24 grudnia 2011

Wigilia w krainie lessowych wąwozów


       W świątecznej scenerii parku zdrojowego, w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia, przed pałacem Małachowskich zebrały się tłumy. To spotkanie wigilijne mieszkańców Nałęczowa. Kuracjusze i turyści także są zaproszeni. Panuje niezwykła atmosfera. Czuje się magię świąt i bliskość dobrych fluidów. Jest opłatek. Kuszą zastawione tradycyjnymi potrawami stoły. Można degustować do woli. Brzmią kolędy śpiewane przez dobry chór. Spotkania wigilijne w parku zdrojowym na trwałe wpisują się w nałęczowskie tradycje. Zaczęło się sześć lat temu od poczęstunku dla ubogich. Obecnie jest to Wigilia dla wszystkich.






Okazała szopka, wokół której skupiają się głównie rodziny z dziećmi. Szopka zajmuje prawie całą wyspę na stawie i nie ma gdzie się cofnąć, by sfotografować ją w całości. To nierozsądne wchodzić na zamarznięty staw przy temperaturze co najwyżej minus jeden stopień, choć dzieci się ślizgają.  Jestem chyba jędzą, bo popsułam tę beztroską zabawę na stawie. Nakrzyczałam za to i pogroziłam palcem. Może też podpadłam rodzicom tych dzieciaków? Trudno...





  Dziś - 24 grudnia - spotkania przy wigilijnych stołach bardziej rodzinne i kameralne. Podoba mi się wprawiająca w radosny nastrój dekoracja krzeseł.

  

  Pada deszcz... Dzięki temu, zanim zaświeci pierwsza gwiazda i ten stół zapełni się potrawami, mam czas, który wypełniam publikacją. 

Wasza gwiazdkowa korespondentka.

23 grudnia 2011

Nałęczów świąteczny




Moje serce
zapragnęło innego powietrza
Więc...
spełniłam prośbę...
Tu czujemy się
jak ptaki na wolności,
serce i ja...
spacerujemy przez park...
jest nam dobrze! 

 Czesława Dąbrowska
wiersz pochodzi z tomu pt.:
"Nałęczów moja miłość"

       Jest na Lubelszczyźnie miasto zwane unikalnym, w którym kuruje się serce. To sanatoryjny Nałęczów ze swoim Parkiem  Uzdrowiskowym i Pałacem Małachowskich. To miasto - ogród jest nie tylko odwiedzane przez kuracjuszy i turystów w porze letniej. Ma swój urok także zimą, a szczególnie w Boże Narodzenie i Nowy Rok. W takie dni mniej ważna staje się medyczna kuracja w sanatorium kardiologicznym. W święta leczy się przybywające tu bardzo licznie serca złamane, samotne, wątpiące, zagubione, zmartwione... przy uroczystych stołach i na balach. Nie brakuje także całych rodzin z sercami zdrowymi i wesołymi, które zapragnęły spędzić święta z dala od swojego domu... Bardziej wypoczynkowo i po prostu inaczej...
I tak „wespół - w zespół” wszyscy się radośnie kurują. Serce Nałęczowa, jakim jest park, też się raduje. Ileż tu kolorowych spacerowiczów, którzy wyglądają na bardzo zadowolonych.

       Urok Nałęczowa dawniej dostrzegali pisarze i poeci: Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Stefan Żeromski, Stanisław Witkiewicz, Jan Lechoń, Ewa Szelburg-Zarembina, Kazimiera Iłłakowiczówna oraz inni sławni ludzie, którzy spędzali tu nawet całe lata.

  A pan Prus na swojej ulubionej ławeczce siedzi do dziś.















Ośrodki wypoczynkowe i sanatoria wywiesiły wigilijne menu. Oto jedno z nich:

Uroczysta kolacja Wigilijna z 12 potraw, w tym m.in.:
karp, barszcz czerwony czysty, pierogi z kapustą i grzybami, pieczona ryba, śledzie, kulebiak, ryba po grecku, sałatka śledziowa, kluski z makiem, kutia, racuchy nałęczowskie ze śliwką, kompot z suszonych owoców, soki, woda mineralna, kawa i herbata.

