30 grudnia 2017

Blogowy Sylwester na cztery fajerki 2010/2011

- sprawozdanie służbowe z okresu pierwszej siedmiolatki.


A było to tak...

          Zbliżał się koniec roku 2010. W moim wypucowanym do blasku kominku płonął wesoło cieplutki ogień i wprost zachęcał do zorganizowania wirtualnej prywatki przy kominku. Koleżanki Blogerki szepnęły mi na ucho, żeby zaprosić wszystkich  nudzących się przy telewizorze w noc sylwestrową.
Z największą przyjemnością przystąpiłam do realizacji podszeptów. Natychmiast powołałam Komitet Organizacyjny złożony z Przodowniczek /Ochotniczek!/  Pracy Blogowej oraz Imprezowej.


Koleżanka Bet użyczyła poczciwy i prawdziwy magnetofon Bambino.



Gospodyni zajęła się poszukiwaniem utalentowanych fachowców, np. polewacza, wodzireja, kaowca... CV składano w komentarzach przy kominku: https://aleblogowanie.wordpress.com/2010/12/26/wolna-chata-na-sylwestra/.


Artystka - Gałganiarka wydała rozporządzenie o obowiązujących strojach - oczywiście wieczorowo-nocnych, a nawet porannych! Kreacje zostały zaprezentowane ogółowi, a wcześniej zatwierdzone przez Wysoką Jednoosobową Komisję w osobie Gałganiarki. 
Wieczór sylwestrowy przy kominku rozpoczął się po godzinie dwudziestej /zaraz po orędziu pana Prezydenta/ prezentacją  najciekawszych strojów   i  tradycyjnym „oplotkowaniem” sylwestrowych kreacji.









Swoją obecnością na tym wirtualnym balu zaszczycili nie tylko znajomi blogerzy, ale także wędrujące po sieci samotne osoby, które przy kominku otoczono serdecznością i wprawiono w miły nastrój.

 https://www.youtube.com/watch?v=6hjsZDQOqAo


Tak! To był wspaniały Sylwester! Pamiętny, o! 

Na balu https://aleblogowanie.wordpress.com/2010/12/31/sylwester-na-cztery-fajerki/ -  trwającym do białego rana zanotowano:

- 205 pogaduszek,
- 1433 wizyty do północy,
- 1094 wizyty po północy.
Licznik online grzał się do czerwoności. Nie pamiętam, jaką liczbę wskazywał, ponieważ ten rekord został pobity w lutym /3552 osoby online/ i ta liczba obecnie widnieje na liczniku.  

DO SIEGO ROKU 2018 
i POMYŚLNEJ DRUGIEJ SIEDMIOLATKI !

15 grudnia 2017

A może byśmy tak... Zaczęli już świętowanie?

       Lubię czas przedświąteczny. Także ten spędzony na „Posiaduszkach”, kiedy tworzyliśmy wspólnie Świąteczną Księgę Tradycji. Odnaleźliśmy dzięki temu magiczny breloczek spinający różnorodne klucze.

Lubię czytać tę księgę:

Lubię takie ciasteczka, które można pięknie udekorować.



Lubię choinkę. Mam nawet dwie: pałacową i domową.













A skoro ciastka upieczone, dom udekorowany, to pora składać życzenia.


Życzę serdecznie, aby ten Świąteczny Czas

wypełnił nastrój szczęścia i radości.

Pokoju i wszelkiego dobra dla wszystkich!

4b061-25c52582a25c52584cuch2b25c5259bwiateczny
Wesołych Świąt!

11 grudnia 2017

Niemiłe wspomnienia odżyły

Onet całkowicie likwiduje blogi, o!  


       W związku z tym mój pierwszy blog Opowiastki przy kominku z blog.onet.pl przeniosłam na WordPress.com. Mam nadzieję, że WordPres nie zawiedzie. Kolejnej tułaczki nie zniosę. Dla tych, którzy zaglądają jeszcze na mój blog onetowy, podaję nowy adres:


To tylko koło ratunkowe. 

Na posiaduszki i pogaduszki 
nadal zapraszam tutaj, o!


Ważne informacje dla osób przenoszących blogi z Onetu:
https://forum.blogowicz.info/topics79/onet-zamyka-blogpl-vt11240.htm


A było to tak na tym nieszczęsnym Onecie. 

