- Czemu nic nie piszesz Słoneczko? Lubiłam Twoje notki, często wprowadzały mnie
w dobry nastrój. W nagrodę za setnego „komcia” proszę, abyś napisała nowy pościk - powiedziała
Lotka.
Po
jej komentarzu przypomniałam sobie zabawną historię z przed kilku lat. Może
akurat nada się do poprawiania nastroju?
Jesienią mąż mojej koleżanki znalazł się
w szpitalu. Odwiedzamy go codziennie, bo grymaśny, jak nie wiem co. A to
pierogi każe lepić, a to rosół z wiejskiej kury przynieść. Gdy już przetrawił
na szpitalnym łóżku wszelkie możliwe dania kuchni polskiej i ukraińskiej, zamarzył
o pomidorze.
- Przynieście mi dziewczyny pomidora prosto z krzaka.
- Idź do cholery! Wykrzyknęła jego żona. Skąd ja ci
„prostozkrzaka” wezmę? Po wsiach mam jeździć i pomidorów szukać?
- Błagam, o niczym innym nie marzę - postawił oczy w słup
i wzniósł ręce niemal do nieba.
Wiedząc, że niedaleko są ogrody działkowe, przejawiam
inicjatywę.
- Idziemy! Niedługo przyniesiemy! Przecież znajdzie się działkowicz,
który sprzeda, albo podaruje jednego pomidora.
- Tylko nie myjcie go!
- Działkowicza?
- Durnowate jakieś.
Pomidor ma być nieumyty, żeby pachniał „prostozkrzaka”.
Na miejscu okazuje się, że brama
działkowa zamknięta. Chodzimy w pokrzywach wzdłuż siatki, wypatrując ludzi. Ani
żywego ducha. Za to pomidory czerwienią się w całej swej krasie i kuszą.
Decyzja zapada: skok w bok i
kradzież „malinowego” albo „złotej kuli”. A najlepiej dwa, o! Przecież nie
wiadomo, jaki będzie bardziej smakować.
Cóż z tego, skoro wąska
spódnica nie daje wspiąć się po ogrodzeniu. Nic to! Buch spódnicę w pokrzywy i
w samych majtkach hooooop... sa... dana... jestem po drugiej stronie siatki. W
imię ojca i syna, niech będzie mi wybaczone - jedną ręką się żegnam, a drugą
kradnę. Przecież to dla chorego, a tu i tak się marnują, bo widać wiele
pomidorów już przejrzałych.
Zaopatrzone w dwa zdobyczne pomidory i ogromnie
uradowane pędzimy w podskokach do naszego chorego. Kawałek drogą między
zaroślami, potem ulicą, jedno skrzyżowanie, dwa przystanki autobusowe pełne
ludzi, alejka w przyszpitalnym parku i już dochodzimy do drzwi interny. Koleżanka
przepuszcza mnie pierwszą, jako tę ważniejszą, bo niosącą pomidory prosto z
krzaka i w tym momencie wybucha śmiechem.
Zwija się wprost, przykuca, łapie się za brzuch, łzy zalewają jej twarz, usta chwilami
układają jakby do przemowy, ale słowa nie może wypowiedzieć.
- Zwariowałaś, czy co?
Powiedz, dlaczego się tak zaśmiewasz? To na jakiś atak wygląda. Może lekarza do
ciebie zawołać, albo dwóch sanitariuszy z kaftanem?
- A gdzie twoja spódnica? Wreszcie
wykrztusiła.
No, tak to wygląda gdy nie ma się wprawy w kradzeniu...
OdpowiedzUsuńTo nie pomyłka, jako dziecko uważałam, że ten co kradnie to jest kradziej.
Dzieci bardzo logicznie myślą i kojarzą. Jak kradnie to kradziej. Ja nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego np. masłem czy dżemem się chleb smaruje, skoro to nie smary.
Usuń:):):) jak dobrze, że nie tylko mnie się takie przygody przytrafiają :):):) uśmiałam się :):):)
OdpowiedzUsuńco do pomidorów - kradzione nie tuczy :)
A jak zapadają w pamięci takie przygody. Z tej śmiejemy się przy każdym spotkaniu.
UsuńPoważnie bez spódnicy?,ale ja...to znaczy pomidory.
OdpowiedzUsuńAle z krzaka rzeczywiście smakują najlepiej.
Ciepło pozdrawiam.
Najpoważniej, Bob.
UsuńTak, tylko pomidory prosto z krzaka mają smak pomidorowy :)
........czyli kto kradnie z gołą doopą chodzi !!! /ale zaoszczędza kasę/.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Piotrze, wniosek właściwie wyciągnięty, hi, hi...