Wygląda smakowicie i tradycyjnie. 

Magicznej Wigilii przy takim, czy innym stole i radosnego serca w Boże Narodzenie życzy świąteczna korespondentka z Nałęczowa.


23 grudnia 2011
Kliczki z Nałęczowa
   https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/12/23/kliczki-z-naleczowa/



       Są miejsca, w których nie czuje się przedświątecznej gorączki. Do nich z pewnością należy pokryty białym puchem Nałęczów. Jest spokojnie i nastrojowo. Nie widać ludzi obładowanych zakupami i spieszących się. Spacerują, odwiedzają kawiarnie, zajadają nałęczowskie śliwki, pływają w basenach, oddychają w solnej grocie i parku zdrojowym.

KLIK powiększa zdjęcia.















       Zmarznięty pan Prus siedzi wciąż pod pałacem Małachowskich. Nikt nie chce mu towarzyszyć w obawie przed zamoczeniem ubrania na zaśnieżonej ławeczce. Trudno. Poniosę ofiarę przeziębienia pupy i choć przez chwilę przytulę się do Pisarza by dać mu trochę ciepła.  Jestem przecież Aniołem, hi, hi...




25 listopada 2011

Wielkie kapciowanie



       Statystyk nie znam. Nawet nie wiem, czy są przeprowadzane sondaże pantoflowo - kapciowe. Na własny użytek wymyśliłam sobie, że jest tyle samo zwolenników, co przeciwników kapci. Ja znam wielu zwolenników. Przystępuję zatem do wielkiego przedświątecznego kapciowania, czyli dziergania na drutach kapciuszków z włóczki. Będą  śliczne, praktyczne i higieniczne. Pierze się, jak skarpetki, po każdorazowym  użyciu. W przedpokojowej szufladzie zmieścić można co najmniej pięćdziesiąt par. W moim domu każdy stały gość ma w swoim ulubionym kolorze. I dobrze. Nawet, gdy na czas nie upiorę, to i tak nikt inny ich nie założy.

       Obyczaj zdejmowania butów po przyjściu do domu bywa krytykowany. Ja uważam za bardzo dobry, szczególnie w polskich warunkach. Mało kto ma hol i salon oraz toaletę dla gości jako oddzielną część mieszkania. Często pokój, w którym przyjmujemy codziennych gości jest jednocześnie sypialnią i jadalnią, oraz bawialnią dzieci, a przez przedpokój wchodzi się do wszystkich pomieszczeń. Nie każdy ma oddzielne sypialnie i łazienki tylko do swojego użytku.

       Poza tym w Polsce jest brudno. Moi znajomi Hiszpanie, którzy nie znoszą kapci i bardzo krytykują polski obyczaj zdejmowania butów, mają każdego ranka myte chodniki przed domem. Tak! Szorowane, a nawet odkurzane. Widziałam, jak dozorca wąską końcówką założoną na grubą rurę od jakiejś maszyny czyścił szczeliny między płytkami chodnikowymi. Potem szczotką maczaną w płynie usuwał plamy po rozgniecionych jagodach, które spadły z krzewu.
Owi znajomi Hiszpanie nie mają kapci, ale też nie wpuszczą do domu dalej, niż "teren terakoty" i tak zwanej małej łazienki. A zresztą w większości w ogóle nie wpuszczą, tylko umówią się w barze, rozmawiając z przybyłym gościem  przez uchylone drzwi. Ja,  jako gość z Polski, wyjątkowo zostałam zaproszona głębiej, niż na „pawlakowe trzy palce” i  nawet posadzona na twardym krześle w kuchni. Tam też, przodem do ściany, wypiłam podaną kawę. Szanuję. Nie krytykuję w żadnym wypadku. Jedynie porównuję i mówię, że wolę kanapy, fotele i kapcie...

