28 listopada 2014

Ludzkim człowiekiem niełatwo być, o!

Jak być? Jak żyć? Oto są pytania prawie hamletowskie.



       Czasami wydaje mi się, że nie potrafię zrozumieć, nie chcę podjąć wyzwania na rozmowę z ludźmi, którzy mają problemy dla mnie obce i trudne do rozwiązania. Może boję się, że nie będę w stanie pomóc? A może nie wyobrażam sobie, jak można być takim, a nie innym, czyli nie takim, jak ja? Czy nie patrzę czasem na drugiego człowieka z pozycji własnego pułapu?

- Jestem panem na stanowisku - no to s....j dziadu!

- Mam nogi, jak sarenka, na dodatek zdrowe - bez żylaków oraz haluksów i pomykam w modnych szpilkach - no... to... jak ta Kowalska nie wstydzi się chodzić w takich rozczłapanych ortopedach?

- Radzę sobie w sprawach materialnych - no... to... dlaczego ta łajza i sierota boża nie potrafi zarobić?

- W ogóle i w szczególe jestem orłem, którego wzorzec - jako jedynie słuszny - został zatwierdzony przez Generalną Konferencję Miar i umieszczony w Sevres pod Paryżem. No... to... wyśmiewam i poniżam słabsze wróblowate ośmielające się ćwierkać na inną nutę.

Na niektórych forach komentatorskich widzę, że od durniów i nieuków wyzywa się osoby, które mają inne zdanie, inne spojrzenie, inaczej czują i myślą lub są mniej sprawne od „orła” ich oceniającego. Na szczęście ci wyzywający innych są w mniejszości. Przynajmniej ja trafiam w większości na życzliwych, wspaniałych ludzi. Tacy byliby może wszyscy, gdyby tylko ktoś z nich dobroć, życzliwość, wyrozumiałość, tolerancję i wielkoduszność wykrzesał, a jakiś przewodnik wskazał słoneczną dróżkę.

       A szacunek dla drugiego człowieka? Zastanawiam się, czy należy się obligatoryjnie każdemu, czy trzeba sobie na szacunek zasłużyć? Jak to jest? A dawanie radości innym? Jak odgadnąć, czym można uradować, a czym urazić? To kwestia taktu, umiejętności odgadywania potrzeb innych, czy znajomości psychologii? Skąd czerpać taką wiedzę? Wysysa się z mlekiem matki, czy nabywa się? A reakcja na kłopoty innych ludzi? Gdzie jest granica między życzliwą radą, a natrętnym wtrącaniem? Czy wyjść naprzeciw, czy może lepiej uciekać?

Edyp uciekał przed przeznaczeniem. Faust przed starością. Nie uciekli. My uciekamy przed odpowiedzialnością, przed wyborem, przed odpowiedzią na pytanie o dobro i zło. Uciekamy przed głośnym powiedzeniem „tak” i uciekamy przed głośnym powiedzeniem „nie”. Uciekamy przed samotnością, godząc się na byle jakie przyjaźnie. Uciekamy przed ośmieszeniem, pędząc jak owce za innymi. Uciekamy przed bólem, opuszczając cierpiących. Uciekamy przed strachem, dokładnie zamykając za sobą drzwi.

Pewien człowiek nieustannie zmieniał miejsce zamieszkania. Przeprowadzał się rok w rok. Uciekał z poprzedniego domu i zaczynał życie od nowa. Kiedy był już stary, zrozumiał, że to na nic. Choć porzucał wszystko i wszystkich, nie mógł  rozstać się z jednym - z samym sobą!


       Wszyscy pokrywamy świat freskami cywilizacji. Fresk jest jedną z najtrudniejszych sztuk. Trzeba uważać z tym malowaniem, bo gdy odpadnie zbyt słaby tynk, to mogą ukazać się rysunki małp.



25 listopada 2014

Kubuś Puchatek czy Miś Uszatek?


       Po gorączce wyborczej, w mediach odżyła sprawa Kubusia Puchatka. Filmik o misiowych problemach był w poprzedniej notce. Zamieszczam ponownie, ale z ciekawym komentarzem kolegi blogowego.






