Pora zacząć odliczać dni do wakacji.
Moich wakacji, nie tych szkolnych. Na wypoczynek preferuję czerwiec, kiedy przyroda jeszcze nie stratowana przez
turystów, zieleń nie zdążyła się zakurzyć, już jest ciepło, a nie upalnie.
Czerwiec jednak w tym roku odpada, bo zarezerwowany jest na wygraną wycieczkę do Szwajcarii. Choć wyjazd tylko 4 - dniowy, zablokował jednak cały miesiąc,
ponieważ organizator nie podaje dokładnej daty.
Maj dla mnie jest za zimny.
Lipiec z sierpniem za gorące i tłoczne. Długo myślałam, co robić. Albo zrezygnować
z wygranej, albo zdecydować się na wakacje we wrześniu. Tymczasem umykają styczniowe
promocje. Grudniowe - jeszcze lepsze - już dawno przepadły. Trudno!
Uruchamiam satelitę. Trala
lili, trala la... i bęc! Padło na... jak to u mnie, hi, hi... Gdziekolwiek
spojrzę, wszystkie drogi prowadzą do Tunezji.
Wybrałam
miejsce kilka kilometrów od miasta.
Hotel na rozległym terenie z niską zabudową,
położony w urokliwej części Tunezji - Mahdia,
słynącej z pięknych plaż oraz przejrzystej i turkusowej wody.
Ośrodek nad samym morzem - z własną -
białą plażą. Pawilony zatopione w zieleni i kwiatach. Bogata infrastruktura:
SPA, basen także kryty, kilka barów i restauracji /w tym jedna widokowa
oraz bar na wodzie i na plaży/, jedzenie różnorodne, stosy owoców i ciast oraz napoje w cenie. Wszystko od rana do nocy w ilościach nieograniczonych. Cena
przystępna. Nigdzie, oprócz Egiptu, gdzie nie odpowiadają mi plaże, nie dostanę
tyle, co w Tunezji za porównywalne pieniądze. Także w Polsce. Wiem, co mówię, bo poszukiwania
zaczęłam od Bałtyku, poprzez Ciechocinki i różne inne zdroje, do których
skromnie trzeba mieć około 5 tysięcy złotych, żeby dodatkowo - ponad przydzielony 45 minutowy limit na określoną godzinę - pozanurzać się w jakimś basenie. Taniej, to tylko siedzenie w klaustrofobicznym
pokoiku, 2-3 razy dziennie jedzenie bez wyboru i spacer po parku. Praktycznie też przerobiłam temat. Ostatnio w ubiegłym roku w górach. Zbyt drogo za oferowane minimum i paskudną pogodę!
Biorę Tunezję!
Nawet nie muszę wychodzić z domu, by
dokonać rezerwacji. Kilka klików i gotowe. Także rodzaj pokoju określony.
Wybrałam z widokiem na morze. Potem e-mail od organizatora zachęcający do
rejestracji w Strefie Obsługi Klienta, gdzie znajdują się niezbędne informacje
związane z zakupionym wyjazdem. Między innymi: obowiązujące limity bagażowe,
możliwość rezerwacji miejsca w samolocie na rysunku jego wnętrza, godziny
odlotu i przylotu, status dokumentów podróży i wpłat oraz - co najmilej mnie
zaskoczyło - oferta pobrania do wydruku biletów samolotowych oraz woucheru. A jeśli się komuś nie chce drukować, to
kurier może za 20 złotych przywieźć do domu.
Mało tego! Kwity można zapomnieć zabrać ze sobą, czy zgubić. Nie ma
sprawy! Przedstawiciel biura podróży wydrukuje wszystko na lotnisku. Aż wierzyć
się nie chce, że coś jest takie proste, łatwe i bez zbędnych ceregieli. Tak... zwyczajnie... dla ludzi! A przede
wszystkim bez biegania w mrozy i śniegi po mieście od biura do biura, gdzie niewiele mi doradzano i oferowano to, co chyba w danej chwili pasowało, bez wsłuchiwania się w moje preferencje.
Niech żyje Internet!
Niech żyje satelita!
Trala, lili, trala la
Jest mi ciepło
Hopsa...sa!
I o! I bęc!
O!
No, to zaczynam
odliczanie, a w międzyczasie udaję się na „Visite Virtuelle”, żeby zima lżejszą się
zdawała.
Kiełki, czyli zapiski, które nie doczekały
się rozwinięcia tematu.