       We Francji zauważyłam, jak o piątej rano człowiek w jaskrawo - zielonym uniformie polewał wodą z pianą budynki do wysokości około półtora metra. Drugi szorował szczotką ściany i chodnik, a trzeci spłukiwał. Zapamiętałam ten obrazek, ponieważ miałam mokasyny sznurkowe, które tak nasiąkły wodą, że ciężko było mi chodzić, a nie wzięłam butów na zmianę. Środek pianotwórczy musiał być silny, bo podeszwy aż wybieliły się.


       U nas na butach ma się psie kupy, rozgniecione owoce (akurat moja ulica obsadzona jest wiśniami) i różne inne "specjały", których wszędzie pełno. Wycieranie obuwia w wycieraczki niewiele pomoże, bo cóż to za wycieraczka, która kilkanaście razy dziennie nie jest solidnie wytrzepana. Siedlisko brudu. O wiele łatwiej utrzymać czystość przed progiem i za progiem bez owych wycieraczek, szmatek i szmateczek, a jedynie kratka, by śnieg czy piasek pod nią się wysypał. Tak jest też lepiej dla osób sprzątających klatki schodowe. Pewnie, że dom, to nie muzeum. Jest to jednak nasz azyl i należy uszanować obyczaje w nim panujące. 

Oczywiście nie witam z kapciami w dłoni gości niecodziennych przybyłych na imprezę. Hydraulikowi czy elektrykowi też kapciuszków nie daję. Mają przywilej chodzenia w butach. Nawet BHP tego wymaga.

       Nie o czystości i higienie to jednak miała być opowiastka, a o kapciuszkach. Starym zwyczajem zaczynam bowiem przygotowywanie gwiazdkowych prezentów. W tym roku kapcie, o! A co?! Sympatyczniejszy to drobiazg, niż wszelkie tandetne błyskotki z supermarketów, lądujące potem w koszu, a w najlepszym wypadku w piwnicy.

Pora też wybrać się po kukułki i można zacząć zalewanie - https://aleblogowanie.wordpress.com/2009/12/07/wielkie-przedswiateczne-zalewanie/

Czy to oznacza, że święta idą?


Mój blog polecany na stronie głównej Onetu:

15 listopada 2011

Czas na rewolucję!



Lwie paszcze przeciw paszczom polityków!

       Rzadko piszę o polityce. Prawie nigdy nie oceniam polityków. Nie jestem też działaczką. Raczej cichą myszką siedzącą pod miotłą. Niekiedy, jak świerszcz za kominem, zacykam na to co zgrzytnie i... na tym się kończy. Moja bierność, wynikająca chyba z umiłowania świętego spokoju, jest  jednak do czasu. A czas nadszedł, bo miarka się przebrała, o! Nie mogę już patrzeć i słuchać, kiedy swoje paszcze otwierają politycy. Najedzeni a wciąż głodni! Żyjący ponad stan! Pączki w maśle nadziewane kawiorem! Bita śmietanka z cukrem i krabami! Ptasie mleczko zagryzane sushi i śledź z najdroższym na świecie arbuzem Densuke! Nie to jednak mnie gryzie. Co mi tam do cudzych talerzy i garnków. Kiedy jednak nienasycone paszcze, pożerające nasze podatki, kłamią w sposób tak widoczny, że nawet laik się zorientuje, to i mysz wyskoczy spod miotły... i świerszcz wychyli się zza komina... I nie po to tylko, by swoją paszczą poutyskiwać trochę. Jeśli już, to na całego!

Produkcja "amunicji"
Rewolucja! 
Ogłaszam wybuch  Rewolucji Lwich Paszczy przeciw paszczom polityków.

       Kwiaty rewolucji - żadna to nowość, bo kwiatowe rewolucje już były. Goździkowa w Portugalii, Jaśminowa w Tunezji, Kwiat i Kolor w Egipcie, Różana w Gruzji. Ale Paszczowej jeszcze nigdzie nie było, a Polsce szczególnie jest potrzebna. Zatem lwie paszcze na barykady! To propozycja także dla wszelkiej maści manifestujących. Zamiast kija bejsbolowego zabierz lwie paszcze! Zamiast rzucać kostką brukową rzucaj lwie paszcze. One celniej uderzą i przy okazji nie skrzywdzą niewinnych ludzi, zapewniam.  Wejście do Arsenału.
/album lwich paszczy  pt. "Arsenał" zlikwidowany przez Onet/


      Ze względu na działanie odtruwające i oczyszczające, można też zalecić politykom picie naparu z rozdrobnionych lwich paszczy.




