Prać i nie martwić się niepotrzebnie. Najwyżej coś się uszkodzi i tyle. Przecież chodzi o rzeczy. Nie należy szukać problemów tam, gdzie ich nie ma albo są tak małe, że nie warto ich potęgować.
Temat tej publikacji powstał w
komentarzach do notki „W czasie deszczu babcie się nudzą. A gdy orkan Grześ zawieje - babcia z robótką szaleje.” Chwaliłam się narzutą, którą wydziergałam
z ponad trzydziestu motków włóczki. To duże dzieło, a zadowolenie po jego
ukończeniu jeszcze większe. Ponieważ prawdziwa
radość jest wtedy, gdy jej nie ukrywamy, lecz pokazujemy światu i dzielimy się nią
z innymi' /Thomas Romanus/, postanowiłam zaprezentować narzutę na
blogu. Posiaduszkowicze nie szczędzili w komentarzach pochwał oraz wyrazów
podziwu, za co serdecznie dziękuję, dyg... dyg...
Radość jednak nie
może być pełna. Koniecznie trzeba wynaleźć problemy. Aaaa, tooo... Będzie
farbować w praniu?! Aaaa, tooo... Jak w ogóle prać?! Wykrzykniki dodałam od
siebie, jako sygnalizatory tego złego, co gdzieś przyczaiło się, by nie było
zbyt radośnie, za dobrze i szczęśliwie.
Aaa... Prać!
Zwyczajnie, o! W pralce automatycznej. Trzeba tylko pamiętać, aby narzutę
powlec w poszwę. Dzięki temu włoski i puszki wełny nie ocierają się wzajemnie o
siebie i nie mechacą, a sploty oczek i wzory nie skręcają
podczas wirowania. Ot, i cały wielki problem rozwiązany. Narzuta jest uprana i
sfotografowana. Pokazuję na zdjęciach, że nie zafarbowała się, ani też nie
zmieniła kolorów. Przed rozpoczęciem dziergania jej oczywiście robiłam próbę
prania i to w temperaturze znacznie wyższej, niż zaleca producent włóczki.
Wylałam nawet czajnik wrzątku na próbkę robótki.
Uprzedzając narzekania na wady procesu
suszenia, pokazuję, że suszy się zwyczajnie, w zwisie. Wiem, że dla rzeczy wełnianych lepsza jest
pozycja leżąca. Nie będę jednak praniem zajmować łóżka. Spać też trzeba.
Lepiej nie wieszać na
cienkim drucie lub sznurku, ponieważ może zrobić się nieodwracalne zgięcie i
nierówno wyschnąć. Drąg, rura czy gruby kij będą w sam raz. I luźno wieszamy, z
falbankowymi fałdkami, które od czasu do czasu trzeba poprzesuwać. Warto też
zmieniać pozycje zwisu.
Na drugi dzień o
poranku narzuta jest prawie sucha. To już ostatnia jej pozycja na rurze:
Po wyschnięciu
przymiarka. Proszę nie zwracać uwagi na wezgłowie, z którym narzuta nie
komponuje się. Położyłam ją tylko na chwilę do zdjęcia. Widać, że narzuta nie
zniekształciła się i nie zmieniła rozmiaru ani o milimetr. Przy okazji
przeprowadzania dowodu na bezproblemowe pranie, wypędziłam z wełny sklepowe
roztocza oraz sprałam grzybobójczą i przeciwpleśniową chemię często stosowaną w
magazynowaniu i przewożeniu różnych towarów.
Poprałam też wiekowe nici i włóczki z
szuflady. Teraz pachną świeżością, a nie starym capem. Do pralki włożyłam w
siatkowej saszetce z przegródkami. Można też umieścić motki w rajstopach,
robiąc kolorystyczne ‘kiełbasy’ i ‘balerony’. W raju zmieści się duży zwój
nici, tasiemek czy wstążeczek, a w stopach malutkie zawiniątka.
No, i przy okazji
pranie obrusów i serwetek krochmalonych. Te wymagają potem żmudnego prasowania
z rozciąganiem szydełkowych łańcuszków i rozklejaniem słupków w ziemniaczanym
kisielu, a ja nie lubię żelazka. Angażuję więc wzorzysty kij od miotły.
Przydaje się także ciepły parapet okienny oraz - dla serwet ociekających - stolnica
w pozycji pochyłej na wannie. Naprężone i wygłaskane pranie jest potem
równiutkie. Prasuje się samoczynnie w procesie suszenia.
Aktualnie
niepotrzebne - posegregowane według przydatności - serwetki wędrują na tortownice,
talerzyki lub tacki i na półkę w szafie. Dlaczego tak? Dla późniejszej wygody,
o! Łatwo potem szukać i wyjmować. Wyciągając serwetki w talerzowym komplecie,
nie gniotę innych spoczywających także na czymś sztywnym. Jedną półkę osobiście
zwęziłam, aby większe serwety miały miejsce na swobodny zwis. Nie muszę ich
składać. Bardzo długie, które po złożeniu zagniatają się tak, że ciężko rozprasować,
nawijam na kartonowy rulon pozyskany z tapety samoprzylepnej.
To się naprawdę
opłaca!
Ot, i tyle w
problemie prania, zwisania i rolowania.