Wiosna przyjechała
furą w asyście dwóch woźniców. W gwarze ptasich treli zeskoczyła z wozu,
zaszurgała białymi pantofelkami, zakołysała biodrami i kwiatami ogrody
przyozdobiła. Trochę kwiecia poskąpiła. Niewiele go na wsi, w której gościłam. Częściej
widuje się iglaki, tuje i strzyżone trawniki. Zachwyciłam się starą wiśnią
za pannę młodą przebraną. Buchnęło, zatrzepotał na wietrze muślinowy welon i
uniósł się pod niebo. Pospiesznie przybyli weselni goście, by spijać nektar z
tysięcy kielichów. Gwar... gwar! Śpiewy... śpiewy! Tańce... tańce! Upajanie...
upajanie! Wszechobecne, nieustanne bzykanie! Aż staruszce w białej sukni z
czuba dymiło.
KLIK powiększa zdjęcia.
Fiu! Fiu! Wyśpiewyłał ptak, z góry podziwiając różowy migdałowiec. Na
pięciolinii z drutów kreśliły się niewidzialne, ale słyszalne nuty wiosennych
hymnów. „Viktoria”- na znak potęgi Imperium Wiosny - kwitnący krzew odpowiadał.
Koniki poszły do pracy, a ja aż do zmroku, upajałam się tym radosnym weselem...
I jeszcze raz, i wciąż, i w kolejne dni... Na niekończących się, z dnia na
dzień piękniejszych, poprawinach.