Rewolucję Lwich Paszczy 
uważam za rozpoczętą, o!

14 listopada 2011

Ukwiecajmy



14 listopada 2011


Ukwiecajmy   https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/11/14/ukwiecajmy/



od Anzai'a
       Dni coraz krótsze, mgliste i smętne... Nadęte z pychy i nadmiaru dóbr materialnych, często skrzywione nieustannym kłamstwem twarze z nienasyconymi paszczami, pokazywane w telewizji, działają na nerwy. Mnie wyjątkowo przygnębiają... W listopadzie najbardziej!
Jak od nich uciec, dokąd?


od Bet
      Może gdzieś... gdzie słonecznie, poetycko i muzycznie? Albo, gdzie pachnie malinowym sokiem i goździkami? Dotychczas piękny - niemal letni listopad - obecnie nie zachęca do spacerów, ani też wyjazdów plenerowych. Gorączka przedświątecznego szału jeszcze nie atakuje. Co robić? Może  ukwiecać? 



Posyłam kwiaty
/ze zbioru Publiczność i poeci/
Adam Asnyk

Posyłam kwiaty - niech powiedzą one
To, czego usta nie mówią stęsknione!
Co w serca mego zostanie skrytości
Wiecznym oddźwiękiem żalu i miłości.

Posyłam kwiaty - niech kielichy skłonią
I prószą srebrną rosą jak łezkami,
Może uleci z ich najczystszą wonią
Wyraz drżącymi szeptany ustami,


Może go one ze sobą uniosą
I rzucą razem z woniami i rosą.
Szczęśliwe kwiaty! im wolno wyrazić
Wszystkie pragnienia i smutki, i trwogi;

Ich wonne słowa nie mogą obrazić
Dziewicy, choć jej upadną pod nogi;
Wzgardą im usta nie odpłacą skromne,
Najwyżej rzekną: "Słyszałam - zapomnę".

Szczęśliwe kwiaty! mogą patrzeć śmiele
I składać życzeń utajonych wiele,
I śnić o szczęściu jeden dzień słoneczny...
Zanim z tęsknoty uwiędną serdecznej.



komentarze: https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/11/14/ukwiecajmy/

7 listopada 2011

Składka na oświatę czyli odlotowe podatki w Chełmie


      Kibicowałam nauczycielom, gdy upominali się o podwyżki płac. Niech mają, zasługują przecież - myślałam sobie. Teraz nie wiem, co o tym myśleć, bo czytam w gazecie regionalnej: „Drastyczne podwyżki podatków w Chełmie. Niektóre wzrosną o ponad 100 procent. Miasto sięga do naszych kieszeni. Prezydent przekonuje, że podwyżki były konieczne. -Sytuacja finansowa zmusza do takich działań. -Wzrastają koszty utrzymania [...], ceny [...] oraz powodowane w znacznym stopniu wprowadzanymi podwyżkami dla nauczycieli, wydatki na oświatę.”


      Strach, jak przetrzepią nasze kieszenie, gdy jeszcze jakaś grupa zawodowa wywalczy podwyżki.  Na razie mieszkańcy będą składać się na  wypłaty dla nauczycieli? Biznesmeni dający miejsca pracy wielu ludziom już zapowiadają, że w związku z wyższymi od nowego roku podatkami będą musieli redukować koszty osobowe. Właściciele campingów i pensjonatów nad jeziorami, wokół których skupia się drobny handel i usługi gastronomiczne dające w sezonie miejsca pracy ludności z bardzo biednych terenów, obawiają się, że nie zdzierżą nowego podatku za grunty. Natomiast drobni przedsiębiorcy prowadzący działalność gospodarczą w wynajmowanych pomieszczeniach w mieście drżą na myśl o wzroście czynszu za wynajem. Właściciele budynków, w których prowadzona jest działalność gospodarcza od stycznia 2012 roku więcej podatku będą płacić za każdy metr kwadratowy powierzchni i zapewne kosztami obciążą wynajmujących. Dotyczy to także budynków związanych z udzielaniem świadczeń zdrowotnych. Najmniej, bo o niecałe 20 groszy za metr kwadratowy wzrośnie podatek od budynków mieszkalnych. Dla wielu to jednak bardzo dużo.

