba na przyjęcie a ile zabierze do
Polski. Miał oczywiście na myśli bimber.
Tymczasem
mama przy naszej pomocy przygotowywała jedzenie na święta. Zabiliśmy świniaka,
więc w całym domu pachniało wyrobami, kiełbaskami wędzonymi i szyneczkami.
Nigdy w naszym domu nie widzieliśmy tyle jedzenia. Zawsze marzyliśmy o tym żeby
najeść się do syta. Teraz mogliśmy. Mama pozwalała nam nie tylko na jedzenie do
woli chlebka ale i wędlinę do niego dawała. Jedliśmy powoli, smakując, a przez
głowę przelatywała myśl, żeby się nie obudzić. Często przecież, kiedy kładliśmy
się spać głodni, śniło się nam jedzenie.
W
pokoju stał wielki stół, na którym rozłożyliśmy pachnące sianko i nakryliśmy go
białym, lnianym obrusem. Kiedy mieliśmy zasiąść do stołu, zastukano do drzwi.
Usłyszeliśmy ruską mowę, która zwykle nie wróżyła niczego dobrego. Tym razem do
mieszkania wszedł czysto ubrany, miły pan, który powiedział, że chce kupić nasz
dom. Zaprosiliśmy go do stołu, bo przyjechał z daleka, a hotelu w pobliżu nie
było. Polska gościnność okazała się aż nadto obfita. Kiedy na stole wylądował
barszczyk, mama pomrugała, że opłatek jest w środku. Potem uszka, pierożki z
nadzieniem grzybowym, śledzie w zalewie octowej, śliziki w wodzie makowej,
kisiel z owsa i na koniec ciasta. Rusek ogłupiał.
- Gospodyni, u was zawsze tak jedzą? - zapytał.
-
Tak, krótko odpowiedziała mama i zamilkła.
Potem my poszliśmy bawić się Moskalikami pieczonymi z ciasta, które w tym roku
były wyjątkowo piękne, ponieważ brat Czesław pomógł i mnie i siostrze ulepić
je, nie żądając w zamian żadnej przysługi.
Rodzice
z Rosjaninem rozmawiali o życiu popijając wódkę. Przedtem, mama zaniosła siano
spod obrusa i opłatek krowie, której jeszcze nie sprzedaliśmy. Nie napisałam
nic o prezentach pod choinkę. Nie było ich oczywiście, nigdy ich u nas nie
było, brakowało pieniędzy. Tylko w szkole dostawaliśmy słodycze podczas balu
choinkowego, ale tam nie gwiazdor przynosił prezenty, ale Dzied Moroz. Nie brał
ich tylko mój brat. Nie chcę nic od Ruskich, mawiał. Za dwa miesiące już nie
było nas w tym miejscu, gdzie spędziliśmy ostatnią w rodzinnym domu, Wigilię.
@Lotko
- co to śliziki w wodzie makowej /pierwszy raz o tym słyszę/.
Robię
je czasami do dziś. Jest to właściwie już deser, po głównych daniach
wigilijnych. Są to maleńkie drożdżowe bułeczki. Kroi się je tak, jak kluseczki
leniwe i piecze w piekarniku. Przegotowana woda, do której dajemy utarty mak z
bakaliami i wrzucamy do niej bułeczki drożdżowe, czyli śliziki. Nawet nie wiem
czemu się tak nazywały. Piekę ich zwykle dużo, bo nawet do pojedzenia są
świetne. Jeżeli chodzi o Moskaliki...były to ludziki lepione przez nas dzieci.
Każde dostawało od mamy kawałek ciasta drożdżowego i lepiliśmy z niego
kukiełki. Czasami po kilka razy, bo za pierwszym razem się nie udawały. Brat
robił cudne, nawet w czapce, z szabelką u boku. My z siostrą, młodsze nie
umiałyśmy tak ładnie, to trzeba było brata przekupić, żeby pomógł. Bawiliśmy
się nimi przez całe święta, a zjadaliśmy dopiero w drugi dzień świąt. Tam, na
Grodzieńszczyźnie zwyczaje świąteczne były bardzo pielęgnowane.