Notka z 2012 roku. „Opowiastki przy kominku po rewolucji czyli… margines blogosfery?”

ulepszanie kominka 2


6 Listopada 2012 r. "Opowiastki przy kominku" bez mojej aprobaty Onet sam przeniósł na platformę blog.pl. Odbyło się to w ramach rewolucyjnej akcji "ulepszania" blogów  przez Onet.pl.

Chociaż głównie piszę na blogu "Posiaduszki u alElli", który  powstał z połączenia 'Afryki mojej' oraz 'Opowiastek przy kominku', chciałam od czasu do czasu - przez sentyment - podrzucać do kominka. Nie mogę,  bo mojego kominka nie ma  w nagłówku, a ten, który był w ramce z boku - z fotelem bujanym dla Gości - został przez Onet spopielony.

Poza tym, mój blog -  przedtem wyróżniany i polecany oraz znajdujący się w pierwszej dziesiątce rankingu w kategoriach: "podróże", "polityka", "felietony i refleksje" oraz "kobiece" - znalazł się obecnie poza nawiasem blogosfery, bo nie kwalifikuje się do żadnej z proponowanych po "ulepszeniu" kategorii katalogowych.
Onetowy chochlik napsocił. Wszystko jest zmienione i pomieszane! Format publikacji stał się niechlujny. Moje poczucie porządku buntuje się. To nie mój blog, o!

7 listopada 2012 r. Po wielu godzinach pracy uporządkowałam prawy panel oraz zakończyłam budowę zastępczego kominka. Stoi i można podrzucać.

Przepraszam, ale z powodu onetowych "ulepszaczy" wiele linków nie prowadzi tam, gdzie powinny. Pojawia się  komunikat: "Jest to trochę krępujące, nieprawdaż? Nie udało się znaleźć tego, czego szukasz". Prawdaż, prawdaż!  A kto się krępuje? I kto naprawi linki - odszukując odpowiednie posty - skoro nawet moja w pocie czoła wykonana jeszcze na Onecie lista notek nie działa?
8 listopada 2012 r.  uruchomiłam zakładkę "lista postów", która pozwala zorientować się w tematyce publikacji. Na Onecie tę rolę spełniała t.zw. "szeroka lista". Jednak nie wszystkie linki na liście otwierają notkę. W starym systemie lista działała bez zarzutu.
14 listopada 2012 r.  Wszystkich notek, w których zmieniła się czcionka oraz znikły akapity nie sposób poprawić. Nie wiem, dlaczego w niektórych notkach zmienił się styl czcionki na kursywę. Kursywę stosuję jedynie dla cytatów lub wyróżnienia tego, co ja chcę wyróżnić. Nie uszanowano tego i zrobiono po swojemu!

Bardzo mi żal mojej pracy nad formatowaniem tekstów. Przez szacunek dla czytających zawsze dbałam o przejrzystość swoich publikacji. Cała praca została zniweczona.

Na tym poprawianie "ulepszonego" bloga zakończone. Ufff! Mogę teraz sama udać się do ulepszarni - https://aleblogowanie.wordpress.com/2012/11/18/jestem-w-ulepszarni-2/.

16 stycznia 2013 r. Kilkanaście notek, które są  jeszcze odwiedzane, udało mi się poprawić. Wprawdzie w dalszym ciągu nie ma wcięć i czcionka nie taka, jak chcę, ale przynajmniej odstępy między akapitami zrobiłam, dzięki czemu lepiej się czyta.

Nie znajduję możliwości na ustawienie słowa "komentarze" zgodnie z polską gramatyką. W związku z tym - w nowych publikacjach -  wyłączam tę opcję, aby nie przyczyniać się do propagowania błędnej pisowni. 

W  październiku 2016 r. wreszcie udało mi się  wkomponować w nagłówek swój stary kominek.

18 listopada 2017

Babciu, prać?

Prać i nie martwić się niepotrzebnie. Najwyżej coś się uszkodzi i tyle. Przecież chodzi o rzeczy. Nie należy szukać problemów tam, gdzie ich nie ma albo są tak małe, że nie warto ich potęgować.