      Uważam, że  pieniądze z podatków za grunty i nieruchomości powinny być przeznaczane na inwestycje, które w perspektywie powodują rozwój miasta i regionu. Tymczasem się sięga do kieszeni podatników, aby ich pieniądze przejeść. Przestraszyłam się, że jesteśmy na greckiej dróżce, skoro zaczynamy przejadać.
A w ogóle... jak to jest? Rząd dał nauczycielom podwyżkę, a w ślad za tym nie przekazał odpowiedniej subwencji?

Duchu Bieluchu,
wychodź z podziemi kredowych
i postrasz kogo trzeba!
Głosowałam - 
https://aleblogowanie.wordpress.com/2010/11/22/powyborcza-radosc-moja/ 
- na tych, co mówili "postaw na Chełm" i chcieli w odlotową przyszłość inwestować, a nie - na wzór grecki - przejadać. Ech... Nieważne na kogo się głosuje... Wszyscy jednacy i wszyscy przejadają! Odlotowo! Naiwnie chyba uwierzyłam w tę „Odlotową Polskę Wschodnią”:
Czy promocja Chełma okaże się odlotowa - 
https://aleblogowanie.wordpress.com/2011/06/02/czy-promocja-chelma-okaze-sie-odlotowa/


2 listopada 2011

Kraj za Bugiem a myślenie stereotypowe


02 listopada 2011


       „[...] Przyznaję, iż moje widzenie świata na wschód od Buga jest żadne, a byłoby jeszcze uboższe gdyby nie fakt, iż mam żonę z Bełżca, czyli tuż za rogiem miejsc, które opisujesz. Mowa o Ukrainie. Moje widzenie wschodu jest jak w dowcipach - "raz był jeden Niemiec, Rusek i Polak" czyli opinia,  że świat cywilizowany na wschodzie nie istnieje. Czasami trafiam na blogi, które są dla mnie podręcznikiem anty-stereotypowego myślenia i działają na moją świadomość. Pilnie studiuję Twoje wpisy i uczę się nieznanego mi świata i za to chciałem Ci podziękować. Oczywiście nie zabiorę głosu w sprawach przez Ciebie opisywanych ale jestem mądrzejszy o kilka spraw, chociaż ponoć i tak głupi umrę.”  ~Piotr Opolski, 2011-10-14 20:29

       Na „forum kominkowym” wywiązała się rozmowa na temat stereotypów w postrzeganiu krajów byłego Związku Radzieckiego.  Stereotypów rozgłaszanych przez tych, co nigdy za wschodnią granicą nie byli, a wyobrażenie mają jedynie na podstawie takich, jak ten dowcipów:
Rozmawia rosyjski żołnierz z amerykańskim. Amerykanin chwali się, jak to u nich jest dobrze w armii, jaki mają dobry sprzęt i jedzenie. Amerykanin mówi, że dostają dziennie równowartość 8 tysięcy  kalorii. Na to Rosjanin:  kłamiesz! Żaden człowiek nie zje przez jeden dzień 30 kilogramów ziemniaków.

       Znana jest także szeroko, aż po Amerykę, kołchozowa ubikacja, którą wyśmiewał Zachód szczycący się posiadaniem różowego papieru toaletowego oraz plastikowej klapy na sedesie. Ten sam Zachód, który choć posiadał pachnący papierek w apetyczne truskawki i wisienki oraz kotki, pieski i słoniki, a na Wschodzie według niego wszystko obskurne i nie na poziomie, do swych cyrków, oper i teatrów "podbierał" artystów ze Wschodu, a literaturę i poezję przetłumaczył na swoje języki. 