Jeszcze
raz potwierdzę mój wcześniejszy wpis, że najpiękniejsze święta były w
dziecięcym wieku w rodzicielskim domu. Wtedy święta bardzo cieszyły nasze
dziecięce serduszka, bo to i choinka, i przysmaki na stole, i prezenty. A
teraz, gdy się przeżyło już tyle świąt, nieco spowszedniały, tym bardziej, że
się niesamowicie skomercjalizowały. Nie podoba mi się, że od połowy listopada,
albo nawet wcześniej, jesteśmy bombardowani gazetkami reklamowymi z informacją,
co i za ile trzeba kupić na święta.
Swoją
drogą to ciekawe, co by było gdybyśmy wszyscy wymienieni w tej notce spotkali
się na wspólnej Wigilii? Mam nadzieję, że nie byłoby tak jak u mnie w rodzinie
za dawnych lat ;)
Anzai,
ten szczególny dzień najbardziej magiczny jest w rodzinie. Na magię mają także
wpływ wspólne przygotowania do wieczerzy wigilijnej i w ogóle do świąt. Myślę,
że spotkanie blogerów byłoby podobne do wszelkich spotkań integracyjnych czy
poczęstunków przy wspólnych stołach dla nieznajomych.
Gdyby
jednak spojrzeć pod kątem biblijnym to jest to wspólne czuwanie, które kończy
się pasterką, i udziałem zupełnie nieznanych sobie osób. Cała wieczerza to
najbardziej rozbudowany scenariusz jakichkolwiek uroczystości domowych. Nigdzie
nie ma tylu rozpisanych ról od nakrywania/przystrajania stołu, poprzez siadanie
do stołu, wstawanie, gotowość przyjęcia nieznanego gościa, podawanie potraw,
dzielenie się opłatkiem, śpiewanie kolęd, gwiazdkowanie, i pasterkowanie.
Wigilia to najpiękniejsze święto rodzinne, ale kilka razy zdarzało mi się
spędzać je z zupełnie obcymi ludźmi, nie oznacza to jednak, że uwielbiam takie
spotkania.
A
tradycje adwentowe też mieszczą się w temacie? Ja bardziej lubię właśnie ten
czas oczekiwania od samych Świąt. Od naszych niemieckich sąsiadów przejęłam
zwyczaj ustawiania na stole wieńca adwentowego z czterema świecami. Każdego
roku wygląda mój wieniec inaczej, można wymyślać różne warianty dekoracji,
ważne żywe światło świec, które w wersji niemieckiej, najczęściej są czerwone.
Ja mam w tym roku białe i właśnie zapaliłam pierwszą z nich. Kolejnym adwentowym rytuałem jest pieczenie piernika, który zapakowany czeka na
świątecznych konsumentów. Po pierniku przychodzi kolej na kiszenie barszczu z
buraków. Tak, powoli buduję świąteczny nastrój.
Oczywiście,
że się mieszczą. Specjalnie dlatego tak wcześnie wystawiłam Księgę.
W mojej okolicy wieniec adwentowy z 4 świecami przyjął się głównie w domach
ewangelickich. W każdą niedzielę adwentową zapalano jedną świecę podczas
wspólnej modlitwy. Ale i w innych domach też spotykałam wieńce, ale raczej jako
element dekoracyjny i właśnie rodzaj budowania świątecznego nastroju.
Bo
to jest obyczaj ewangelicki. Jednak ja przyjęłam go jak swój. To chyba znaczy,
że jestem tolerancyjna?
Dodam jeszcze jeden, bardzo prozaiczny obyczaj, przed którym nie potrafię się
obronić. Chodzi o mycie "rodowej porcelany" /to skrót myślowy
określający wszystkie nie używane na co dzień szkliwa i kamionki/... Każdego
roku tłumaczę sobie, że na to dobra jest każda pora, niekoniecznie
przedświąteczna i... co roku robię to właśnie w adwencie. Niepoprawna jestem.
