Dyrekcję wybudowano w okresie międzywojennym. Była wtedy najciekawszą w Polsce inwestycją urbanistyczno - architektoniczną. Wzdłuż uliczek wzniesiono długie jednopiętrowe szeregowce oraz dwurodzinne domy willowe w stylu polskich dworków barokowych. Przykryte czerwoną dachówką, wtopione w zieleń ogrodów /każda rodzina miała swój ogródek/, tworzą niepowtarzalny klimat. Szeregowce postawione w linii czworoboków. Po zewnętrznej stronie - ulica, a wewnątrz czworoboku - ogrody. Miejsce odpoczynku, spotkań mieszkańców i zabaw dzieci. Wyjścia z klatek schodowych na dwie strony - do ogrodu i na ulicę.
Całe osiedle podobno miało przedstawiać stylizowanego orła. Nigdy kształtu tego orła nie wypatrywałam, ale Podkarpacianka wyciągała mnie na spacery w "poszukiwaniu orła".
- Dlaczego niektóre szeregowce nie są proste, lecz łukowate?
- Dlaczego tylko nieliczne budynki mają balkony?
- Dlaczego te balkony są na rogach budynków?
Może ten balkon, to pazur orła?
Snułyśmy różne domysły...
Spacery urocze, kształcące, takie...
historyczno... nostalgiczne...
Zupełnie inaczej widzi się osiedle z perspektywy jego mieszkańca, niż na spacerach z osobą przyjezdną, goszczącą tu pierwszy raz. Ciekawa wszystkiego, zwraca uwagę na detale dotychczas przeze mnie niezauważalne.
Po drodze - to z góry, to pod górę, bo na pagórach Dyrekcja Górna, jak i cały Chełm zresztą, położona - rozmowy o czasach dalszych i bliższych.
Licznymi pytaniami Podkarpacianka wskrzesza we mnie wspomnienia...
o Dyrekcji Górnej - jako osiedlu zwykłych, uczciwych ludzi. Polaków. Opowiadam, że za czasów PRL'u żyło się tu zupełnie inaczej. W większości inteligencja, sklasyfikowana przez „peerel”, jako nielubiana z powodu... definicji. Wszyscy mieszkańcy osiedla jednak lubili się i szanowali wzajemnie, bez względu na pochodzenie społeczne, wyznanie, przekonania, przynależności. Wspólne prace i biesiady w ogrodach, wyjazdy nad wodę, działalność w klubach przyzakładowych /teatry amatorskie, kabarety, kapele/, sadzenie drzewek, krzewów i coroczne wiosenne wysiewanie kwiatów wokół budynków i wzdłuż ulic. Miło, bezpiecznie, zwyczajnie.
o Dyrekcji Górnej - jako osiedlu zwykłych, uczciwych ludzi. Polaków. Opowiadam, że za czasów PRL'u żyło się tu zupełnie inaczej. W większości inteligencja, sklasyfikowana przez „peerel”, jako nielubiana z powodu... definicji. Wszyscy mieszkańcy osiedla jednak lubili się i szanowali wzajemnie, bez względu na pochodzenie społeczne, wyznanie, przekonania, przynależności. Wspólne prace i biesiady w ogrodach, wyjazdy nad wodę, działalność w klubach przyzakładowych /teatry amatorskie, kabarety, kapele/, sadzenie drzewek, krzewów i coroczne wiosenne wysiewanie kwiatów wokół budynków i wzdłuż ulic. Miło, bezpiecznie, zwyczajnie.
Jak trwoga, to do sekretarza, by poskarżyć się na jakąkolwiek krzywdę, wypłakać. Pomaga - czy jesteś partyjny, czy nie.
Albo do księdza. Przyjazny, bliski swoim parafianom. Dobrym słowem pociesza, modlitwą wspiera, na miętową herbatkę do ogródka przychodzi, żeby porozmawiać. Pomaga, czy jesteś praktykujący, czy nie.
Dzielnicowy?
Wszystkim na osiedlu znajomy. Rozrabiających chłopaków za uszy targa, albo palcem grozi. Wielki autorytet. Szanowany i lubiany.
Lekarz?
Leczy babcię i dziadziusia. Leczy mamę i ojca. Leczy mnie i dziecko moje. Przez lata ten sam, w tej samej przychodni "pod schodkami". Po godzinach przychodzi z wizytą o każdej porze dnia i nocy. Nie potrzebuje kartoteki, ani wywiadu. Wiedzę o chorobach i życiu swoich pacjentów ma w głowie, a miłość do zawodu i swoich chorych w sercu.
Relacje? Ludzkie!