       Komentarz Piotra Opolskiego skłonił mnie do zastanowienia, czym powinno się mierzyć kulturę... cywilizację... i czy da się ją zmierzyć?  I co to w ogóle jest kultura? Czy ten, kto rozmazuje kupkę papierem, jest bardziej kulturalny od tego, który papieru nie używa, a po załatwieniu potrzeby fizjologicznej pupę po prostu myje, jak na przykład Muzułmanin? Czy to raczej zabytki, opera, teatr, literatura, sztuka? A może także poczciwy samowar i liściasta herbata parzona z ceremoniałem?

       Cóż takiego z szeroko pojętej kultury posiadała uważająca się za wielce cywilizowaną i postępową Ameryka?  "Zabytki" z westernu? Plastikowe kubki? Podczas, gdy na Wschodzie piło się w porcelanowych złoconych filiżankach.  Zresztą i w Europie plastik stał się niemal wyznacznikiem postępu cywilizacyjnego. 

Do dziś posiadam  filiżanki  przywiezione z Kowla za czasów naszego PRL. Jak ciotce z Anglii podałam herbatę, to nie mogła się nadziwić. U nas tylko królowa i wielcy bogacze w takich piją - mówiła. A ja na to: a w Kowlu zupełnie przeciętni ludzie.

       To chyba zależy, co kto za cywilizację uważa. Jeżeli plastik i papier toaletowy w kwiatuszki oraz McDonald, to taka "cywilizacja" aktualnie  Wschód zalewa. Nawet sztucznie wytwarzany kawior. Znikły też w hotelach panie etażowe z samowarem i porcelanowymi filiżankami, do których goście chodzili na herbatkę, a pojawiły się bezprzewodowe czajniki, proszek herbaciany w torebkach i papierowe kubki. Wyśmiewane soki podawane w szkle też już zastępuje się kartonikami z dziurką, rurką i napisem "cola". Jeszcze trochę, a znikną pewnie przepyszne krymskie owoce, które naturalnie dojrzewają, na korzyść unijnych z "ulepszaczami". Oj pcha się "cywilizacja"... pcha...

KLIK i LUPA powiększa zdjęcia
       W podziękowaniu za skłonienie mnie do przemyśleń w tym temacie, dla Piotra w prezencie bar, w którym strudzeni wędrowcy mogą jeść oraz pić na leżąco i są obsługiwani, jak na uczcie u Cezara. Spieszę z podarunkiem zanim to miejsce zamieni się w „cywilizowany” lokal szybkiej konsumpcji na stojąco, z jedzeniem z supermarketów rozmrażanym w mikrofali, widelcami z plastiku, piwem puszkowanym i chemicznym płynem /zwanym sokiem/ w kartoniku. My już taką „cywilizację” mamy od dawna. Z jej wyznawcami skutecznie walczy  Magdalena Gessler. 

Bakczysaraj. Krym
Góra w Bakczysaraju. Krym

       A to ciekawostka. Uroczo położona kawiarnia, u stóp góry, na której widnieje znak... „nie spadać?”

PS. Na Ukrainie kupowałam kolczyki. Przed włożeniem w uszy pani ekspedientka dezynfekowała kolczykowe sztyfty. Cywilizacja to, czy nie?
U nas się z tym nie spotkałam.

26 października 2011

Pamięć...






Wikipedia

„Pamięć jest to zdolność do rejestrowania i ponownego przywoływania wrażeń zmysłowych, skojarzeń czy informacji. Pamięć posiadają ludzie, niektóre zwierzęta oraz komputery. W każdym z tych przypadków proces zapamiętywania ma całkowicie inne podłoże fizyczne oraz podlega badaniom naukowym w oparciu o różne zestawy pojęć”.

Polska


KLIK w zdjęcia powiększa je

„Jeżeli my zapomnimy o Nich, Ty Boże zapomnij o nas. Pamięci Polaków pomordowanych na Kresach Wschodnich  ofiar ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich  członków OUN - UPA w latach 1943 - 1945 oraz tych braci Ukraińców, którzy za ratowanie Polaków zapłacili cenę najwyższą.  Chełm 17 września 2011 r. Rodacy”.


