14 sierpnia 2020

Jak żyć?

        Nie wiem, czy to z powodu tego, że było się młodszym, ale żyło się lepiej, chociaż czasy były siermiężne. Może ludzie byli inni? Jedno wiem na pewno. Od wizyt z okazji i bez okazji drzwi się nie zamykały. Nie było mowy o tym, aby samotny chory nie dostał od sąsiadek jedzenia, albo dzieci wracające ze szkoły, których rodzice pracowali, nie zostały zawołane przez okno na zupę przez jakąś niepracującą mamę. Dzisiaj, żeby ktoś zainteresował się, trzeba umrzeć i się zaśmierdzieć. Wtedy kogokolwiek to ruszy. Zdecydowanie wolę wczoraj od dzisiaj, pomimo pełnych wszelkich dóbr sklepów i bogatych w owoce straganów oraz techniki ułatwiającej kontakty. A cóż po tych wirtualnych spotkaniach? Siedzimy tu, bo co pozostało... Rozmawiamy poprzez komentarze, ale... Czy podłożymy sobie nawzajem poduszkę pod kręgosłup, który zaboli? Czy poczłapie na ten wypasiony stragan blogerka, której mniej dokucza kolano, po mandarynkę, żeby dać ją tej, która w danej chwili bardziej niedomaga? NIE! 

       Staliśmy się na co dzień wirtualni. Ale... Ale... Czy zajmowałabym się rozmowami tylko z wirtualnymi przyjaciółmi, gdyby wokół było pełno prawdziwych ludzi, a kontakty w Realu kwitły nie tylko od święta? Zdecydowanie wolę parchate jabłko z przydrożnej jabłonki, jeśli ktoś mi je w razie potrzeby przyniesie, niż zamorskiego ananasa. Gdy byłam unieruchomiona, marzyłam o jakimś owocu - co za paradoks - w czasach, w których taki ich dostatek... Niestety... ludzi wokół jakby nie było... Przemykają przez osiedle, niczym wirtualne duchy...

Z sentymentem wspominam przygodę z pomidorem zaniesionym choremu - Pomidory z krzaka. 

        Jak naród ma żyć w zgodzie, skoro na szczytach władzy ciągle jest jakiś spór, a  ludzi napuszcza się na siebie nawzajem? Kłócą się nawet rodziny przy stole oraz sąsiedzi po obu stronach miedzy. Wcześniej - przez kilka lat - kłócono się o tragedię smoleńską, czyniąc z wielkiej katastrofy temat polityczny. Dzisiaj znalazły się inne tematy do nieustających waśni. Dlaczego szuka się wrogów i potrzebne są wojenki? Dlaczego w czasie pokoju, rządzenie państwem nazywa się walką? To już nie jest praca? Takie pytania - bez odpowiedzi - zaprzątają moją głowę, ponieważ ja - odwrotnie - z wojenkami żyć nie potrafię, więc nie znajduję dla siebie godnego miejsca w tym kraju. Wręcz żyć się odechciewa. Gdyby polskiego emeryta było stać na osiedlenie się gdziekolwiek na świecie, już by mnie tu nie było. A tak kochałam Polskę i swoich rodaków… Tak bardzo, że porzuciłam karierę na „zgniłym” (jak się kiedyś mówiło) zachodzie.

       Jak żyć, na przykład, z takim oto obciążającym wspomnieniem z początków pandemii koronawirusa?

        Babcia - wracając z zakupów - zmęczyła się. Zobaczyła na placyku drewniany grzybek/parasol ze stolikiem i stołkami wkopanymi w ziemię. Poszła tam i usiadła pod grzybkiem, aby odpocząć i korzystając ze stolika (nie trzeba się schylać) przepakować zakupy do drugiej siatki tak, aby ciężar równiej rozłożyć na dwie ręce. Została ukarana grzywną za (UWAGA!) korzystanie z placu zabaw. O ile protestujących nadgorliwie potraktowanych przez policję bronią media, politycy, prawnicy, konstytucjonaliści i różne inne ważne osobistości, to... Kto pochyli się nad babcią, która po tym zdarzeniu do dziś nie może dojść do siebie i boi się wychodzić z domu? Obecnie dodatkowo straszona przez współobywateli, którzy bezkarnie nie noszą maseczek nawet w sklepach. Cóż, nie każdy lubi, jak powiedział pan Prezydent RP.

 A propos maseczek i różnych pandemicznych obostrzeń.