       Temat tej publikacji powstał w komentarzach do notki „W czasie deszczu babcie się nudzą. A gdy orkan Grześ zawieje - babcia z robótką szaleje.” Chwaliłam się narzutą, którą wydziergałam z ponad trzydziestu motków włóczki. To duże dzieło, a zadowolenie po jego ukończeniu jeszcze większe. Ponieważ prawdziwa radość jest wtedy, gdy jej nie ukrywamy, lecz pokazujemy światu i dzielimy się nią z innymi' /Thomas Romanus/, postanowiłam zaprezentować narzutę na blogu. Posiaduszkowicze nie szczędzili w komentarzach pochwał oraz wyrazów podziwu, za co serdecznie dziękuję, dyg... dyg...

Radość jednak nie może być pełna. Koniecznie trzeba wynaleźć problemy. Aaaa, tooo... Będzie farbować w praniu?! Aaaa, tooo... Jak w ogóle prać?! Wykrzykniki dodałam od siebie, jako sygnalizatory tego złego, co gdzieś przyczaiło się, by nie było zbyt radośnie, za dobrze i szczęśliwie.

Aaa... Prać! Zwyczajnie, o! W pralce automatycznej. Trzeba tylko pamiętać, aby narzutę powlec w poszwę. Dzięki temu włoski i puszki wełny nie ocierają się wzajemnie o siebie i nie mechacą, a sploty oczek i wzory nie skręcają podczas wirowania. Ot, i cały wielki problem rozwiązany. Narzuta jest uprana i sfotografowana. Pokazuję na zdjęciach, że nie zafarbowała się, ani też nie zmieniła kolorów. Przed rozpoczęciem dziergania jej oczywiście robiłam próbę prania i to w temperaturze znacznie wyższej, niż zaleca producent włóczki. Wylałam nawet czajnik wrzątku na próbkę robótki.

       Uprzedzając narzekania na wady procesu suszenia, pokazuję, że suszy się zwyczajnie, w zwisie.  Wiem, że dla rzeczy wełnianych lepsza jest pozycja leżąca. Nie będę jednak praniem zajmować łóżka. Spać też trzeba.
Lepiej nie wieszać na cienkim drucie lub sznurku, ponieważ może zrobić się nieodwracalne zgięcie i nierówno wyschnąć. Drąg, rura czy gruby kij będą w sam raz. I luźno wieszamy, z falbankowymi fałdkami, które od czasu do czasu trzeba poprzesuwać. Warto też zmieniać pozycje zwisu.


Na drugi dzień o poranku narzuta jest prawie sucha. To już ostatnia jej pozycja na rurze:



Po wyschnięciu przymiarka. Proszę nie zwracać uwagi na wezgłowie, z którym narzuta nie komponuje się. Położyłam ją tylko na chwilę do zdjęcia. Widać, że narzuta nie zniekształciła się i nie zmieniła rozmiaru ani o milimetr. Przy okazji przeprowadzania dowodu na bezproblemowe pranie, wypędziłam z wełny sklepowe roztocza oraz sprałam grzybobójczą i przeciwpleśniową chemię często stosowaną w magazynowaniu i przewożeniu różnych towarów.



       Poprałam też wiekowe nici i włóczki z szuflady. Teraz pachną świeżością, a nie starym capem. Do pralki włożyłam w siatkowej saszetce z przegródkami. Można też umieścić motki w rajstopach, robiąc kolorystyczne ‘kiełbasy’ i ‘balerony’. W raju zmieści się duży zwój nici, tasiemek czy wstążeczek, a w stopach malutkie zawiniątka.



No, i przy okazji pranie obrusów i serwetek krochmalonych. Te wymagają potem żmudnego prasowania z rozciąganiem szydełkowych łańcuszków i rozklejaniem słupków w ziemniaczanym kisielu, a ja nie lubię żelazka. Angażuję więc wzorzysty kij od miotły. Przydaje się także ciepły parapet okienny oraz - dla serwet ociekających - stolnica w pozycji pochyłej na wannie. Naprężone i wygłaskane pranie jest potem równiutkie. Prasuje się samoczynnie w procesie suszenia.




Aktualnie niepotrzebne - posegregowane według przydatności - serwetki wędrują na tortownice, talerzyki lub tacki i na półkę w szafie. Dlaczego tak? Dla późniejszej wygody, o! Łatwo potem szukać i wyjmować. Wyciągając serwetki w talerzowym komplecie, nie gniotę innych spoczywających także na czymś sztywnym. Jedną półkę osobiście zwęziłam, aby większe serwety miały miejsce na swobodny zwis. Nie muszę ich składać. Bardzo długie, które po złożeniu zagniatają się tak, że ciężko rozprasować, nawijam na kartonowy rulon pozyskany z tapety samoprzylepnej.



To się naprawdę opłaca!
Ot, i tyle w problemie prania, zwisania i rolowania.


2 listopada 2017

W czasie deszczu babcie się nudzą

A gdy orkan Grześ zawieje - babcia z robótką szaleje.



Zdjęcia można powiększyć
KLIKIEM i LUPĄ
       Jesienią zaczynam myśleć o Mikołaju i Gwiazdce.
W czasach, w których na wyciągnięcie ręki jest każda zachcianka, staram się dla bliskich wykonać prezent samodzielnie. Coś, w czym  zaklęte jest serce i czego w żadnym sklepie się nie dostanie. Wszystko pozostałe to kwestia pieniędzy i może wystarczyć przelew.
W tym roku wymyśliłam narzutę, o!

Leje deszcz...


      Dziergam na drutach z żyłką pasy z 50 oczek. Szerszej robótki nie utrzymam w ręku, a przecież trzeba jeszcze drutami machać. Robi się bardzo przyjemnie. Wprost nie mogę się oderwać. Nie istnieje dla mnie Internet i telewizja. Pochłonięta jestem dziełem tworzenia. Nagle trach, ciach, bach! Robota łóżkowo - kanapowa komplikuje się. Muszę dokupić włóczkę. Okazuje się, że w motkach są fabryczne węzły i różna grubość nitki. Nie chcę, aby narzuta miała brzydką lewą stronę /ma być dwustronna/, więc wycinam felerne fragmenty, żeby  supełki były z brzegu a nie w środku narzuty. Po co miałaby mieć skazy, skoro kupiłam nową włóczkę? Przecież nie dziergam z jakichś resztek, co poniewierały się przez lata.  I tak tracę włóczkę metr za metrem, rząd za rzędem... Zamiast dwa kwadraty z jednego motka, wychodzi mi półtora, a czasem mniej. Koleżanka stwierdza, że skomplikowana narzuta będzie bardzo cenna bo bogata w kłopoty. Radzi, aby włóczkę reklamować. Zanoszę więc odpady do sklepu, by je pokazać sprzedawczyni. Pani ekspedientka obiecuje powiadomić producenta. Zamawia też brakujące kolory, których w sklepie już  nie ma i nie wiadomo kiedy będą.






Ciemno, wietrznie, deszczowo... 


       W oczekiwaniu na dostawę wełny, dziergam metkę z moją „marką” oraz inicjałami tych, dla których dzieło jest przeznaczone.

    Zaczynam rozpracowywać sposób łączenia elementów narzuty. Myślę, że pasy połączę szydełkiem. A może pozszywam?  Zobaczę, jak będzie lepiej. Skoro ma nie być lewej strony, to chyba szydełko ładniej schowa węzełki i końce nitek, niż igła. Także obrabiam brzegi. To jest trudne, bo nie można rozciągnąć, ani ściągnąć poszczególnych kawałków.






Deszcz ciągle pada...







       Na specjalne zamówienie bawię się odpadami. Dodaję porządną włóczkę przewodnią, która niewiele pomaga. I tak wychodzą same frędzle.  Po uszy się zapętlam.

Wiatr nasila się...


       Po 2 tygodniach nadchodzi obiecana włóczka. Niestety... Jest dużo cieńsza, choć wszelkie numery i symbole na metkach wskazują na to, że powinna być identyczna. Pozostaje zmienić plan i zamiast kolejnego elementu w kwadraty  wydziergać „falbankę” w paski. Nie ma innego wyjścia! Skoro ta ostatnia część  narzuty ma być cieńsza, to niech będzie zupełnie inna. Niby specjalnie i artystycznie zaplanowana od samego początku. Nabieram na druty 250 oczek i działam. Uff! Dwieście pięćdziesiąt - to nie żarty. Żadna pomyłka czy wycinanie węzłów nie wchodzi w grę! Ewentualne prucie, a potem łapanie oczek przy takiej szerokości jest żmudne i czasochłonne. Teraz już rzędów nie liczę. Każdy dokupiony motek w danym kolorze wyrabiam do końca, bez względu na to, jaka szerokość paska  wychodzi

Szaleje orkan Grzegorz...