1. Bez tytułu.
Dawno temu pan Kim Dzong
udał się w daleką podróż do Seulu, aby załatwić
interesy handlowe. Po przybyciu dowiedział się, że właśnie zmarł jego
przyjaciel. Pan Kim czym prędzej zakończył swoje sprawy zawodowe, nie wypadało
bowiem odwiedzić rodziny przyjaciela "przy okazji". Potem wrócił do
swego miejsca zamieszkania i ponownie udał się w długą drogę do Seulu, aby
krewnym przyjaciela złożyć wyrazy ubolewania z powodu nieszczęścia, jakie ich
spotkało.
To miała być notka z kategorii „polityka
i społeczeństwo”. Z jakiej okazji? Nie pamiętam...
2. Rozpalanie ognia - sztuczka survivalowa.
Zabłądzisz zimą w lesie albo
w górach? Zimno ci, a nie masz zapałek? Jest sposób na ogrzanie się przy ognisku.
Wystarczy znaleźć bryłę czystego lodu, przyciąć na kształt grubego dysku, a następnie lód wypieścić i wygłaskać. Pod
wpływem ciepła rąk, wierzchnia warstwa lodu roztopi się, a następnie
zamarznie tworząc gładziutką, jak ze szkła powierzchnię. Teraz wystarczy ustawić powstałą soczewkę
tak, aby przechodzące przez nią promienie słoneczne padały na stosik gałązek i
suchych traw.
Im lepsza się uda soczewka,
tym szybciej rozpalisz ognisko. Najlepsza
jest z jednej strony wybrzuszona, a z drugiej prawie płaska. W stronę słońca trzeba wystawić brzuszek
soczewki.
Różnych sztuczek miało być więcej. Może - sądząc, że to nic ciekawego - nie chciało mi się opisywać?
3. Kury, czy co?
"Ludzie
będą gadać i wszystko rozgrzebywać. Człowiek nie pochodzi od małpy, tylko od
kury." /Carlos Ruiz Zafón/
Nawet nie pamiętam, w odzewie na jakie wydarzenie tę myśl miałam rozwinąć.
4. Harmonia Uniwersum.
Iść drogą Maat...Czynić Maat
Maat - w mitologii
egipskiej bogini praw porządku, harmonii i sprawiedliwości - towarzyszy mi
od pierwszego wpisu na forum internetowym. Jej wizerunek wybrałam do swojego profilu
w sieci lata temu. Na blogu „Opowiastki przy kominku” mam do dziś w panelu bocznym Maat i
napis: Iść drogą Maat... Czynić Maat...
W ”Kiełkowniku” luźne notaki:
-Reguły wartościujące
moralnie, wyróżniające dobro i zło, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, prawdę
i kłamstwo, porządek i nieład.
-Dokonywanie wyborów
pozytywnych, czyli życie zgodne z ładem moralnym i zwalczanie zła.
-Etyka - kwestią ludzkiej
woli i zgody ludzi.
I tyle. Dokument datowany w 2007
roku.
5. Bez tytułu.
Na pustynię zabierałam lemoniadę w proszku. Sama woda nie gasi
pragnienia na dłużej, bo przelatuje przez organizm bardzo szybko, nic w nim nie
pozostawiając. Woda musi być więc czymś wzbogacona. Lepiej oczywiście cytryną wzbogacić,
ale ta mniej wygodna, niż proszek w torebkach. Nawadniać się trzeba też
"psychicznie" - dać czas mózgowi, by zarejestrował fakt
nawodnienia organizmu. To znaczy każdy łyk (zwłaszcza, gdy mało napoju mamy)
przytrzymywać w ustach i "bulgotać", jakby się zęby płukało. Bulgotać! Bulgotać, kochani!
Chyba tę notatkę wykorzystałam
gdzieś, jako komentarz. A o czym miał być post? Kto to wie?
6. Relacje z Ukrainy.
-Fontanna łez w Bahczysaraju
a Puszkin. -Piękna Julia a woda dla Lwowa.
-Kiedy tak płynęłam statkiem
spacerowym i długo... długo obserwowałam górę Ajudah, odczuwałam wewnętrzny spokój.
