10 września 2019

Z kijaszkiem od grzejnika do "Polityka"

       Zbliża się jesień nieubłaganie. Wraz z nią rozpocznie się sezon grzewczy. Centralne ogrzewanie zainstalowałam nie tak dawno. Nieświadoma budowy i działania grzejników cieszyłam się tym - długo nieosiągalnym na moim zabytkowym osiedlu  - wynalazkiem.  W minionym sezonie, kiedy miłe ciepło z grzejników wreszcie buchnęło, w domu zrobiła się zadyma. Z wnętrza grzejników zaczęły wylatywać „koty”, które przysiadały na meblach, pościeli, a nawet na mojej głowie. Wlatywały do nosa i przełyku. Na nic się zdało powierzchowne wycieranie kurzu i mycie. Doszłam do wniosku, że nie wystarczą zewnętrzne zabiegi. Trzeba dostać się do środka. Ale jak? Zawołać ekipę hydrauliczno - ciepłowniczą, aby zdjęła kaloryfery i potraktowała je silnym strumieniem wody gdzieś na podwórku ze studnią? Gdzie jednak to zrobić, jeśli nie mieszka się na prywatnej posesji?  Nad problemem, który zapewne ze szczęścia, sobie wynalazłam,  głowiłam się prawie rok.


Raptem bęc! Trala lili, trala la, zrodził się pomysł na sto dwa!

              Najpierw zdjęłam boki i górę grzejników. Przyjrzałam się, co i jak wygląda. Następnie skonstruowałam odpowiedni przyrząd. Za główny element zaprojektowanego urządzenia odkurzająco - myjącego posłużyła miotełka, którą posiadałam. Stwierdziłam, że kijek oryginalny przy niej jest za gruby i za krótki oraz za sztywny, więc go zdjęłam. Została miotełka na drucie. Ułamałam z krzaka giętki zielony kijaszek, do którego przymocowałam miotełkowy drut. Do kompletu znalazła się kwadratowa miska z wodą i... Pozostało bardzo wygodne i efektywne mycie grzejników w środku.

Gdybym wcześniej znała budowę tego typu grzejników, na pewno takich nie kupiłabym. Jak można zaprojektować coś tak idiotycznego, co najpierw zbiera, a potem wydmuchuje kurz i „koty”, a czego nie da się normalnie umyć i odkurzyć, sięgając w zakamarki ręką  lub końcówką odkurzacza.






       Wiekopomnego mycia nie dokończyłam, ponieważ rozbolał mnie kręgosłup. Niefortunnie schyliłam się i coś mi chrupnęło w krzyżu.  Trudno! Przejdzie za kilka dni. Szkoda tylko, że zmarnuje się zakupiony wcześniej bilet na film Patryka Vegi pt. „Polityka”. Jakoś jednak do kina poszłam. Gorzej było wysiedzieć na niewygodnym krześle kinowym. Z reklamami seans trwał ponad dwie godziny. Szkoda było mojego kręgosłupa. Film - według mnie - kiepski i nudny. Niechlujnie zrealizowany, bez żadnej fabuły i refleksji. Zlepek scenek, których nawet nie nazwę scenami filmowymi. Wszystko, co najlepsze, widziałam w zwiastunie, który wystarcza za cały film. Złe wrażenie potęgowały liczne wulgaryzmy. Publiczność, po każdym słowie na „k” i na „ch”,  wybuchała śmiechem, jak na dobrej komedii, a dla mnie film jest dramatem. Na „Polityce” zasmuciłam się nad polską polityką i pomyślałam, że trzeba nad nią raczej zapłakać...

      Na dodatek,  w kinie  mieszczącym się w zacnym domu kultury, było duszno i gorąco.  Dusił mnie kurz i smród starego brudu. Za krzesłami ostatniego rzędu, gdzie siedziałam w samym jego środku, wprost wysypisko śmieci.
- Kino dorównuje brudem polityce? - Pomyślałam.
Gdyby kręgosłup pozwolił mi bokiem przecisnąć się przed innymi siedzącymi ludźmi, wyszłabym podczas trwania seansu. W przyszłości będę wybierać brzegowe miejsce, aby w każdej chwili bez przeszkód opuścić salę. Może nawet pójdę do kina ze swoim inżynierskim ;)  wynalazkiem - wspaniałą miotełką na kijaszku i przed seansem filmowym  posprzątam?

Pomyślę także o zastosowaniu w polityce. Wspaniale wymiata brudy, o!

19 września 2019. 
Dodatek 1
 na specjalne zamówienia, 
napływające poprzez formularz kontaktowy.


Dodatek 2
Serpentyna wygodnie radzi sobie z kurzem w trudno dostępnych miejscach:
POST  O   MIOTEŁCE - KUDŁATCE na kiju teleskopowym.