Chełm. Pomnik Wołyński

 

Tablice przy ulicy nieopodal Pomnika Wołyńskiego w Chełmie



Ukraina

Plakat przy ulicy.  „Pokajaj się Polsko! Wołyń pamięta spalone wsie. Skutkiem polskiej okupacji Wołynia było zamordowanie przez Polaków 100 000 Ukraińców”.


Lwów. Cmentarz weteranów OUN - UPA
oraz pomnik ku czci Dywizji SS 'Galizien'
obok /poniżej/ nekropolii Orląt Lwowskich.


Ja

Czym, do licha, jest pamięć?
Dlaczego pamięć się kłóci i przepycha?
Dlaczego pamięć wychodzi na ulice?
Dlaczego pamięć krzyczy?

Ciszej... ciszej... ciiiiiiiiiiiiiiii...

21 października 2011

Spieszcie do Lwowa



      Z okna na wprost miejsca we Lwowie, na którym parkuje wycieczkowy autokar, machaniem ręki pozdrawia nas starsza kobieta. A może daje sygnał, by na nią poczekać? Może chce porozmawiać? Wycieczka się spieszy, nie ma i tak możliwości, by zaczekać, aż Pani Babcia zejdzie z piętra, choć wielką ochotę mam na rozmowę z nią. Musiałabym jednak odłączyć się od grupy, a przecież pozwiedzać chcę także.

       Po kilku godzinach zwiedzania rozpoznaję ją w pobliżu autokaru. To ona czeka. Podchodzę. Głaszcze mnie po ramieniu i czystą polszczyzną mówi:

- Jak dobrze, że przyjeżdżacie. Trzeba rozpowiadać wszystkim w Polsce, żeby się spieszyli ze zwiedzaniem Lwowa, bo coraz mniej w nim polskiej historii. Część sama niszczeje, ale też rozmyślnie usuwa się wiele zabytkowych symboli, które świadczą o polskości. 

W tym momencie zaczynam rozumieć niuanse, które może niezbyt wprost, przekazywała lwowska przewodniczka. Urzeczona urodą miasta, nie zwracałam uwagi na takie „drobiazgi”.  A to... z Arsenału zdjęto osiemnastowieczną tablicę, która nawet sowieckiej władzy nie przeszkadzała, choć obok herbu Lwowa widniał na niej symbol Sobieskich i Jabłonowskich. A to... pousuwano z secesyjnych latarni herby, bo lew stał na dwóch łapach a nie na trzech.  A to... zdemontowano kawałek Cmentarza Łyczakowskiego, by zrobić miejsce na kwaterę weteranów UPA i pomnik ku czci  dywizjonu SS Galizien. A to... tablice na zabytkowych grobowcach zamienia się na pisane cyrylicą.

       Nie mnie oceniać... Rozumiem nawet, że na terytorium własnego państwa władza może robić co chce i nie musi pielęgnować cudzych pamiątek. Ma prawo unowocześniać miasto po swojemu. Pozyskiwać tereny pod nowe pochówki i stawiać pomniki. Zmieniać wygląd latarni i ulic. Ale... Po spotkaniu z Panią Babcią myślę, że może to nie tak? Może zabytki i historia powinny być własnością ludzkości i ponad wszelką władzą? Coś, co przed wiekami opisano używanym na  danym terenie  rodzajem pisma  czy oznaczono określonym herbem, nie powinno być zmieniane? Nie podlegać po prostu pomysłom miejscowych, na chwilę przecież, wybieranych rajców?

Lwów
       Lwów jest piękny. Numer Jeden z miast, które widziałam. Jedno z nielicznych w żadnym procencie niezniszczonych bombardowaniami podczas II wojny światowej. Dlatego ma oryginalne zabytki. Nie rekonstrukcje. Pani Babcia widzi, że wiele z nich umiera...  Czuje też, że  wraz z zabytkami zginie ich prawdziwa historia...