Zdawało mi się, że żyję w harmonii z tym, co mnie otacza. Boję się wody, a morze, kiedy jest spienione
- takie jak w pierwszej części XVIII sonetu Adama Mickiewicza - budzi we mnie grozę. Tego dnia było jednak
spokojne i czułam się bardzo "swojsko" i bezpiecznie. Słońce zachodziło... zobaczyłam,
jak morze mieni się i lśni. Zupełnie, jak w sonecie... to srebrne, to
tęczowe... I choć chwilami czarne, to... po prostu piękne i nie wzbudza żadnego
lęku i zagrożenia. Taki spokój i harmonia...
-Zajęta szybkim zwiedzaniem,
jak to na wycieczce bywa, nie zwróciłam uwagi na balkony w blokowiskach. Kiedyś to były składy rupieci oraz zużytego w ubikacji papieru. Widziałam jednak, że odbywa się taka "fasadowa" transformacja, jak u
nas była. Od frontu, szczególne, gdy na parterze są sklepy albo restauracje,
budynek jest odnowiony. Widać też sporo remontowanych zabytków. Te
kontrasty (także w motoryzacji) są tak demonstracyjnie prezentowane, jak u nas na początku
transformacji. Odbywa się show kolorów,
bajerów, świecidełek, zachodniego plastiku... a w tle szarzyzna i ciemności.
Dopisek 19 stycznia.
Z tego etapu podroży jeszcze do opisania jest dacza
Czechowa, Ałuszta, Symferopol, najdłuższa na świecie czynna linia trolejbusowa
wynosząca 86 km.
-Amerykańska Statua Wolności
niech się schowa wobec tego monumentu! Rewelacja! To pomnik Matki Ojczyzny. W
podstawie mieści się kilkupiętrowe Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Całość ma
ponad 100 metrów wysokości. Jakoś w to
wątpię, ale podobno wykonana jest z tytanu. Góruje nad położoną nieopodal Ławrą
Peczersko - Kijowską. Plotki głoszą, że miało to symbolizować górowanie władzy
świeckiej nad duchowną. Pomniki na Ukrainie są przepiękne. Niektóre - to prawdziwe dzieła
sztuki. Szczególnie podobają mi się pomniki scenek z filmów. Lubują się wprost
w takich pomnikach.
Szkoda, że nie dokończyłam relacji z Ukrainy. Teraz - na zimno - to by było... nie to!
7. Rekultywacja działki po powodzi.
W kiełkowniku jest tylko "UFFF!" i zdjęcia.
Wygląda na to, że moje posty
po kilka lat kiełkują, hi, hi... Do powyższych tematów już chyba nie powrócę. Niech więc nie zajmują miejsca w komputerze. Tutaj będę je traktować, jako pamiątkę... "zacięcia"?
jak w
piosence Jeremiego Przybory? Zapałki w mało którym domu są... O żyletki trudno... W poduszkach - zamiast puchu - silikon...
Podobno każdą wolną chwilę obecnie wypełnia komputer i telewizja, przy
których faktycznie nasze pociechy "mniej
brudzą się" - co złe nie jest, ale też "mniej trudzą się" - z
czego nic dobrego w przyszłości raczej nie wyniknie.
W Internecie, także na blogach, spotykam dyskusje na temat
mizernych - niewychowawczych i niekształcących programów telewizyjnych
oraz złego wpływu komputerów na rozwój intelektualny. Od kiedy to komputer i
telewizor jest od wychowywania i zajmowania się dziećmi, aby całą winę na te
urządzenia zwalać?
Mówi się, że dzieci nie czytają książek, nie mają wyobraźni, umiejętności
manualnych, nie potrafią myśleć ani tworzyć. Podobno są zdolne łykać
tylko gotową „sieczkę” poprzez przyklejone do rąk piloty telewizyjne oraz
myszki komputerowe. Takie stwierdzenia uważam za uogólniające. Są przecież
rodzice, babcie, ciocie i dziadkowie, potrafiący wspaniale zorganizować
dzieciom czas. Obecnie jest ku temu okazja, bo zaczynają się ferie zimowe.
Rozmawiam z koleżanką, do której mają przyjechać bratankowie. Biega po sklepach
w poszukiwaniu bloków rysunkowych, kredek, farb i flamastrów. Planuje, co będą
zwiedzać w ciągu dnia i co robić wieczorami.