UsuńE tam, kradzież mała to mała kradzież, ale ten facet - kapryśny jak gdyby w ciąży był - nie leżał przypadkiem na Oddziale Patologii Ciąży? :)
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe Brunecie. W niedługim czasie urodziło się dziecko w tej rodzinie, ale wpierali wszystkim, że to wnuczka :)
UsuńNo widzisz :))
UsuńAle Ty mi to po latach dopiero uzmysłowiłeś :)))
UsuńAle sie ubawilam. Poprawilas mi nastroj. Te pomidory musialy temu rozkapryszonemu mezowi podwojnie smakowac hi,hi
OdpowiedzUsuńSmakowały bardzo!
UsuńRozumiem , że na oddziale pożyczyłaś fartuch od pielęgniarki...Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńNie, znalazłyśmy inne rozwiązanie.
UsuńNie źle, nie źle, alEllu. Emocje związane z "kradziejstwem" wyłączyły nie tylko u Ciebie pamięć o spódnicy, ale i u koleżanki, która miała większe pole obserwacji, że bez spódnicy jesteś i przez drogę do szpitala znaczysz zapewne zdumionymi oczami mijanych ludzi. Zazdroszczę im tego widoku!
OdpowiedzUsuńBył czas, że miewałem sny, że na golasa znajduję się daleko od domu. Całe szczęście, że to tylko sen był.
Otóż to! Zdarzenie to dowodzi, co mogą uczynić emocje. Oprócz tych związanych z "kradziejstwem" była też duma, jakby w pomidorach jakaś wiekopomna misja była i nic poza tym się nie liczyło w danej chwili...
UsuńTeż kradłem pomidory. U mojego wujka w miasteczku na dawnej granicy Polsko-Niemieckiej. Podczas wakacyjnego pobytu u niego.
UsuńBył świetnym "uprawiaczem" pomidorów. Zapach, wielkość, kształty, także kolory pozostaną w pamięci na zawsze. Chodził spać razem z kurami.
My, młodzież 15-16 letnia, w nocy te największe podkradaliśmy. On, rano wiedział już ile mu zginęło. Podczas śniadania więc była edukacyjna rozmowa.
Miastowym, czyli mnie i bratu, wybaczał, ale własnym dzieciom przygany były okrutne. Co przyjmowaliśmy z zawstydzeniem. Jednak tylko do następnej nocy.
Noooo nie! Zawstydzenie tylko dzienne? Wstyd Honiewicz, wstyd! :)))
UsuńWstyd, alEllu, miał konkurencję w pomidorach.
UsuńCo muszą mieć w sobie te pomidory?
UsuńNo to się uśmiałam też z tego wszystkiego zapomniałaś o spódnicy
OdpowiedzUsuńA mąż koleżanki strasznie wymagający i powiedziałabym, że grymaśny, jak dziecko :)
Adijo pomidore.
Pozdrowionka.
Adijo pomidore, Jago :)
Usuń...musialas miec ladne majtki /smiech/!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
A gdzież tam ładne. Zwykłe bawełniane, bo żadnych sztucznych cudności nie mogę nosić.
UsuńBardzo miła opowieść.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA ja miło ją wspominam:)
UsuńA to dopiero! Przejęta misją zapomniałaś o zatarciu śladów.
OdpowiedzUsuńalEllu, nie tylko widok zdobytych pomidorów uzdrowił chorego, ale i Twój widok:))
Pozdrawiam (dzisiaj) deszczowo:)
Takich "subtelności" ten typ ludzi nie dostrzega, hi, hi...
UsuńAle... kto wie...
U mnie też deszczowo, ale może dzięki temu wreszcie zazieleni się. Dość już mam tej szarości...
Czyli..."po spódnicy go poznacie". I co? Wróciłyście, czy brnęłyście dalej z tym pomidorem do chorego? Smakował chociaż? Opłacił się wysiłek? Opowiadanie fantastyczne więc i pytań zadaję dużo. Dziękuje Ci, dobra kobieto, za zabawny post, i za to, że w końcu się odezwałaś . Tak trzymaj, tylko na wszelki wypadek zakładaj na takie eskapady spodnie!!! Miłej niedzieli życzę.
OdpowiedzUsuńLotka, posłuchałam Ciebie w sprawie pisania, to i w kwestii spodni Twoją radę wezmę sobie do serca.
UsuńChory dostał pomidory od razu, zjadł z apetytem i był wzruszony naszym złodziejstwem.
Ja przesiedziałam w szpitalu od pasa przykryta apaszką, a koleżanka wróciła po spódnicę.
