18 lipca 2016

Bułgaria po latach 3

Rozczarowanie, czyli kto odczarował Sozopol?


       Doskonale o tym wiem, że... Aby zachwycić się jakimkolwiek miejscem, trzeba poświęcić mu czas. Sozopolem napawać się zapewne nie chciałam albo czasu nie miałam. Po prostu wypłoszył mnie, pozostawiając niemiłe wrażenie.

       Do Sozopola udałam się w ostatnim dniu pobytu w Bułgarii. Zaciekawiło mnie, dlaczego turyści, którzy wcześniej tam byli, nie przywieźli z wycieczki żadnych wrażeń. Opowiadali tylko o licznych kantorach, opłacalnej wymianie waluty, sklepach, barach, straganach i różanym mydle - nieco tańszym, niż w Duni Royal Resort przedstawionym w poprzednich notkach.

- Może to ludzie zdolni tylko do przeżyć praktyczno - powierzchownych? Tacy... Wymienić pieniądze, pobiegać po sklepach i pocieszyć się tańszym mydłem?  Pomyślałam i...

Hotelową taksówką ruszyłam po doznania głębsze. Z dawnych lat zapamiętałam przecież Sozopol, jako miejscowość uroczą i tajemniczą, jak soczewka skupiającą historię regionu. Jak dziś wygląda czarująca dawna Apollonia - miasto Apolla? Czy znowu oczarują mnie widoki z klifu na wzburzone morze rozbijające się o skały? Czy w porcie zobaczę rybaków ze swoimi połowami? Czy na kamiennych schodkach spotkam romantycznego grajka ze swoim buzuki?

- Nic z tego!

Krzyczy do mnie już pierwsze wrażenie. I to tak głośno, że mam ochotę zawracać. Niestety...Taksówka odjechała i powróci dopiero o umówionej godzinie. Cóż, pozostaję więc pośród kantorów, tandetnych straganów z chińszczyzną i paskudnych knajp.
A może jestem w jakimś innym Sozopolu? Dla upewnienia się, czy to faktycznie historyczna Apollonia, pytam napotkanych turystów. Potwierdzają, zainteresowani, co konkretnie chcę znaleźć? Coś ładnego, odpowiadam, a oni wybuchają śmiechem. No, właśnie tutaj jest to ładne.

- Aha!

       Weszłam w wąskie brukowane uliczki, odnalazłam stare kamienno - drewniane domy. Prawie wszystko oblepione komercyjną tandetą oraz nowoczesnymi przybudówkami, nadbudówkami, przedbudówkami i podbudówkami. Usilnie rozglądałam się dookoła, pragnąc znaleźć ciekawe historycznie, miłe dla oka i obiektywu aparatu fotograficznego obrazy.

Przebadałam także jedną z plaż. Plaża bardzo brudna, zabudowana obleśnymi budami - knajpami, z których rozlega się muzyka, z każdej budy inna. Nawet bar serwujący piwo nie ma toalety. Murek pomiędzy nim a plażowym piaskiem cuchnie moczem.

       Może spacer po klifie będzie przyjemny? Może chociaż napasę oczy widokami? Nic podobnego. Wzdłuż ścieżki nad brzegiem klifu, po obu stronach znajdują się bary, daszki i parasole zasłaniające widoki. Zabudowa skutecznie nie dopuszcza morskiej bryzy, muzyka nie daje posłuchać szumu fal, buchają kuchenne zapachy. Udręczona zawracam tą samą ścieżką,  bo w  głąb lądu nie da się wejść, by skrócić drogę.  Napotkane schodki i dróżki kończą się „szlabanem prywatności”.

Kilkanaście zdjęć z widokiem lub czymś ciekawym udało mi się zrobić. To najładniejsze obrazy, jakie Sozopol mi podarował. Można je powiększyć klikiem.















       Jeszcze tylko wizytacja paskudnego portu i pora opuścić Sozopol, ale także pora przyjąć lekarstwo, którego nie mam ze sobą. Nie problem jednak kupić w aptece. Znam przecież jego medyczną nazwę. To tabletki, które  rozpuszcza się w wodzie. Pani farmaceutka lek pokazuje, pyta, czy dobrze zrozumiała. Dobrze! Płacę więc i proszę o wodę. Odmawia i wysyła do odległego supermarketu. Jak to? Nie dostanę w aptece wody do rozpuszczenia lekarstwa, które w tejże aptece zakupione zostało?

- Nie dam! Nie ma wody!

- A co będzie jak omdlała upadnę? Nawet wtedy nie dostanę wody? Pytam wskazując ręką posadzkę.

- Zatelefonuję po pogotowie ratunkowe. „Troskliwie” informuje aptekarka.

I jak? I jak mogę po tej „wizytacji” po latach dalej lubić Sozopol, który dawno, dawno temu tak mnie oczarował?

       Po przyjeździe do Polski, postanowiłam sprawdzić, co o Sozopolu piszą inni turyści. Oto opinia znaleziona na stronie wakacje.pl:

Stary Sozopol pełen straganów, gdzie można zrobić udane tanie zakupy  i klimatycznych knajpek na klifach, w  których można posiedzieć słuchając szumu morza odbijającego się o skały.
Po prostu magia!