Ze swoich obserwacji w rodzinie wiem, że dzieci uwielbiają czytać i bawić się,
a każda zabawa daje radość. Może przy okazji być kształcąca. Chętnie wykonują
także przydzielone - stosownie do wieku - zadania, bo chcą czuć się
doceniane, ważne, zaradne i mądre. Żeby znudzonemu dziecku odkleić od ręki
pilota, wystarczy mieć pomysł na ferie i odrobinę zaangażować się. Zupełnie
niepotrzebne przy tym wielkie pieniądze. Niekonieczne są ośnieżone szczyty Alp,
ani obcy instruktor nauki jazdy na nartach w Zakopanem. Bliska ciocia z wujkiem
czy babcia z dziadkiem są w stanie zorganizować dziecku niezapomniane ferie.
Na zdjęciu warsztat twórczy pewnej małej dziewczynki. Jako pomocnik
służy deska do prasowania. Na rolce niepotrzebnej już tapety powstaje kolaż.
Może to być „Kronika ferii zimowych”. Ileż tu umiejętności można zdobyć, jak
wiele nieczynnych szufladek w głowie otworzyć...
Zaraz tu wkroczy ktoś i
powie, że to zacofanie, że babcia pewnie nie potrafi włączyć komputera i nie
wie, co to jest LAN, WAN, OLTP, CRM, OLAP czy jakieś ACTIVE DESKTOP'y, bo
takiemu opiekunowi się zdaje, że tylko tablet oraz informatyczne skrótowce są w
stanie zainteresować wnuki. Nic podobnego! Nic bardziej krzywdzącego dla
dziecka! Dzieci nawet proszą, by pokazać nieznaną im technikę plastyczną,
sposób użycia różnych narzędzi domowych, pozwolić ubić pianę na biszkoptowe
naleśniki, pograć w skrable, wypożyczyć z biblioteki książkę. Byłam zdumiona,
kiedy wnuczka podczas wizyty u wujka, z chęcią zasiadła nawet do partyjki
szachów, zaś obecny tam dziesięcioletni chłopczyk zainteresowany był starym
wydaniem książki "Konik Garbusek" w tłumaczeniu Igora Sikiryckiego.
Argumentował, że dostępne - nowe wydanie - ze względu na zły przekład zniechęca
do czytania. Docenia w nim tylko piękne ilustracje Szancera.
Więc?
Oczywiście nie obędzie się bez odrobiny
nowoczesnej techniki. Choćby rozmowa poprzez „Skypa” z rodzicami, jeśli dziecko
jest z dala od nich. Albo poszukiwanie na aukcjach internetowych baśni o Koniku
Garbusku.
No, i... jeśli aura sprzyja, przede wszystkim ukochane przez dzieci zabawy na śniegu.
Ferie - to doskonały czas, aby dać dzieciom coś więcej,
niż tylko pilota, fejsa i grę komputerową.
Ogłoszenie! TurboOtylia bezpłatnie pomaga w
zakresie prawa pracy. M.in. jak wypowiedzieć umowę, ile przysługuje urlopu,
renty, orzeczenia o st.niepełnosprawności, ile może potrącić komornik? e-mail:
turboootylia@gmail.com
Na
naszym zmaterializowanym, komórkowym, plastikowym, komputerowym świecie tak
mało jest okazji do upajania się krajobrazem. Być może gnani tysiącem nic nie
znaczących drobiazgów, zdobywaniem prozaicznych gadżetów, często nie dostrzegamy
rzeczy wartych zauważenia i zjawisk godnych głębokiego odczuwania. Myślę, że
prawdziwie żyć, oznacza wczuwać się twórczo i pomysłowo w każdą nową sytuację
oraz łapać upływającą każdą chwilę. Dusić ją, jak cytrynkę, by później, po
dodaniu miodu móc delektować się słodko - kwaśnym nektarem.
Koniec
grudnia i początek stycznia 2002 roku spędziłam w polskich górach. Odnalazłam tam
jasną, świetlistą dróżkę ku słońcu. Jakaś niepojęta siła prowadziła mnie tam,
gdzie większy wieje wiatr i z dala się słyszy już tylko niewiele fałszywie
brzmiących dźwięków, gdzie nie dociera wielkomiejski smog, gdzie światła więcej
i słońce nieco bliżej, gdzie pozostawione w dole kłopoty i zmartwienia wydają
się malutkie niczym mrówki.