       W związku z licznymi zakażeniami koronawirusem w niektórych powiatach, Polska jest podzielona na strefy czerwone, żółte i zielone. Najostrzejsze rygory obowiązują w strefie czerwonej. Dość ciekawie zachowują się mieszkańcy jednej czerwonej strefy w Polsce, która ma wspólną ulicę z miastem - nazwijmy - „Nieczerwonym”. Otóż „Czerwoni”, żeby nie dusić się w maseczkach, na spacery chodzą do miasta „Nieczerwonego”. Tam też urządzają imprezy, korzystają z barów i restauracji. Wychodzą z domu w maseczkach i udają się do miasta "Nieczerwonego", by tam maseczki zdjąć i oddychać pełną piersią.

Zastanawiam się, dlaczego tak nierozsądnie wyznaczono granice stref? A jeśli już ktoś tak mapę pokolorował, to jakiś mądrzejszy powinien otoczyć kordonem sanitarnym tych, których epidemiczny kolorysta uznał za groźnych, bo jaki jest sens istnienia tej czerwonej strefy, skoro „Czerwoni” szturmują „Nieczerwonych” i do nich mogą zanieść zarazę? Poza tym „Czerwone” miasto traci, a wzbogaca się to „Nieczerwone”, bo w nim „Czerwoni” korzystają z wszelkich usług.

Nie wiem, co kierowcy robią z nadmiarem pasażerów w autobusach, gdy dojadą do granicy strefy czerwonej, w której obowiązuje inny limit zajętych miejsc. Wyrzucają ludzi?

 Ech... 

Gdzieś… W komentarzach  na różnych blogach chyba już o tym pisałam. O ile tam głos w dyskusji nawiązywał  do   tematu konkretnej notki, o tyle tutaj może wydawać się chaotyczny. Chciałam jednak, aby mój płacz wybrzmiał także na „Posiaduszkach”.

Zdjęcie pobrane z pixabay.com/photos/

Babciu! Nie płacz! Siedź w domu i ciesz się! Otrzymasz przecież czternastą emeryturę, telefoniczną poradę lekarską, badanie medyczne Skypem i receptę na smartfona! W razie złamania kończyny, kupisz gips w wysyłkowym sklepie budowlanym. 

A jabłko? Zamów sobie na Allegro, o!


Ależ ja się cieszę. Witrualnie, ma się rozumieć, o!  

12 sierpnia 2020

Podniebna karawana

Zdjęcia zamieszczam na prośbę zainteresowanych, 
którzy nie mogą dostać się  do moich albumów Google.



Po lewej stronie zdjęcia: oaza.






Zdjęcia robiłam w 2013 roku w Tunezji.

Cieszę się, że po tylu latach, ktoś zapragnął znowu zobaczyć moje fotografie. 


9 sierpnia 2020

Herbatka z Garbatym

 

       Nie tak dawno pisałam /TUTAJ/, że podobają mi się miejskie „łączki”. Po dzisiejszym porannym spacerze zmieniłam zdanie. Kiedy zobaczyłam inwazję chwastów i krzaków na chodniki oraz ścieżki - olbrzymim nakładem środków nie tylko unijnych - wyłożone kostkami, zagotowało się we mnie. Zrodziło się też przewrotne pytanie: czy moda na łączki nie powinna być poprzedzona akcją zrywania płytek chodnikowych? Przecież są już niepotrzebne…

       Ze spaceru wróciłam szybko i to nie tylko ze względu na upał, ponieważ przed nim - jako osoba, która przemierzała z Garbatym Saharę i nie ugotowała się - potrafię się bronić, ale z uwagi na swój system nerwowy, który chciał eksplodować.

       Trach! Bum! Bach! Przy herbacie z miętą, rozładowuję nerwy, przygotowując tę notkę do publikacji. Oglądam także dawne zdjęcia mojego miasta. Przypominam sobie, jak na blogu chwaliłam jego urok.

Obecnie - w mojej okolicy - jest brzydko, o!



       Dzisiejszych zdjęć mam niewiele, ponieważ nie lubię fotografować brzydoty, zaniedbań i głupoty. Inspiruje mnie raczej piękno, którego podczas spaceru nie znalazłam...

Pora uciekać stąd. Tylko… Dokąd?   Może tam, gdzie pieprz rośnie?


       Całe szczęście, że na herbatkę przybył Garbaty, który chciał popróbować chełmskiego upału. Chociaż też kręci nosem na porządki w moim mieście, to jednak poprawił mi nastrój, co też dodaje  humoru tej notce. Zamiast więc tytułu, który w pierwszym zamyśle miał być: „Dobra zmiana?”, jest „Herbatka z Garbatym”.