Chuligani pilnują psa dzielnicowemu, gdy ten w godzinach służbowych odwozi matkę do szpitala w innym mieście, dzielnicowy chuliganom pomaga wyrastać na porządnych ludzi.
Sekretarz pomaga księdzu zdobyć piasek i cement na remont kościoła. Ksiądz chrzci dziecko sekretarza.
Pielęgniarka pani Jasia bezinteresownie robi zastrzyki wszystkim potrzebującym na osiedlu, a chłopaki idą z szuflami pomagać Pani Jasi, gdy widzą, że krucha kobieta węgiel zrzuca do piwnicy przez okienko.
Koty nakarmione, psy dopilnowane, można wyjechać na parę tygodni. Kwiaty nie zwiędną na pewno, a o włamaniu do mieszkania mowy nie ma! Dopilnują, jak swoje. Kochamy się wzajemnie, kochamy naszą dzielnicę, miasto, kraj. Patriotyzm w najczystszym wydaniu.
Ten osiedlowy porządek burzy transformacja ustrojowa. Z jednej strony wszyscy jej chcemy. Z drugiej nie rozumiemy. To, co pokazuje telewizja, czy mówi radio, to wiadomości nie z naszego świata. Bajki nie mające odzwierciedlenia w naszym codziennym życiu.Tu – na naszym osiedlu – świat zupełnie inny. Nie ma euforii, nie ma nadziei, ludzie zaczynają narzekać, płakać, jest coraz gorzej... z każdym dniem...
Ksiądz musi nienawidzić byłego sekretarza – dobrego przecież człowieka. Kowalski musi się boczyć na Nowaka, bo jeden partyjnym był, a drugi związkowcem. Nie ma już podziału, jak u Pawlaka i Kargula na mądrych i głupich po prostu.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych /zresztą i teraz także/ obowiązuje niezrozumiały dla nas podział na „tych” i „tamtych”. Tym bardziej niezrozumiały, że na świeczniku transformacji stoją także „tamci” i udają „tych”.
Klub zamykają, teatr i kabaret się rozsypują, na ogródki działkowe wjeżdżają koparki i spychacze, na przydomowe - blaszane garaże. Pracujący tracą pracę, renciści i emeryci utrzymują całe rodziny. Pana dzielnicowego wymieniają – nikt nowego nie zna i nigdy nie poznaje. Przychodnię lekarską "pod schodkami" likwidują. Ukochany pan doktor otwiera prywatną praktykę i już nie odwiedza bezpłatnie swoich byłych pacjentów. Pani Jasia musi za iniekcje brać po 10 złotych, bo w szpitalu, w którym pracowała nastaje ordynator z „tej”opcji i wyrzuca ją z pracy jako „tamtą”.
Świetny fachowiec, wykształcony, działacz solidarności, na plecach blizny po zomowskich pałkach - także wyrzucony z pracy /z powodu "starości" - 57 lat !!!/ chociaż jest przecież „tym”. Staje w kolejce po „kuroniówkę” z tak zwanymi czwartakami o sinych z przepicia nosach, którzy pracy nigdy się nie imali. Przeżywa załamanie psychiczne, gdy syn go pyta:
Albo do księdza. Przyjazny, bliski swoim parafianom. Dobrym słowem pociesza, modlitwą wspiera, na miętową herbatkę do ogródka przychodzi, żeby porozmawiać. Pomaga, czy jesteś praktykujący, czy nie.
Dzielnicowy?
Wszystkim na osiedlu znajomy. Rozrabiających chłopaków za uszy targa, albo palcem grozi. Wielki autorytet. Szanowany i lubiany.
Lekarz?
Leczy babcię i dziadziusia. Leczy mamę i ojca. Leczy mnie i dziecko moje. Przez lata ten sam, w tej samej przychodni "pod schodkami". Po godzinach przychodzi z wizytą o każdej porze dnia i nocy. Nie potrzebuje kartoteki, ani wywiadu. Wiedzę o chorobach i życiu swoich pacjentów ma w głowie, a miłość do zawodu i swoich chorych w sercu.
Relacje? Ludzkie!
Chuligani pilnują psa dzielnicowemu, gdy ten w godzinach służbowych odwozi matkę do szpitala w innym mieście, dzielnicowy chuliganom pomaga wyrastać na porządnych ludzi.
Sekretarz pomaga księdzu zdobyć piasek i cement na remont kościoła. Ksiądz chrzci dziecko sekretarza.