Klateracje
24 listopada 2014 r.
/.../ Spór o obcego naszym tradycjom (he, he!) angielskiego, tego dżenderowego (hi, hi!) dziwolągu zakończyłbym propozycją kompromisu: nazwać owo urocze miejsce imieniem Misia Barei!
dixi et salvavi animam meam


Brawo Andrzeju - Art Klaterze!



A ja zastanawiam się, czy reżyser Stanisław Bareja był wizjonerem i w swoich filmach pokazywał także paradoksy przyszłej III RP, czy to III RP czerpie scenariusze z jego filmów?

17 listopada 2014

Wybory, wybory... i po wyborach

- wybory samorządowe 2014.




Proponuję niezawodne
liczydło z przedszkola.

     Wstydzę się i świecę uszami oraz klawiaturą. Od rana dokuczają mi znajomi z Afryki, naśmiewając się z polskiej Państwowej Komisji Wyborczej i ogólnie z Polski. 

To niebywałe i niewiarygodne, żeby w XXI wieku, w trzy... co najwyżej cztery godziny /no, niech będzie pięć godzin/ nie policzyć głosów i nie przedstawić pełnych wyników wyborów. W niektórych terytorialnych komisjach wyborczych w czternastej godzinie przeliczanie jest na poziomie zaledwie kilku procent. 

Powód? Awaria systemu informatycznego!



       Może wystarczyliby gimnazjaliści z klas komputerowych albo - do liczenia ręcznego - dzieci z podstawówek. I tak wiele komisji lokuje się w szkołach, więc?

Nie dam rady nic więcej napisać, bo się rozpuknęłam ze wstydu, o!



Aktualizacje:

  • Po 18 godzinach - dalej NIC! Państwowa Komisja Wyborcza obraduje.
  • W dziewiętnastej godzinie - Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła, że: albo policzy się ręcznie, albo system komputerowy się naprawi. Czyli co? W dalszym ciągu NICO?
  • Minęły 24 godziny od zakończenia głosowania! Pełnych wyników BRAK! Niektóre komisje wyborcze zawiesiły swoje prace do następnego dnia do południa.
  • Konferencja prasowa w 25 godzinie. Pełnych wyników wyborów samorządowych nie podano. Magicznego słowa PRZEPRASZAMY nie usłyszałam. Państwowa Komisja Wyborcza wyraziła nadzieję, że komisje wyborcze w terenie jednak nie poszły spać, zaś te, które zawiesiły działania, przynajmniej w połowicznym składzie stawią się do pracy bez użycia przymusu bezpośredniego.
  • 18 listopada, przed godziną 11Wyników wyborów BRAK.  System informatyczny jest w pełni sprawny, choć są problemy z logowaniem. Znaczy... co? Sprawny choć nie funkcjonuje? PKW nie potrafi powiedzieć, czy wszystkie komisje w terenie wróciły do pracy.   Sekretarz PKW nie rozumie, skąd wziął się szum. Toż dopiero wtorek rano mamy. Wieczorem możliwe podanie oficjalnych wyników głosowania. 
  • 18 listopada wieczorem. Państwowa Komisja Wyborcza nie poda dzisiaj oficjalnych wyników głosowania.
  • 20 listopada. Okupacja siedziby Państwowej Komisji Wyborczej. PKW podejmuje uchwałę o przerwaniu pracy.
Zliczanie głosów w terenie  trwa, a tymczasem czekają "poważne" problemy do rozwiązania: 



Dopisek z dnia 22 listopada.

Cały skład Państwowej Komisji Wyborczej podał się do dymisji.

Oficjalne wyniki  podano 22 listopada wieczorem.



8 listopada 2014

Pan Listopad Niezwyczajny 3

Wspominam ciepłe listopady...



2008 rok.