Wyobraziłam sobie, ze Twoja koleżanka dochodzi do działki...patrzy..., a tu właścicielka piele grządki w Twojej spódnicy. Ech, narobiłaś kłopotu mojej wyobraźni, poruszyłaś wszystkie struny, a ja się męczę. Całuski za to Ci zostawiam.
UsuńHi, hi...
UsuńPrzy tego typu historiach wyobraźnia zawsze buzuje. Można do faktu dopisać ciąg dalszy fabularny. Podoba mi się fabuła z właścicielką pomidorowej grządki w mojej spódnicy :)))
To prawda, że wyobraźnie sobie wyrobiliśmy. Zwyczajne rzeczy wykorzystywaliśmy do zabawy. Pamiętam wykonane przez brata proce, "puszczałki" do kamieni, kręgle, "czyżyk" drewniany, piłeczki z sierści krowy i dużo fajnych rzeczy, plecione z sitowia czapki, naklejki na szybach z płatków kwiatowych. Takie było nasze dzieciństwo.
UsuńPotrafisz zadziałać, a ja mam o czym myśleć. Jesteś cudowna, całuski wysyłam.
Najważniejsze, że pomidorek sprawił przyjemność choremu.
Chory był przeszczęśliwy.
UsuńLotka, nasza wyobraźnia - to ciekawy temat na notkę. Pomyśl o rozwinięciu tego, co w komentarzu tutaj napisałaś, na swoim blogu. Według mnie warto, bardzo warto pokazywać na blogu to, co dla młodych dzisiaj zupełnie nieznane, a wyobraźnia ich w zaniku.
Pisałam o tym wszystkim na blogu "Dzieci Sybiraka". Mam skopiowane. Szkoda, że Onet tak nas potraktował. Kiedyś napiszę o tym i wrócę do wspomnień. Może i Ty napiszesz o swoim dzieciństwie, wymienimy się doświadczeniami i wspomnieniami? Całuski na dobre popołudnie. Uciekam na stepper, bo dziś tylko pół godziny szłam. Pa.
UsuńJa trochę pisałam o dzieciństwie, ale niewiele.
UsuńTemat pomidorów bardzo aktualny. Właśnie pojawiły się pomidory jadalne, już krajowe.
OdpowiedzUsuńTe, które są w handlu całą zimę, to produkty pomidoropodobne, wstrętne w smaku.
Od kilku dni opycham się pomidorowymi pomidorami chociaż daleko im do smaku i aromatu tych prostozkrzaka.
Te produkty pomidoropodobne mają w środku głąby prawie takie, jak w kapuście.
UsuńPrzygotowane uroczyste mundury galowe, sznury, odznaczenia, baretki. Grupa kilkunastu mundurowych, wśród nich ja, przebiera się ze sportowych strojów w galowe. Autobus, sala KW PZPR, kamery, hymn miasta ... i wtedy ktoś dostrzega, że nasz kolega przebierając się w szatni z wrażenia "poszedł o jeden most za daleko" i zamiast galowych spodni z powrotem wskoczył w sportowe gatki i trampki. Konsternacja i szybka decyzja. Dobieramy dwóch (w tym mnie), którzy w dość dużym odstępie czasu będą szli po odznaczenie i umieszczamy ich w ostatnim rzędzie stojących, tuż przy ścianie. Gdy kolega wrócił ze swoim odznaczeniem i w moich spodniach i butach, szybko zamieniamy ubiór, i wtedy ściana za nami ... rozsuwa się odsłaniając nasze tyłki w majtkach. Tak przeszliśmy z kolegą z części oficjalnej do artystycznej, czyli do sali bankietowej z czekającymi tam oficjelami miasta, kamerami, i dziennikarzami. Nawet mieliśmy wzięcie ... u pań.
OdpowiedzUsuńZaraz, zaraz... to który z Was wystąpił bez spodni i czy za to miał wzięcie?
UsuńW momencie, gdy za plecami nieoczekiwanie kelnerzy rozsunęli ścianę, obaj byliśmy w majtkach, trzymając do wymiany w rękach spodnie i dres. A wzięcie, to takie powłóczyste spojrzenie pań.
UsuńTe powłóczyste panie, to tylko by się gapiły, phiiii...
Usuń... nie wszystkie. ;)
UsuńCałe szczęście dla panów ;)
UsuńAnzai, nie zamulaj o reakcji pań, bo to normalne,nie miałyu bowiem dużo do ściągania, ale co oficjele na to?