A
ja bym to mycie rodowej porcelany wytłumaczyła tak, jak napisane było w I
części Księgi: "Ludzie zamykali się
przed wichrem i słotą w swoich domostwach, ustawały sąsiedzkie wizyty, jedynie
dziewczęta schodziły się, by w długie wieczory drzeć pierze, tkać i
prząść." Aaaa... i teraz wieczory długie, po Andrzejkach następuje
wyciszenie, a pierza nie drzemy, to coś innego robimy. Srebra, porcelana i inne
kamionki na półkach są najlepsze do potrzymania tradycji darcia pierza w
adwencie.
A
robótki na drutach i szydełkowe (zwykle dziergam jakieś prezenciki w tym
czasie) można podciągnąć pod tradycję tkania i przędzenia?
Ależ
oczywiście, pod warunkiem, że nucisz ludowe piosenki przy tym:)))
Lubię
nucić piosenki przy "majstrowaniu" prezentów, tak jakoś się przyjęło,
że każdy dostaje ode mnie taki zmajstrowany w komputerze, różne są ale zawsze
jest przy tym mnóstwo śmiechu, bo i satyryczne kalendarze i satyryczne
fotomontaże i horoskopy dla każdego, a przy okazji przemycam inne rzeczy,
kiedyś każdy dostał ode mnie kolędę z aniołkiem - anioł miał buzię delikwenta,
stworzyłam z tego nasz rodzinny śpiewnik, każdy taki śpiewnik dostał każdy na
okładce miał swojego anioła a w środku wszystkie rodzinne aniołki z kolędami.
Przed odbiorem trzeba było zwrotkę swojej kolędy odśpiewać. Kolędowaliśmy do
ciemnej nocy. Prezenty zostały do dzisiaj, każdej Wigilii wyciągamy je,
dzieciaki nauczyły się na pamięć, biorą gitary i śpiewamy razem ... jak za
moich dziecinnych lat.
Bardzo
lubię kolędy Preisnera.
U
nas przecież też przygotowanie do Świąt zaczyna się w pierwszych dniach
adwentu.
A kolędy Preisnera są cudowne...
Ten
dzień Wigilii, ten jedyny dzień w roku, który daje tyle radości wszystkim
powinien cały czas pozostać dniem z tradycjami. Przecież nikt nie ma takich
tradycji bożonarodzeniowych, jakie ma nasz kraj i powinniśmy to wpajać młodym.
Nie wiem czy mi się wydaje, czy teraz te święta są jakoś mniej
wyczekiwane niż to kiedyś bywało, u mamy. Czułam ten zapach pieczonego ciasta,
smażonych grzybów i ten nastrój. Ale przecież i u mnie też (niby) tak jest, ale
to już nie to...
...są
wyczekiwane, tylko jako osoby dorosłe inaczej to odczuwamy. Dzieci czekają.
Widać to po wszystkich dzieciach w rodzinie. Rozpytują o dania i prezenty,
choinkę i szopkę, zamawiają określony rodzaj ciasta. Myślę, że święta mniej są
wyczekiwane pod kątem smakołyków kiedyś trudno osiągalnych, jak np. pomarańcze
wkładane kiedyś do paczki pod choinkę.
...bo
kiedyś nie było wszystkiego w sklepach tak jak dzisiaj jest i człowiek czekał
na te święta jak na zbawienie:) Chociaż nie powiem, żebym i dzisiaj na nie nie
czekała z utęsknieniem i dalej lubię te święta, świąteczny nastrój, gdy
wszyscy są tacy grzeczni i uprzejmi i zastanawia mnie dlaczego w ciągu roku nie
potrafią się tak zachować...