Spieszcie do Lwowa, kto tego miasta nie widział.  Pani Babcia radzi.


18 października 2011

Cmentarz Łyczakowski


18 października 2011



Cmentarz Łyczakowski. Grób M.Konopnickiej
Proście  wy  Boga  o  takie  mogiły,
Które  łez  nie  chcą,  ni skarg, ni  żałości,
Lecz  dają  sercom  moc  czynu,  zdrój  siły
Na  dzień  przyszłości.
        
       Takie przesłanie, będące cytatem z wiersza Marii Konopnickiej widnieje na grobie tej poetki spoczywającej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Odwiedzinami u niej rozpoczynam spacer po lwowskiej nekropolii. 
  



            Tak, tak... spacer! Bo ten cmentarz jest niczym park krajobrazowy. Pod tym względem przyrównywany jest do paryskiego cmentarza Père-Lachaise. Chyba porównywanie powinno być odwrotne, ponieważ cmentarz paryski jest młodszy. 
Ech, jak Europa wschodnia mocno chce być do zachodniej we wszystkim podobna. Jakiś kompleks? Dlaczego? Ja, będąc przewodniczką - jeśli już koniecznie trzeba zestawienia robić i podobieństw szukać - powiedziałabym: „do tego tu oto Cmentarza Łyczakowskiego można przyrównać...” Nieważne. Nie czepiajmy się sformułowań, których przewodnicy nauczyli się na pamięć.
 
KLIK w zdjęcia powiększa je

Cmentarz Łyczakowski jest tak pięknie położony, jakby sama przyroda chciała być mogiłą dla Lwowiaków. Urozmaicona linia wzgórza tworzy malownicze i zaciszne zakątki sprzyjające spokojowi zmarłych i zadumie żywych, a strome zbocze wschodnie i południowe odcina cmentarz od zgiełku miasta. Mnóstwo zieleni, cienistych alejek, wysuniętych na pierwszy plan pomników o dużej wartości artystycznej. W grupie wycieczkowej trudno się wyizolować w zadumie. Wzrok przeważnie kieruje się  tam, gdzie przewodnik ręką wskaże. Nie pamiętam jednak, by tak ogromne wrażenie, jak ten Łyczakowski, zrobił na mnie cmentarz Père-Lachaise. Co prawda miałam wtedy zaledwie 19 lat. W tym wieku, choć wzrok dużo lepszy, patrzy się... ale czy widzi?

       Przed każdą podróżą staram się poczytać coś na temat miejsc, które zamierzam odwiedzić. W przewodniku o Cmentarzu Łyczakowskim pisze: Lwów był miastem bogatym, kupieckim, leżącym na skrzyżowaniu szlaków handlowych. [...] Rozrastało się więc ciągle z postępującą dynamiką to swoiste lapidarium tysięcy nagrobków złączonych w jedną harmonijną całość, przeplecione o letniej porze barwnym kwieciem i świeżą zielenią, a w jesienne, listopadowe święto zmarłych żarzące się setkami tysięcy zniczy, świec i lampionów. [...] Tworzył się nowy obyczaj. Na cmentarz szło się nie tylko na groby swych bliskich bądź na pogrzeb przyjaciół, ale także na spacer wspomnieniowy. A ponieważ przy głównych alejach grzebano zwłoki ludzi zasłużonych na polu kultury, nauki, oświaty i polityki, wędrówka po nich była lekcją poglądową historii.

Cmentarz Łyczakowski. Grób Markowskich.
Józefa, Wanda albo Katarzyna Markowska
I to jest prawda. Każda mogiła skrywa nie tylko opowieść o życiu i śmierci spoczywającej w niej osoby. Z nagrobnych tablic można też nauczyć się historii. Szkoda tylko, że konserwacja bywa niechlujna, jak widać na zdjęciu. Aż dziw, że przy obecnej technice, nowoczesnych technologiach i specyfikach, tak można było zeszpecić tę "Śpiącą Królewnę". Przy okazji remontów, niektóre  oryginalne napisy zastępuje się cyrylicą. 



Na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie spoczywają m.in. tacy Polacy, jak: