Metro
- szybkie, wygodne i ładne. Jeszcze pachnie nowością. Tylko wsiąść i
jechać. Nie tak od razu... Nie tak łatwo i bezproblemowo człowieku
powiatowy. Co innego Warszawiacy, oni to wiedzą, oni może potrzebną
wiedzę wysysają z mlekiem matki, albo w szkołach warszawskich jest
przedmiot: stołeczny transport? A może otrzymali instrukcję obsługi
metra? Ja takiego poradnika nie przeczytałam. Błąd! Wielki błąd! Trzeba
całe życie się uczyć, bo nauka to potęgi klucz. Także do metra.
Pierwszym kluczem do niego jest bilet. Zwykły kartonik. Biały, z
nadrukiem. Od paryskiego na przykład różni się kolorem. Paryski - żółty.
Na ten żółty kartonik śmigałam starym, poczciwym paryskim metrem w roku
1972. Bezproblemowo, tak zwyczajnie, bez żadnych specjalnych
umiejętności, bo i gdzie w owych latach można było je zdobyć? Ani
internetu nie było, by chociaż metro zobaczyć, ani telewizja nie
instruowała, jak z paryskiego metra i biletu korzystać. Bo i po co
zresztą?
Proste czynności są przecież proste w świecie. Proste
oznakowania są przecież czytelne w świecie. Czy to strzałka, czy inny
rysunek... Czy to w Paryżu czy Londynie... Małpa spojrzy i zrozumie.
Ale nie w Warszawie. Warszawskie metro niezrozumiałe dla
prowincjusza. Korzystanie z warszawskiego metra jest wręcz trudne i
niebezpieczne. "Ciemniaczka" z prowincji przyjechała, myśli, że to Paryż
i od razu do metra się pcha. Na dodatek jeszcze wydumała, że z przed
pół roku bilet, który przezornie na zapas kupiła wykorzysta (tak jak w
Paryżu nawet po 20 latach), chociaż cena się zmieniła. Nic z tego. W
sprawie biletów żadne prawa nabyte nie obowiązują! Trzeba kupić nowy!
Wkłada
bilet do automatu i... A guzik! Bramka nie wpuszcza. Tłucze więc udem w
metalową rurę, popycha z całych sił, nic z tego. Obite, jak
schaboszczak lewe udo boli, pewnie już sine, z prawego więc atakuje,
sądząc, że to drugie, jako silniejsze da radę sforsować nieczułą zaporę.
Nic bardziej mylnego. "Ciemniaczka" z prowincji powinna się wcześniej
nauczyć, że życie jest trudne nawet w sprawach zwyczajnych,
prozaicznych. Jednym z elementów komplikowania prostych czynności jest
między innymi użytkowanie biletu - kartonika, który trzeba odpowiednią
stroną włożyć do automatu. Nie wiesz tego - nie wejdziesz. Posiadasz
taką wiedzę, a nie widzisz dobrze, też nie wejdziesz,
jeśli o pomoc w identyfikacji właściwej strony biletu nie poprosisz. Na
szczęście ludzie w Warszawie dobrzy. Zauważyli i pomogli odpowiednią
stroną bilet do otworu wsunąć.
"Ciemniaczka" jednak powinna była
wiedzieć, że walizkę trzeba nad bramką przenieść, trzymając ją nad
głową, na plecach, albo na ramieniu. Gdyby nawet wiedziała, to i tak by
nie dała rady trzymać w górze walizki. Pod szlabanem bagaż się nie
mieści, no to ciągnie tuż przy własnej nodze walizkę na kółkach. Pech?
Doskonałe ergonomicznie wejście zatrzaskuje walizkę w swych sidłach,
nawlekając się jak nitka w igłę w walizkowe ucho jednym z trzech swych
metalowych ramion. Doskonałe, bo ergonomia oraz projektowanie
ergonomiczne - to dostosowanie maszyn, urządzeń i przedmiotów do potrzeb
fizycznych i psychicznych człowieka, a nie człowieka z walizką. Płakać?
Nie! Przecież wiadomo, że podróżny z bagażem powinien korzystać z
usług przedsiębiorstw taksówkowych, a nie metra. Przecież wiadomo, że
życie i wszelkie czynności nie mogą być proste.
Nie ma lekko!