OdpowiedzUsuńOdznaczenia wręczali na zmianę Kiszczak i Koperski, ale na sali tylko kilka osób z pośród może setki wiedziało o co chodzi (odznaczano różne służby, także ZOMO z "kieszeniowatymi" portkami). Za to wszyscy goście sali bankietowej widzieli nasz tyłki. Koledze zresztą szybko dowieziono spodnie, i nawet nasz szef się nie zorientował. Dzisiaj pewnie dziennikarze zrobili by z nas miazgę, ale wtedy było odwrotnie. I komu to przeszkadzało? :)
UsuńOtóż to!!!
UsuńAle jaką ciekawą dokumentację byśmy mieli dla "odkrywców" historii PRL.
UsuńAle się uśmialam....Pozdrowionka serdeczne zostawiam.
OdpowiedzUsuńŚmiech to zdrowie! Pozdrawiam, Krystynko, serdecznie.
UsuńNo a teraz nie musiałabyś bez spódnicy po mieście biegać - w każdym większym markecie na warzywnym dziale są pomidory na gałązkach. I pachną tak "prostokrzakowo" i dlatego chętnie je kupuję.A mój, odkąd wrócił do domu po wielomiesięcznym szpitalnym pobycie stał się grymaśnikiem- do śniadania lub kolacji mają być przynajmniej dwie różne wędliny, a najlepiej ze 3 i pasztet.No i na obiad codziennie co innego.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell, wnioskuję zatem, że szpitale "psują";) mężczyzn.
UsuńWidziałem taką panią w tramwaju przy innej okazji w swetrze w płaszczu bez spódnicy. Pewnie się mocno zdziwiła w pracy. Mina chorego z pewnością bezcenna. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCzyli zapominanie spódnicy nie jest odosobnionym przypadkiem :)
Usuńabsolutnie nie jest ... ja zapomniałam spódnicy na pielgrzymce studenckiej ... umyłam się zdobyczną wodą w namiocie , założyłam spodnie od piżamy, takie różowe , w pajacyki, zawinęłam nogawki a potem wydawało mi się że zakładam spódnicę i poszłaaaam na wspólną kolację ... byłam w połowie pola namiotowego jak zauważyłam roześmianą acz trochę niepewną minę naszego ksuiędza i usłyszałam wrzask kolegi - retyyyyyyy HANKA W MAJTKACH !!!
UsuńAle miałaś ładne i wesołe, bo w pajacyki :)))
UsuńGrycelko - dobra zdrada nigdy nie jest zła ;o) wszystko przede mną, drżyjcie narody, eksperyment z chałwą pobije na głowę ten z jabłuszkami ;o)
OdpowiedzUsuń---------------
FANTASTYCZNY WPIS - PRZY PONIEDZIAŁKU WPRAWIŁAŚ MNIE W DOSKONAŁY NASTRÓJ a wszystkie chałwianki wiedzą - jaki poniedziałek, taki tydzień cały.
Oj - jak ja dawno nie jadłam malinówki z krzaka ... ooooch , taka malinówka warta każdego poświęcenia nawet majtkowego przedstawienia ;o))))
Czekam więc na chałwowy eksperyment.
UsuńPodejrzewam nawet, że w tym tygodniu się odbędzie, bo dobry nastrój sprzyja eksperymentowaniu.
Do dzieła Malino Chałwianko Kraszanko Jabłecznikowa!
Historyjka cudowna ,jak daleko można się zapomnieć ,żeby choremu dogodzić :))).Mam nadzieję ,że bluzeczka była w miarę długa...W przeciwnym razie zdziwienie przechodniów szybko dało by wam do myślenia i gwałtowny powrót po zgubę ? Ważne są cele a koszty się nie liczą (choć w tym przypadku -niezapomniane).Miło ,że wróciłaś -czekałam na Twoje notki,pozdrawiam serdecznie -Eliza F.
OdpowiedzUsuńBluzki zupełnie nie pamiętam, Elizo.
UsuńRównież serdecznie pozdrawiam.
Tak. W Warszawie na Żoliborzu tym zielonym pięknie kwitną i pachną kwiaty w ogrodach. To jest piękne :)
OdpowiedzUsuńSady Żoliborskie pachną z daleka. Deszcz całodniowy to przyśpieszył.
W czwartek wieczorem znowu na wioskę jadę. Pewnie będzie już zielono? Na Północnym Mazowszu trochę to jest później.
Piękne opowiadanie:) Jak byłem młody to chodziliśmy na jabłka i inne owoce na działki na Żoliborzu. Ale nie dla chorego. Bo byliśmy zdrowi. Tak dla sportu. Nie ma się czym chwalić ale tak było:)
Raz nas facet psem poszczuł. To wieczorem kląbik zasypaliśmy mu paroma kilogramami soli. Sól była bardzo tania.