Krynica Zdrój 2001/2002
Podczas
wspinaczki zatrzymywałam się co chwilę, by sfotografować śnieżne zakątki i
spojrzeć w dół na wijący się u podnóża zbocza potok oraz dachy wtopionych w
krajobraz pensjonatów, uzdrowisk i domostw górali. W połowie drogi powiał
przyjazny i łagodny wiatr, a płatki śniegu, który strząsałam na siebie z drzew
otulały puchową pierzynką. Osiadały na włosach, rzęsach i policzkach oraz
wdzierały się w rękawy, pod szalik i do butów. Radosne, kolorowe dzieci
zjeżdżały na sankach i zacierały głębokie ślady pozostawione przeze mnie na
śniegu. Niby dla zapomnienia, że tam były…
Brnęłam
dalej po białej ścieżce, coraz to piękniejszymi upajając się widokami.
Przykryte czapami śniegu smreki wybiegały naprzeciw za każdym zakrętem. Szły ku
mnie tajemniczo, dostojnie, a ja odbierałam to jako zaczepne zaloty. I kiedy
już zapragnęłam wyśpiewać hymn radości na cześć romantyzmu i piękna tego
świata, na mojej drodze pojawili się Trzej Królowie.
- O! Trzej Królowie z
pochylonymi głowami - wołała moja dusza, odbijając w oczach zachwyt i
wzruszenie.
Trzej Królowie - choinki
otulone śniegiem - z czapami puchu, pod ciężarem którego ich wierzchołki
chyliły się w stronę ścieżki, a białe płaszcze przykrywały ramiona. Spod śniegu
wystawały kamienne buty. Królowie zdawali się przemawiać całym swoim
majestatem. Między ich głowami z lekka połyskiwało słońce i niczym gwiazda
betlejemska rzucało na świerkowo - śnieżne korony Trzech Króli
olśniewający blask.
Pełnym
blaskiem słońce świeci dopiero wiosną, a rozgrzewa latem, ale ja zimą poczułam
jego wielką moc. Słońce, góry, śnieg, noworoczne nadzieje, Trzej Królowie i
płynąca przez zaspy istota ludzka - jakże mała w porównaniu do majestatu tej
niezwykłej osobliwości stworzonej przez Naturę. Nie zauważyłam nawet tak na
dobre, jak wkroczyły w moje serce nowe siły. To… ach… to było coś
upajającego, jak powietrze po burzy, jak inhalacja sosnowymi żywicami. To
radowało i pchało do szukania cieplejszych, radośniejszych zakamarków własnej
duszy. To budziło przekonanie, że nic złego na tym świecie stać się nie może.
Jak kąpiel w nadziei zielonej jak choinka! Jak dobroć w wigilijnym opłatku! Jak
przyjazny ton w każdym słowie! Czułam, że wkroczyłam na taką jasną,
piękną, ogrzaną radością i miłą mojemu sercu przestrzeń. I pomimo zimy, było
tak blisko słońca majowego.
Człowiekowi
właściwie tak niewiele potrzeba, by świat nabrał wspanialszych
barw i rozkosznych nadziei. Nagle wszystko się odmienia. Jak bitwa, która
z powodu wygranej zmienia los wyczerpanego trudami wojny
żołnierza. Radość! Nowina! Gloria! Alleluja! Jakby wybuchło tysiąc
słońc, a z ich pyłów i śnieżnego puchu powstał na krótką chwilę ten czarowny
obraz górski… Trzej Królowie w pokłonie!
Krynica Zdrój. "Trzej Królowie w pokłonie"
na Górze Parkowej
Zamalowałam drzewa za Królami, żeby lepiej było widać postacie Trzech Króli:
W
zimie Basia i jej mąż Marek martwią się. Chociaż od 2008 roku nie zmniejszyły
się ich dochody, wyłączyli z użytkowania 2 pokoje w swoim trzypokojowym
mieszkaniu. Do kuchni przenieśli jedno łóżko, wstawili kozę grzewczą na drewno
zbierane w lesie. Cieszyli się przy tym, jak dzieci, że w ich bloku są przewody
kominowe. W pozostałych pomieszczeniach wyłączyli ogrzewanie, drzwi do nich
uszczelnili i zawiesili kocami, żeby „nie ciągnęło” - jak mawia Basia. Trudno pomieścić
się z dwójką dzieci w kuchni przy kopcącej kozie i sąsiadującym z nią
najmniejszym pokojem. Przywykli do wygody i przestrzennych zamkniętych na czas
zimy pokojów, odetchnęli latem. Dzieci z radości skakały i jak przedszkolaki w
berka na pokojach się bawiły. Nikt nawet nie płakał, że na wakacje nie
pojechał. „Pokojowe berkowanie” rekompensowało brak wakacji.