Pora na przymiarki...



... i ostateczne wykończenie.


             Od firmy w prezencie otrzymuję jeden motek włóczki. Dziękuję! Ale, ale... Ja musiałam dokupić wszystkie kolory po całym motku, chociaż czasem zabrakło zaledwie kilkadziesiąt centymetrów na jeden rządek robótki. Przecież nie kupuje się włóczki na metry. 

Grześ odszedł. Deszcz ciągle pada...



17 września 2017

Dyskryminacja ze względu na stan cywilnej wolności

Polski singiel to nie tylko młody yuppie, którego stać na szalone wczasy w pojedynkę. To także samotny emeryt spragniony odpoczynku i odmiany codziennej prozy życia.

       Młody i aktywny zawodowo statystyczny singiel podobno świetnie zarabia i kupuje drogie gadżety.  Sprawia sobie różne przyjemności. Gdy jednak chce kupić artykuły podstawowe, zauważa, że w niższej cenie są tylko pakiety familijne. Nie ma promocji cenowych na produkty w małych opakowaniach. Ba, nawet takich opakowań często nie ma, więc marnuje się np. połowa śmietany czy pasztetu w puszce. Także kawioru, jeśli nie nakarmi się nim gości. Jeszcze gorzej bywa w sektorze usług, a szczególnie turystycznych.  Biura podróży wręcz dyskryminują singli. Ten statystyczny wyżej opisany yuppi sobie poradzi z wysokimi cenami. Organizatorzy wypoczynku żądają od wyjeżdżających w pojedynkę dopłat za możliwość mieszkania w 1-osobowym pokoju hotelowym. Czy dlatego, że single dwa razy więcej śpią, jedzą, piją  i myją się? A może bardziej brudzą i więcej miejsca zajmują na plaży i w basenie? Co tam dla dobrze zarabiającego singla dopłata za możliwość samotnego wyjazdu na wakacje,  często wynosząca nawet kilka tysięcy złotych? Może co najwyżej ponarzekać na dyskryminującą opłatę za swoją samotność.

Co jednak z biednym, owdowiałym emerytem? Niektórych zapraszają na wspólny wyjazd znajomi czy rodzina. Nie każdy jednak ma możliwość, by dokleić się do kogoś. W Polsce jest kilka milionów takich ludzi. Pożądani przez touroperatorów są przeważnie single w wieku  do 40 lat. Organizuje się dla nich specjalne turnusy - na moje oko - wyglądające na matrymonialne. Na potrzeby samotnych staruchów krajowe biura podróży nie są przygotowane.  Ba! Nawet sanatoria w większości nie potrzebują singli! To żadni klienci? Tacy powinni siedzieć w domu i dogorywać?

Tak też „dogorywałam” w tym sezonie. W listopadzie 2016 roku, kiedy pojawiły się oferty first-minut, rozpoczęłam poszukiwania wczasów dla siebie. Wirtualnie objechałam Polskę i cały świat. Kiedy już znalazłam coś w przystępnej cenie i w odpowiednim dla mojego zdrowia klimacie, po wpisaniu jedynki w rubryce „ilość osób” pojawiała się cena z kosmosu, albo komunikat: NIE!

Podczas swoich poszukiwań zauważyłam, że większość wczasów jest przeznaczona dla rodzin i par. Dla nich są promocje i korzystne oferty last-minute, więc nie trzeba zabiegać pół roku wcześniej. Singiel, jeśli już nawet znajdzie dla siebie miejsce, musi płacić dużo więcej. Stara się więc o współtowarzysza podróży. Na forach turystycznych internauci poszukują ludzi sobie podobnych. W ich apelach widać, że czują się niezręcznie, a nawet wstydzą się swojej pojedynczości. Ja zwykle namawiałam na wyjazd znajomych. Nie wiem przecież na kogo trafię w sieci i jak się będę czuła z kimś obcym w małżeńskim łóżku pod jedną kołdrą. To nie wchodzi w grę, o!