       Zauważyłam, że po ciszy letniej spowodowanej karmieniem piskląt, wraz z nadejściem jesieni, wiele ptaków znowu zaczyna śpiewać. Ale żeby w listopadzie dawać w lesie koncerty? Dokładnie 2 listopada podczas spaceru po lesie Borek można było posłuchać śpiewu nieznanego mi ptaka.  Jakby się nie nazywał, to jego świergot w jesiennej scenerii - w mozaice barw usychających liści, ścielących się pod nogami szeleszczącymi kobiercami, brzmiał imponująco.



       Po takim kobiercu, w asyście listopadowego śpiewaka, szłam z siostrą na „Patelnię” w Chełmie - miejsce masowych egzekucji  jeńców  Stalagu 319 - dokonywanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Przy dróżce przecinającej las, około pół kilometra od cmentarza, na którym pochowani są nasi rodzice znajduje się trochę zapomniany, skromny pomnik. Uznałyśmy z siostrą, że tak piękna jesień w połączeniu ze Świętem Zmarłych to dobra okazja do odwiedzenia w lesie miejsca straceń 50 tysięcy ludzi. Takie połączenie chwili zadumy z przyjemnością obcowania z przyrodą, nacieszenia się ostatni raz w tym roku ciepłem, słońcem i barwami...

       To była także okazja do uświadomienia sobie, że jesień to nie tylko przyjemne dla oka barwy, ale także symbol przemijania i czas przygotowania się do zimy. Zwierzęta robią zapasy w swoich spiżarniach. Ludziom, w dobie supermarketów we wszystko zaopatrzonych przez cały rok, pozostaje kumulować energię, jaką z pewnością dają drzewa i słońce. Przez konary przebijały się refleksy słońca tak silne i oślepiające, jak latem. Malowały na dywanach z liści złotą osnowę, lub świetliste plamy, a nas grzały... grzały... grzały!






2010 rok.

Lato, lato, lato wszędzie! Zwariowało, oszalało moje serce!

        Z refrenem piosenki na ustach udałam się na listopadowy spacer. Letni - powiedziałabym - spacer. Temperatura plus dziewiętnaście na termometrze wiszącym na północnym oknie. Taki dzień nie tylko trzeba prze-chodzić... prze-szaleć... prze-żyć w słońcu...
Taki dzień trzeba także uwiecznić na fotografii. Żadna tam ze mnie fotografka, ale kadrując podpatrzę to, czego latem w Chełmie - osłoniętym  zielenią drzew - nie widać.


Brukowaną uliczką udaję się na Górkę zwaną także Górą Zamkową albo Katedralną. Odwracam się z sentymentem, bo tam... w dole... na małym skwerku obok żółtego budynku (kiedyś był inny - czerwony) umawiałam się z chłopakami.


Trawa się zieleni, słońce się do mnie uśmiecha, a ja przypominam sobie tę historię "randkową"  z czasów podstawówki. Kiedy w towarzystwie koleżanek przybyłam na miejsce spotkania, okazało się, że kolegów jeszcze nie było. O nie! My pierwsze jesteśmy? To nie uchodzi! To ujma dla dziewczęcego honoru!  Wdrapałyśmy się tutaj i zza drzew obserwowałyśmy, czy koledzy nadchodzą...


 

A chłopcy? Oni usadowili się piętro wyżej. Zaśmiewając się obserwowali nasze poczynania z widocznego za drzewami wzniesienia zwanego Wysoką Górką.



Oto zdjęcie Wysokiej Górki z 2009 roku: 


Turkusowe niebo mówi, że listopad wtedy też był wyjątkowy. 
Dziś już nie ma tych kasztanowców. Zostały wycięte. 


2014 rok.

       Znowu ciepło i Pan Listopad Niezwyczajny. Ach, jak lubię słońce... Mogę spacerować godzinami... W tym roku jednak widoki psują bilbordy wyborcze. To i ja wywieszam swój dyżurny plakat, o!  Także niech szpeci. A może przejdzie do historii Listopada Niezwyczajnego?


Kopiowanie i rozpowszechnianie dozwolone.

PS. Czy prawy panel na tym blogu się rusza/podskakuje, czy to ja mam oczopląs?