Powszechne hasła dnia to: utrudnić! Skomplikować! Po łbie! W udo! Raz z
prawej! Znowu z lewej! Życie ma być ciężkie! Na szczęście ludzie w
Warszawie dobrzy. Zauważyli... Pomogli. Swój własny bilet odsprzedali,
do automatu włożyli, walizkę z potrzasku uwolnili.
Wreszcie
ruchome schody. Szczytowe osiągnięcie radzieckiej myśli technicznej lat
czterdziestych służące do komfortowego pokonywania różnicy poziomów. Sen
prawie każdego dziecka w PRL'u. Obowiązkowy punkt programu wycieczek
szkolnych. Najpierw przy Trasie W-Z, potem na Dworcu Centralnym
wybudowanym przez Maliniaka i czterdziestolatka Karwowskiego. Teraz na
każdej stacji metra.
Ale "ciemniaczka" z prowincji nie wie, że
walizkę trzeba trzymać na ruchomych schodach przed sobą, albo za sobą,
bo lewa strona schodów ma być wolna dla ruchu pieszego.
- Pani zabierze tę walizkę! Tędy się chodzi!
A głupia "ciemniaczka" myślała, że ruchome schody służą do zjeżdżania i wjeżdżania, a nie do schodzenia i wchodzenia.
-
Pewnie niektórzy nie doceniają myśli technicznej inżynierów od schodów
albo nóg nie oszczędzają. A może to rodzi się nowa polska tradycja ( na
miarę tej z filmu "Miś"), taka obyczajowość wielkoschodowa, albo
dyscyplina sportowa pod nazwą: wyścigi na ruchomych schodach?
"Ciemniaczka"
szanuje tradycje i upodobania wszystkich ludzi, posłusznie więc mocuje
się z walizką, by drogi szybszym od schodów biegaczom nie tarasować.
Chwila nieuwagi, zachwianie równowagi i... Walizka koziołkuje uroczo po schodach.
Na
szczęście ludzie w Warszawie dobrzy. Zauważyli... Pomogli, popilnowali
na dole walizkę. Nie połamała się nawet, kółek nie pogubiła, tylko
kapało z niej. Z rozbitej butelki ze świątecznym trunkiem dla szwagra.
Na peronie przy torach napis MŁOCINY ze strzałką w stronę torów.
-
Na drugą stronę torów trzeba przejść? Którędy? Żadnej kładki nad torami
nie widać! Przejścia pod torami też nie ma! Chyba nie przez tory? Każdy
głupi przecież to wie! Czyli co? Czyli jak? Trzeba zawrócić? Na te
same schody? Czy są jakieś inne?
Strzałka milczy, jak zaklęta, nie mówi, co robić, tylko uparcie na tory nakazuje wchodzić.
- To nie z tego peronu na Młociny?
- A jakże, z tego!
Na
szczęście ludzie w Warszawie dobrzy. Wyjaśnili, że strzałka wskazująca
kierunek nie jest wektorem ani inżynierskim, ani geometrycznym mającym
kierunek i zwrot określający orientację wzdłuż danego kierunku, a tak
po prostu sobie jest, bo tak namalowano ją i w żadnym wypadku nie należy
sugerować się jej kierunkiem i zwrotem.
- Aha!
Nadjeżdża
pociąg. Kto ma kłopoty z oczami, za białą linią szura butem po
peronie, by wyczuć brzeg peronu i nie wpaść w czeluść między wagonem a
peronem. Nic szorstkiego, ani chroboczącego pod butem jednak nie wyczuwa
się. Jak więc wsiąść? W którym momencie dać krok do wagonu? Na
szczęście ludzie w Warszawie dobrzy. Pomogli... Wyjaśnili, że takie tam
niedowidzenie to nie feler, skoro białą linię widać. Całkowicie
niewidomi to dopiero źle mają, jeden nawet pod pociąg wpadł. Nietrafiona
to pociecha, żadna pociecha, smutno się zrobiło...
Pociąg
rusza! Znajduje się miejsce siedzące na wprost reklamy. Ta dopiero
rozwesela! Miło jest przecież wygrać pogrzeb, choćby nawet był skutkiem
wygranego darmowego leczenia. Trzeba zrobić zdjęcie, bo na słowo nikt
nie uwierzy.
Ja sama zresztą nie wierzę. Pewnie aparat fotograficzny
miał "majaki" po upadku ze schodów.
Samo życie...