Pielęgniarka pani Jasia bezinteresownie robi zastrzyki wszystkim potrzebującym na osiedlu, a chłopaki idą z szuflami pomagać Pani Jasi, gdy widzą, że krucha kobieta węgiel zrzuca do piwnicy przez okienko.
Koty nakarmione, psy dopilnowane, można wyjechać na parę tygodni. Kwiaty nie zwiędną na pewno, a o włamaniu do mieszkania mowy nie ma! Dopilnują, jak swoje. Kochamy się wzajemnie, kochamy naszą dzielnicę, miasto, kraj. Patriotyzm w najczystszym wydaniu.
Ten osiedlowy porządek burzy transformacja ustrojowa. Z jednej strony wszyscy jej chcemy. Z drugiej nie rozumiemy. To, co pokazuje telewizja, czy mówi radio, to wiadomości nie z naszego świata. Bajki nie mające odzwierciedlenia w naszym codziennym życiu.Tu – na naszym osiedlu – świat zupełnie inny. Nie ma euforii, nie ma nadziei, ludzie zaczynają narzekać, płakać, jest coraz gorzej... z każdym dniem...
Ksiądz musi nienawidzić byłego sekretarza – dobrego przecież człowieka. Kowalski musi się boczyć na Nowaka, bo jeden partyjnym był, a drugi związkowcem. Nie ma już podziału, jak u Pawlaka i Kargula na mądrych i głupich po prostu.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych /zresztą i teraz także/ obowiązuje niezrozumiały dla nas podział na „tych” i „tamtych”. Tym bardziej niezrozumiały, że na świeczniku transformacji stoją także „tamci” i udają „tych”.
Klub zamykają, teatr i kabaret się rozsypują, na ogródki działkowe wjeżdżają koparki i spychacze, na przydomowe - blaszane garaże. Pracujący tracą pracę, renciści i emeryci utrzymują całe rodziny. Pana dzielnicowego wymieniają – nikt nowego nie zna i nigdy nie poznaje. Przychodnię lekarską "pod schodkami" likwidują. Ukochany pan doktor otwiera prywatną praktykę i już nie odwiedza bezpłatnie swoich byłych pacjentów. Pani Jasia musi za iniekcje brać po 10 złotych, bo w szpitalu, w którym pracowała nastaje ordynator z „tej”opcji i wyrzuca ją z pracy jako „tamtą”.
Świetny fachowiec, wykształcony, działacz solidarności, na plecach blizny po zomowskich pałkach - także wyrzucony z pracy /z powodu "starości" - 57 lat !!!/ chociaż jest przecież „tym”. Staje w kolejce po „kuroniówkę” z tak zwanymi czwartakami o sinych z przepicia nosach, którzy pracy nigdy się nie imali. Przeżywa załamanie psychiczne, gdy syn go pyta:
- tato, o co ty walczyłeś? Nie wstydzisz się stać w jednym ogonku z tym marginesem?
- co zrobić synu, nie potrafię "kręcić" pod ladą.
Z Warszawy wraca Januszek. Nigdy na państwowym chlebie. Od zawsze rzemieślnik z własną działalnością. Bibuła, wiece, odczyty, strajki. On często pierwszy, on często na czele. Przekonany, oddany, ideowiec. Przed transformacją żyjący skromnie, ale na poziomie. Dla nas - ludzi z powiatu - światowiec.
Przyjeżdża do mamy wycieńczony, chory. Bez pracy, renty, emerytury. Żeby żyć - trzeba pracować. Żeby pracować - trzeba mieć zdrowie. Żeby mieć rentę, trzeba mieć pieniądze na „posmarowanie" orzecznikowi, a on tylko chory przecież. Zszargał się w piwnicznych kryjówkach, na strajkach głodowych, w aresztach śledczych, gdzie nerki mu poodbijano kopniakami. Cóż dała mu Polska, o którą tak walczył? Nic! Nie dała i jeszcze zabrała! Mieszkanie przy Świętokrzyskiej, szanse na zarabianie pieniędzy i ratowanie życia. Dziś Janusz nie żyje. Gdy na Święto Zmarłych zapalam znicz na mogile, przez łzy widzę na nagrobnej tablicy napis:
„Janusz – ofiara drapieżnej transformacji.
Też nie umiał brać z pod lady”.
Nowe - lepsze ciągle idzie... już 20 lat! Czy dojdzie na Dyrekcję?
Ludzie trąca orientację.
Ludzie trącą poczucie bezpieczeństwa.
Ludzie nie wiedzą, co jest prawdą, a co kłamstwem.
Ludzie nie wiedzą, co robić, jak się odnaleźć w NOWYM, które nastało.
Pojawia się trwoga..