Takie owoce były najsmaczniejsze. Wstyd się do tego przyznać:)
Pozdrawiam prawdziwie wiosennie
A to nicpoń był z Ciebie Vojtku :)))
UsuńTeż kiedyś przechodziłam przez wysoką bramę naszych ogródków działkowych, ale spódniczki nie zdejmowałam, tylko wysoko podciągnęłam. Mogłaś zrobić tak samo.
OdpowiedzUsuńKiedyś sąsiad mi opowiadał, jak pewnej sąsiadce, niesamowicie naiwnej kobiecie zrobił dowcip. Na swoich pomidorach, które jeszcze nie owocowały, poprzywiązywał kupione pomidory w sklepie i przechwalał się, że u niego już są dojrzałe. Sąsiadka dała się nabrać.
Ten Twój znajomy miał zachcianki jak kobieta w ciąży, ale mężczyźni już tacy są, bo to hipochondrycy.
Życzę miłego tygodnia.
Anno, z podciągniętą spódnicą jest niezgodnie z zasadami BHP:) Można zaczepić o sterczące druty siatki. Ja nie przechodziłam przez bramę, tylko przez siatkę, w dodatku chwiejącą się i zardzewiałą.
UsuńPokochałam Twojego znajomego działkowicza. Ach, jak ja lubię ludzi z takim poczuciem humoru. Może dlatego, że podobne figle robił mój ojciec. A ile się przy tym trzeba napracować. Ileż to fatygi przecież i w pomyśle, i w wykonaniu.
Udanej i pogodnej majówki!
Chyba jeszcze w inny sposób zgrzeszyłam przeciw przepisom BHP- na nogach miałam szpilki;).
OdpowiedzUsuńW dzieciństwie przechodziłam przez drewniany płot z zaostrzonymi sztachetkami, miałam na sobie modną wtedy spódniczkę- plisowankę. Oczywiście zahaczyłam o płot i spódniczkę rozdarłam. Ale mi się wtedy oberwało od mamy, bo mama sama uszyła mi tę spódniczkę i własnoręcznie zaprasowała plisy.
Sąsiad z działki to wspaniały i dowcipny człowiek. Kiedyś chciałam na krzewie róży przyczepić sztuczne różyczki i wmówić sąsiadce, że już w kwietniu zakwitły, ale zrezygnowałam z tego.
Słonecznych wolnych dni!
Anno, naszemu pokoleniu nie było obce chodzenie po drzewach i przez płoty. Dzięki temu dzisiaj nawet w szpilkach potrafimy sforsować różne przeszkody. Brawo!
UsuńPołowę swego młodego życia spędziłam na drzewach;) Las miałam za płotem, więc to była normalka.
UsuńPozdrawiam.
A ja, po najmłodszym pokoleniu w rodzinie bliższej i dalszej, sądzę, że jest niesprawne fizycznie. Sprawia im trudność nawet przejście po kamieniach czy przeskoczenie przez strumyczek szerokości pół metra.
UsuńNiedobra ze mnie kobieta bo uśmiałam się serdecznie.Najważniejsze, że pomidorki były z krzaczka i tylko to się liczy. Serdeczności
OdpowiedzUsuńHanno,coś chyba pokręciłaś, hi, hi... Przecież serdecznie śmieją się dobrzy ludzie.
UsuńGdzie była alElla?-pomidor,
UsuńCo chciał chory?-pomidor,
Znalazła działkę?-pomidor,
Jak tam weszła?-pomidor,
Co ukradła?-pomidor,
Co zgubiła?-pomidor,
Jak wróciła?-pomidor.
Pomidor!
Usuń:))))))))))))))))))))))))))
Pomidor :)))
UsuńAlEllu,taki proceder w moich stronach dawniej nazywał się"szaber". Organizowało się to dość często,ale nigdy na ogródkach sąsiadów,do tego celu służyły ogrody działkowe w innej części miasta.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że prawie każda dzielnice miała szajkę/paczkę/grupę. "Swojego" nie ruszyli a nawet obronili.
UsuńPopularne były też zabawy"we frajera". Polegało to na tym,że do portfela przywiązywało się długą nitkę,chowaliśmy się w piwnicy,a portfel wypuszczało się na chodnik. Jakiś frajer przechodził,schylał się,a portfel myk-myk do piwnicy.
OdpowiedzUsuńHi, hi, hi... Wyobraziłam sobie minę "frajerów".
Usuń