Późną jesienią znowu zawisły koce na
drzwiach do największych, narożnych pomieszczeń. Niedługo potem, na widok rachunku
za wodę, Marek pozdejmował kurki z kranów i zaślepił wylewki ciepłej wody.
Kupił wielki kocioł i postawił na kuchence gazowej. To bardzo ekonomiczny
sposób na ciepłą wodę, mówi, bo za gaz płaci się ryczałtowo, bez względu na to,
ile go zużyjemy. Mamy miskę i małą wanienkę z piwnicy przynieśliśmy. Stoi w
dużej wannie w łazience. Przy odrobinie kreatywności i akrobacji można nawet
zamoczyć plecy. Musiałem zaślepić te krany, tłumaczy się sam przed sobą,
bo dzieciaki zapominały o oszczędzaniu gorącej wody.
Wyłączyli także spłaconą na
raty zmywarkę, bo Ludwik do mycia ręcznego tańszy od soli, proszków i
błyszczyków. Babcina lniana ściereczka za błyszczyk służy.
- Czasem i „Ludwika” nie ma,
ale co się nie domyje, to ścierka doczyści - śmieje się Basia.
Rok 2008 był pierwszym, w którym nie
zaprosili na Boże Narodzenie dalszej rodziny. Tak jest do dziś. Trzeba by było
uruchomić zimne pokoje. Sami też w gościnę nie jeżdżą do nikogo, bo to i
gościniec wypada zawieźć i jakieś prezenty kupić. Sprzedali samochód, żeby
odpadł koszt ubezpieczenia oraz przeglądów technicznych. Wyłączyli telewizję
kablową. Kilka śnieżących programów łapią anteną pokojową. Od września dzieci
poprzenosiły się do szkół bliżej miejsca zamieszkania, by zaoszczędzić na
dojazdach autobusami.
- Przeszliśmy różne w swym
życiu sytuacje, czasem było lepiej, niekiedy gorzej się żyło, ale w
dawniejszych czasach nie cofaliśmy się wstecz do standardu życia,
przypominającego ten z czasów „króla ćwieczka” i babinek noszących na plecach
chrust z lasu przewiązany wielką chustą w kratę. Najgorsze jest właśnie to
cofanie się i ciągłe rezygnacje z czegoś, co już mieliśmy, pospłacaliśmy i
czego się dorobiliśmy.
Myśleliśmy, że jesteśmy optymistami - mówią Basia z Markiem, ale coś nam się
zdaje, że ten Nowy Rok, jeśli mróz nadejdzie, będzie znowu początkiem naszego
stadnego życia w jednym pomieszczeniu wokół kozy grzewczej, bez względu na to,
czy kryzys Polskę dotyka, czy nie. Mamy już naszykowane uszczelki i trzeci koc
na drzwi do małego pokoiku.
Na kryzysach tracą fortuny jedne hieny,
a inne hieny zbijają fortuny. Ale to są hieny. Tym drugim nie zazdroszczę, a
pierwszym nie współczuję. Są po prostu nie z mojej bajki. Bliscy są mi natomiast:
Basia, Marek, ich dzieci i wszyscy im podobni Barwni, Piękni Ludzie, którzy
zasługują na lepszy los.
Zawsze niech będzie słońce!
Nowy Rok - początkiem czego? Może niech
będzie początkiem WIOSNY - słonecznej i
ciepłej? Dla Basi i Marka z dziećmi, dla wszystkich, których kryzysy - zapewne sztucznie
przez hieny wywoływane - najbardziej dotykają. Dla tych, którym fałszywy „Mikołaj”
zabrał, by dać swoim wypasionym „reniferom”,
a Stary Rok wyłączył prąd, wodę czy
ogrzewanie...
Aktualnie:
- W mroźne dni i noce do kuchennego kolektywu przy kozie dołącza babcia.
- Firma, w której pracuje Marek przeniesiona została do miasta odległego 90 kilometrów. Miesięczny koszt dojazdów samochodem ciotki - około 1500 złotych.
- Basia z Markiem zastanawiają się nad przeprowadzką, ale na przeszkodzie stoi duża różnica cen na rynku mieszkaniowym (nie wystarczy nawet sprzedaż także mieszkania babci) oraz brak kupca na ich hipoteczne mieszkanie.