Beznadzieja...
Brak perspektyw...
Brak wiary w cokolwiek...
Wreszcie... umiera miłość. Zwyczajna, ludzka, sąsiedzka.
Umiera miłość do miasta i regionu, który staje się już nie tylko Polską „B”, lecz w mniemaniu niektórych młodych ludzi - „C”. Młodzi uciekają. Do Polski "A" uciekają. Na wyspy wyjeżdżają. Kobiety do Włoch i Niemiec jadą sprzątać cudze domy, czy opiekować się chorymi. Gaśnie miłość do ojczyzny, a patriotyzm staje się wstydliwą wartością.
A ci, którzy zostali?
Potworzyliśmy wspólnoty mieszkaniowe. Ratujemy to nasze życie, skupiające się teraz na remontach zaniedbanego przez lata osiedla - wpisanego do rejestru zabytków. Remonty drogie! Nie pokryjesz dachu tańszą blachą, byle tylko deszcz na głowę nie padał. Musi być oryginalna, ceramiczna dachówka i pozwolenie wojewódzkiego konserwatora zabytków.
W większości emeryci - do pieniędzy unijnych dotrzeć nie potrafimy...
Przyglądamy się, na co idą i... serce się kroi... i łatamy dziury naszymi emeryturami.
Jednak trwamy, idziemy dalej tą naszą ścieżką życia. Jak podczas spaceru z Podkarpacianką - raz z góry, raz pod górę. Żyjemy, tylko ideały zawieruszyły się gdzieś po drodze, tylko dalej dla siebie i naszej Dyrekcji nie umiemy brać z pod lady...
... nie zachodź nam słoneczko!
Czy jest jakiś udokumentowany ślad, że projektanci Osiedla Dyrekcja Kolejowa założyli swoją koncepcje na planie orła? Żaden z dostępnych szkiców i zdjęć makiet nie potwierdza tej tezy. Co innego z Gmachem - patrząc na niego z góry można się doszukać pewnej stylizacji orła - schody wejściowe są jego koroną. I tylko tyle. Pamiętać też należy, że już na początku lat 20-tych opracowano koncepcję architektoniczną nowej dzielnicy Chełma o nazwie Nowe Miasto (od dworca kolejowa na południe aż do dzisiejszego cmentarza komunalnego) - na obszarze blisko 500 ha. Gdy pojawiła się koncepcja przeniesienia dyrekcji kolejowej z Radomia do Chełma - miasto z tego obszaru wydzieliło 50 ha (od dworca do ul. Granicznej) i na tym obszarze Kuncewicz z Paprockim zaprojektowali osiedle kolejowe - mniej więcej w tym zarysie, jaki znamy.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy istnieje, ale wskazuje na to opracowanie: "Osiedle Dyrekcja w Chełmie - ocena założenia" - Bogusława Szmygina i Macieja Trochonowicza - Politechnika Lubelska, Wydział Budownictwa i Architektury, Katedra Konserwacji Zabytków, zaprezentowane na międzynarodowej konferencji naukowej „Modernizm w Europie. Architektura pierwszej połowy XX wieku i jej ochrona”.
UsuńBardzo dziękuję za odwiedziny i komentarz. Pozdrawiem serdecznie. :)
Zwróciłem się z zapytaniem do autorów tego opracowania - pana Szmygina i pana Trochonowicza, aby podali mi źródło informacji o tym planie orła. Nie potrafili mi dać odpowiedzi. W Archiwum Państwowym w Radomiu jest dostępny duży zbiór dokumentów, dotyczących okresu budowy tego osiedla ok. 1400 stron) - m.in. jest to wymiana korespondencji pomiędzy Ministerstwem Komunikacji, Dyrekcją w Radomiu, wykonawcami, projektantem wszystkich budynków (był nim inż. Gay). Pośród tych dokumentów nie ani słowa o rzekomym planie orła. Typowa legenda miejska - - i co ciekawe, niezwykle żywotna. Interesujący fenomen socjologiczny (trochę przypomina słynną opowieść o czarnej "Wołdze"). W opracowaniach współczesnych na temat tego osiedla pada określenie, że Kuncewicz i Paprocki oraz Gay, projektując Nowe Miasto a jego ramach Osiedle Mieszkaniowe dla urzędników Dyrekcji kierowali się koncepcją miasta-ogrodu. Tymczasem kiedyś w jednej rozmów z prasą padło z ich strony określenie, że projektują oni Nowe Miasto - jako miasto z ogrodami. Mała różnica - ale autorzy opracowań zaczęli wmawiać, że chodziło im o koncepcję Howarda.