O tym samym ja napiszę tak: 

Stary Sozopol zeszpecony nie pasującymi do klimatu starówki budynkami i przybudówkami oraz obskurnymi straganami z chińską tandetą, przyklejonymi do zabytkowych kamienno - drewnianych domów.  Podczas spaceru po klifie nie czuć,  nie widać i nie słychać morza. Zasłonięte jest dziesiątkami parasoli i daszków, wzdłuż których  spacer jest nieprzyjemny.  Kuchenne opary wyżerają oczy, a w uszach - zamiast szumu morza - tylko nawoływania knajpianych naganiaczy i barowa muzyka.
 
Może to jest klimatyczne... Może to taka magia po nowemu, tylko ja się na tym nie znam? A może chodziłam nie tędy, co trzeba? 

12 lipca 2016

Bułgaria po latach 2

Szczyty w śnieżnych czapach i fajerwerki.








       Popołudnie malowane chmurami. O zmroku, nad łańcuchem dotychczas zielonego pasma gór jeszcze chwilami przebłyskują promienie słoneczne. Pod wieczór, bez odwracania głowy widzę jednocześnie ciemniejący piasek, szarzejące morze i czerniejące góry. Na ich szczytach przysiadają wybielone zachodzącym słońcem chmury, które wyglądają, jak śnieżne czapy. Biegnę po aparat fotograficzny. Gdy wracam, bieli "śniegu" już nie widać. Za to za "Bieszczadami" wyrosły "Alpy". Natura - iluzjonistka?





       Kończące  wieczorne "beach party" fajerwerki odbijają się w Morzu Czarnym i  dopełniają spektakl wrażeń.  Miła to ze strony resortu atrakcja, choć tego akurat wieczoru wolałabym oglądać spadające do morza gwiazdy a nie świetlne race.

Rankiem po "Alpach" ani śladu. Czy to bajka o szczytach w śnieżnych czapach co znikają o świcie? 

A może tak działa orzeźwiający koktajl mojito? Niemożliwe! Przecież aparat fotograficzny nie drinkuje, o!


Mojito polecam! 

Podpatrzyłam sposób przygotowania.  Należy włożyć do szklanki kilka cząstek limonki, kilka listków mięty oraz wlać syrop cukrowy lub wsypać dwie łyżeczki cukru trzcinowego.  Wszystko rozetrzeć muddlerem. Następnie wsypać kruszony lód (mniej więcej do połowy) i wlać biały rum. Dokładnie wymieszać i uzupełnić szklankę wodą gazowaną. Udekorować plastrem limonki i gałązką mięty. Pycha!  Kotajl mojito oczyszcza i przywraca energię.  Czasem tak wyostrza wzrok, że z własnego okna można zobaczyć Alpy.  Szczególnie w upalny dzień. ;-)

1 lipca 2016

Bułgaria po latach 1


Duni Royal Resort - rekonesans.


       Duni Royal Resort. Tak nazywa się przeośrodek przewypoczynkowy w Bułgarii, w którym spędziłam piętnaście przewspaniałych dni. Miejsce przeświatowe, przebogate, przewygodne... Jest tu piaszczysta i szeroka - niczym bałtycka - czterokilometrowa plaża, groźny i tajemniczy - jak na Maderze - klif, afrykańskie palmy, południowoamerykańskie bugenwille, greckie oleandry i kolumny, swojskie aksamitki i pelargonie, sultańskie namioty ogrodowe  oraz pasmo górskie  - wysokości naszych Bieszczad. Takiej różnorodności w jednym miejscu jeszcze nie spotkałam. Wszystko w zasięgu wzroku każdego wczasowicza. Morze Czarne, piasek, piniowy las i góry są prawdziwe, stworzone przez Naturę. Zapewne także skalisty klif, na którym stoi hotel - pałac. Reszta wyreżyserowana i zaprojektowana przez człowieka. Scenarzystę światowca? 

Zdjęcia można powiększyć KLIKIEM













       Pierwsze dwa dni są prawie bezsłoneczne, szarawe. To dobrze! Łagodnie przebiega aklimatyzacja a rekonesans po rozległym terenie hotelowym nie jest męczący. Zwłaszcza meleksem.



       Po rekonesansie stwierdzam, że jestem w  ogromnej złotej klatce, gdzie wszystko dla wszystkich jest zapewnione, a pył spod nóg nieustannie strzepywany.  
W Duni Royal Resort - strzeżonym i ogrodzonym ośrodku dostępnym tylko dla osób zameldowanych w jednym ze znajdujących się tu hoteli - wypoczywają Niemcy, Francuzi, Rosjanie oraz turyści innych narodowości porozumiewający się w nierozpoznawalnym dla mnie języku. Polaków na razie nie widać i nie słychać.



Nie zapominam udekorować balkon biało - czerwonymi akcentami.


 cdn. Zdradzę, że kolejna fotorelacja będzie o szczytach w śnieżnych czapach. ;-)