Pochodzę
z domu niereligijnego, sama jestem ateistką, lecz Święta u nas się obchodziło
wraz z opłatkiem. Nigdzie na świecie nie ma tego opłatka. To jest piękna
tradycja i faktycznie dla mnie najważniejsza w roku jest wieczerza wigilijna.
Nie ze względu na wiarę lecz ze względu na tradycję jednoczącą rodzinę.
Zdarzyło mi się być na niemieckiej Wigilii, będąc na emigracji już w swoim domu
jednak wprowadziłam tę nasza polską tradycję opłatkową. Moj
holenderski partner to zaakceptował i nawet karpia jadł (Holendrzy nie jedzą
w zasadzie słodkowodnych ryb). A ta niemiecka Wigilia była bez opłatka
oczywiście, z bogatymi prezentami, była cala rodzina i ja, była polska gęś na
kolację, było mnóstwo ludzi bo rodzina duża i pamiętam, że poczułam się tam
niejako zaadoptowana przez rodzinę. Chyba magiczny wpływ świąt. U Holendrów
raczej komercyjnie - nie zauważyłam żadnego specjalnego pilnowania tradycji. Tu
się gotuje na święta królika. W moim holenderskim domu była wigilia po polsku i
święta z królikiem jako danie główne. Mnie się święta kojarzą z karpiem i zupą
grzybową. I Wigilia z opłatkiem oczywiście jako produkt spajający rodzinę.
Ale
Holendrzy pielęgnują tradycję pasterki - uroczystej mszy wigilijnej. No, i...
prezentowanie zamożności na zewnątrz domów oraz ilości otrzymanych kartek
świątecznych w oknach. A Mikołaj, nazywany w Holandii Sinterklas, w dalszym
ciągu przypływa statkiem parowym pełnym prezentów?
Ależ
oczywiście. I ma inną datę. Nie szóstego. W tym roku zaczął swoją podroż
od mojego miasta - Roermond. St.Klaus jest to zupełnie co innego niż Święty
Mikołaj chociaż na tej samej bazie pewnie powstał. W każdym bądź razie jest
zawsze w towarzystwie Czarnego Piotrusia. Piotruś robi małpie figle.
I pomaga roznosić paczki. Właśnie przed chwilą gościł w moim domu -
komuś z bloku przyniósł duuuży pakiet. Żeby było śmieszniej na Surinami, gdzie
Holendrzy swoją tradycję rozpowszechnili St.Klaus jest czarny a Czarny Piotruś
biały:) A co do darcia pierza... w adwencie zbierała sie rodzina niemiecka i
wszyscy robili wieńce choinkowe, przyklejali, lutowali, wpinali różne cacenka i
własnoręcznie upieczone ciasteczka - to tak w ramach chyba darcia pierza -
bardzo mi się to podobało. To była rodzina restauratorów, wszyscy schodzili się
- więc była babcia, wnuk wtedy jeden, dzieci wraz z małżonkami i
wszyscy coś robili w ramach darcia pierza - podobało mi się to...
A
u nas też królik był jednym z dań. Prawie każda rodzina mająca komórkę w
ogrodzie hodowała króliki. Ze skórek dzieci miały futerka, a mięsko się
zjadało.
Duch
tych świąt gdzieś niknie, zasypany komercją i koniecznością zakupów. Dobrze
poczytac że kiedyś było inaczej, bardziej w duszy niż na talerzu.
...co
niknie? Gdzie niknie? Może tylko w wielkich sklepach i w telewizji z powodu
reklam. Duch, święta i atmosfera jest przecież w nas, w domu, w rodzinie...
A zakupy to normalka, tylko teraz lżejsze, bo nie trzeba o trzeciej rano iść w
kolejkę.
Wręcz
uwielbiam czas przed Świętami... Judith
I
niech tak pozostanie, bo to dobry czas.
Dziękujemy za wpisy do księgi i życzymy
DOBREGO CZASU ŚWIĄTECZNEGO!
- alElla, kominkowy Świerszcz i Wielbłąd Gniazdownik