UsuńSzanowna Pani, rozpowszechnia Pani w internecie nieprawdziwe informacje na temat historii Chełma, zmyślone przez pseudohistoryków wyłącznie dla zaspokojenia ich własnego ego, czym wszystkim wyrządzają wielką krzywdę - jak do tej pory nie odkryto żadnego planu potwierdzającego bajkę z orłem w planach miasta Chełma, a autor tego wymysłu też od 10 lat nie raczył nikomu wskazać źródła, z którego czerpał jego inspiracje,
OdpowiedzUsuńbyłbym wdzięczny za dokonanie niezbędnej korekty tak, aby fałszywe informacje o historii Chełma z Pani strony nie pojawiały się w wyszukiwarkach internetowych,
z poważaniem.
Marek L.
Bajka, czy nie, istnieje w historii i w życiu starszych mieszkańców. Tę "bajkę" znam od dziecka. Znali ją moi rodzice, dziadkowie, sąsiedzi - na długo przed opracowaniem ‘Budownictwo i Architektura 6 (2010) 119-135’.
UsuńW mojej pamięci istnieje od zawsze.
A co z duchem Bieluchem? Także ma zniknąć z wyszukiwarek internetowych, bo to bajka? Czy to nie przesada, aby historię, bajki i legendy wymazywać? Niech sobie żyją. Dopisujmy do nich fakty nowo odkryte, uzupełniajmy, pogłębiajmy, naprawiajmy... Nie pisze się jednak historii, najpierw wszystko całkowicie wymazując. Owszem, książki z "bajkami" można popalić, wyszukiwarki internetowe pozamykać... A co z ludzką pamięcią, która "bajki" rejestrowała?
OK. W zdaniu o orle dodałam słowo PODOBNO /Całe osiedle podobno miało przedstawiać stylizowanego orła/.
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam.
Moi dziadkowie zamieszkali na Dyrekcji w 1932 roku - mieszkali tam do śmierci (1972 i 1973 rok). Nigdy w domu nie słyszałem o jakimkolwiek planie orła, na którym rzekomo oparto projekt tego osiedla. Nigdy! Nigdzie nie ma żadnego dokumentu, który potwierdzałby tę bajkę.
UsuńSzanowna Pani, nie zrozumiała Pani mojej uwagi, bo nie dotyczyła ona Pani sentymentów i opowieści na temat Dyrekcji, ani bajek, jakie opowiadali Pani dziadkowie, do których się nie odnoszę, tylko dotyczyła kłamstwa, jakim jest rysunek zamieszczony przez Panią, jako ilustracja, a pochodzący z pseudonaukowego opracowania, które wcale nie jest zbiorem bajek. Przeciwnie, pod pretekstem naukowym jest wierutnym kłamstwem, jakie dwóch pseudohistoryków usiłuje wszystkim wmawiać, posuwając się do sfałszowania planu osiedla i sfabrykowania tego rysunku na dowód, że fakt taki zaistniał, choć nic takiego w planie osiedla nie ma miejsca, ani nigdy miejsca nie miało.
OdpowiedzUsuńUwaga nie dotyczyła więc Pani słów, a tylko i wyłącznie rysunku, który to kłamstwo rozpowszechnia i dodanie słowa "podobno" z kłamstwa wcale prawdy nie czyni, ani przed skutkami sfałszowanej historii miasta nie chroni szkół, gdzie naiwnie traktowana jest, jak historia prawdziwa (http://kurier.pap.pl/sites/default/files/201812/34_Zofia-Nowakowska.pdf), a ten sfałszowany kłamliwy rysunek linkuje w google do Pani opowiadań i stąd zwrócenie uwagi, by go Pani nie rozpowszechniała pod pretekstem bajek, bo nie jest prawdą, że osiedle to miałoby jakiegokolwiek orła przedstawiać, nigdy nie miało przedstawiać i nie przedstawiało, ani podobno, ani inaczej i do dziś nie przedstawia ani w całości, ani w żadnym jego fragmencie.
z poważaniem,
Marek L.
Usunęłam rysunek.
UsuńBardzo dobra odpowiedź na rozpowszechnia bzdury o tym orle. Takie same bzdury niektórzy powielają, pisząc (mówiąc) o rzekomej koncepcji osiedla jako miasta-ogrodu (w domyśle - wg Howarda). A wzięło się to z tego, że kiedyś w prasie użyto w zdaniu pojęcia "Osiedle Dyrekcja - jako miasto ogrodów". "Miasto-ogród" a "miasto z ogrodami" to kompletnie inne pojęcia. Ręce opadają.
Usuń