Zbliża
się jesień nieubłaganie. Wraz z nią rozpocznie się sezon grzewczy. Centralne
ogrzewanie zainstalowałam nie tak dawno. Nieświadoma budowy i działania
grzejników cieszyłam się tym - długo nieosiągalnym na moim zabytkowym
osiedlu - wynalazkiem. W minionym sezonie, kiedy miłe
ciepło z grzejników wreszcie buchnęło, w domu zrobiła się zadyma. Z wnętrza
grzejników zaczęły wylatywać „koty”, które przysiadały na meblach, pościeli, a
nawet na mojej głowie. Wlatywały do nosa i przełyku. Na nic się zdało powierzchowne
wycieranie kurzu i mycie. Doszłam do wniosku, że nie wystarczą zewnętrzne
zabiegi. Trzeba dostać się do środka. Ale jak? Zawołać ekipę hydrauliczno -
ciepłowniczą, aby zdjęła kaloryfery i potraktowała je silnym strumieniem wody
gdzieś na podwórku ze studnią? Gdzie jednak to zrobić, jeśli nie mieszka się na
prywatnej posesji? Nad problemem, który zapewne ze szczęścia, sobie
wynalazłam, głowiłam się prawie rok.
Raptem bęc! Trala lili, trala la, zrodził
się pomysł na sto dwa!
Najpierw
zdjęłam boki i górę grzejników. Przyjrzałam się, co i jak wygląda. Następnie
skonstruowałam odpowiedni przyrząd. Za główny element zaprojektowanego
urządzenia odkurzająco - myjącego posłużyła miotełka, którą posiadałam.
Stwierdziłam, że kijek oryginalny przy niej jest za gruby i za krótki oraz za
sztywny, więc go zdjęłam. Została miotełka na drucie. Ułamałam z krzaka giętki
zielony kijaszek, do którego przymocowałam miotełkowy drut. Do kompletu
znalazła się kwadratowa miska z wodą i... Pozostało bardzo wygodne i efektywne
mycie grzejników w środku.
Gdybym wcześniej znała budowę tego typu
grzejników, na pewno takich nie kupiłabym. Jak można zaprojektować
coś tak idiotycznego, co najpierw zbiera, a potem wydmuchuje kurz i „koty”, a
czego nie da się normalnie umyć i odkurzyć, sięgając w zakamarki
ręką lub końcówką odkurzacza.
Wiekopomnego
mycia nie dokończyłam, ponieważ rozbolał mnie kręgosłup. Niefortunnie schyliłam
się i coś mi chrupnęło w krzyżu. Trudno! Przejdzie za kilka dni.
Szkoda tylko, że zmarnuje się zakupiony wcześniej bilet na film Patryka Vegi pt. „Polityka”.
Jakoś jednak do kina poszłam. Gorzej było wysiedzieć na niewygodnym krześle
kinowym. Z reklamami seans trwał ponad dwie godziny. Szkoda było mojego
kręgosłupa. Film - według mnie - kiepski i nudny. Niechlujnie zrealizowany, bez
żadnej fabuły i refleksji. Zlepek scenek, których nawet nie nazwę scenami
filmowymi. Wszystko, co najlepsze, widziałam w zwiastunie, który wystarcza za
cały film. Złe wrażenie potęgowały liczne wulgaryzmy. Publiczność, po każdym
słowie na „k” i na „ch”, wybuchała śmiechem, jak na dobrej komedii,
a dla mnie film jest dramatem. Na „Polityce” zasmuciłam się nad polską polityką
i pomyślałam, że trzeba nad nią raczej zapłakać...
Na
dodatek, w kinie mieszczącym się w zacnym domu kultury,
było duszno i gorąco. Dusił mnie kurz i smród starego brudu. Za krzesłami
ostatniego rzędu, gdzie siedziałam w samym jego środku, wprost wysypisko
śmieci.
- Kino dorównuje brudem polityce? -
Pomyślałam.
Gdyby kręgosłup pozwolił mi bokiem przecisnąć
się przed innymi siedzącymi ludźmi, wyszłabym podczas trwania seansu. W przyszłości będę wybierać brzegowe miejsce, aby w każdej chwili bez przeszkód
opuścić salę. Może nawet pójdę do kina ze swoim inżynierskim
;) wynalazkiem - wspaniałą miotełką na kijaszku i przed seansem
filmowym posprzątam?
Pomyślę także o zastosowaniu w polityce.
Wspaniale wymiata brudy, o!
19 września 2019.
Dodatek 1
na specjalne zamówienia,
Dodatek 1
na specjalne zamówienia,
napływające poprzez formularz kontaktowy.
Dodatek 2
Serpentyna wygodnie radzi sobie z kurzem w trudno dostępnych miejscach:
POST O MIOTEŁCE - KUDŁATCE na kiju teleskopowym.
Serpentyna wygodnie radzi sobie z kurzem w trudno dostępnych miejscach:
POST O MIOTEŁCE - KUDŁATCE na kiju teleskopowym.