Problem jednoosobowych pokoi często jest nie do przeskoczenia. W ośrodkach wypoczynkowych i hotelach jest ich mało, a większych pokoi właściciele nie chcą sprzedawać dla singli za symboliczną dopłatę. Wolą, żeby stały puste albo żądają 50, 60 a nawet 100 procent więcej pieniędzy. Wczasowałyśmy z siostrą w całym pustym skrzydle hotelowym. Nawet panie z obsługi o nas zapominały, uznając tę część hotelu za niezamieszkałą. Tymczasem mojemu znajomemu odmówiono samotnego pobytu w pokoju 2-osobowym, w rozsądnej cenie, w tym właśnie hotelu. Proponowano mu spanie z nami na dostawce. 

Tego roku siostra nie mogła ze mną wyjechać. Pozostałam więc sama. Do dziś poszukiwałam dla siebie jakiejś oferty. Niestety... Nie znalazłam odpowiedniej i do obecnej chwili siedzę w domu „delektując się” prawie stale mokrym powietrzem i nasłuchując, co na tę wilgoć mówią kości i stawy.  A kiedy z pewnego polskiego kurortu otrzymałam wiadomość o treści: singli nie przyjmujemy, to poczułam się trędowata i aż pociekły mi łzy...

Nagle trach! Trala lili! Trala la!  Bingo! Jest! Jest! Jest!  Wprawdzie dopiero na 2018 rok, ale treść oferty serce kojąca i ładująca akumulatory na przetrwanie długiej jesieni i zimy. Brzmi tak:

Ale ja płaczę  teraz z radości,
proszę pana. ;) :)
Dla seniorów: Senior 55 Plus: 5% zniżki.
Dla singli: 1A=2A, 1B=2B bez dopłaty w terminach 1.05-20.06. i  6.09-24.10.
A1B Pokój dwuosobowy dla jednej osoby z bocznym widokiem na morze.
Wcześniej = taniej i dni gratis: 7=5, 14=10 w terminach 1.05-31.05 i 19.09-31.10.
7=6, 14=12 w terminach 1.06-13.06.17, 11.09-18.09.


Zawyło z radości me singielskie serce, uradowała się dusza! To ci będą wakacje! Na złość tegorocznym chwilom rozgoryczenia kuszę ofertą siostrzanego singla i oto rezultat: wypoczywać będziemy, jak paniska, single dwa w oddzielnych, dwuosobowych pokojach! 
A, co? To jak pokazanie języka tym, co singli nie chcieli. Zadośćuczynienie się należy.
  



Ludzie! Drodzy Posiaduszkowicze!
Mam 14 - dniowe wczasy w czerwcu 2018 r. w tym hotelu:

No, to jest na co czekać, o!

Siostrę - nie mającą satelity - zwaną od dziecka Mysią Białą,
 ja - siedząca na satelicie - zwana od dziecka Mysią Czarną
kusiłam tak:








Czy ktokolwiek rezerwował wakacje prawie rok wcześniej? 
To się zdarzyć może tylko... Mysiom? 


Dopisek 1.

19 września 2017 r. zauważyłam, że wyżej opisanej oferty wakacyjnej  już nie ma! 
Trafiłam więc z rezerwacją na ostatnią chwilę.




Dopisek 2.
21 września 2017 r. 
znowu pojawiła się "moja" oferta,  ale o ponad trzy tysiące zł. droższa. 


19 sierpnia 2017

Jak się masz? Co słychać?

...czyli pogaduszki o wszystkim i o niczym.


       Jako gospodyni, zwykle narzucam temat rozmowy. Czy tak zawsze musi być?

Tym razem  publikuję „nic” i wyciągam tylko czysty obrus.  Jakie będzie menu Gości?
Czuję, że posiaduszka zapowiada się interesująco...

10 sierpnia 2017

Nie dość, że nawałnice, to jeszcze miesięcznice!

Czy naprawdę straż pożarna została użyta do działań politycznych? Panie generale! Proszę, niech pana rzecznik zdementuje te pogłoski, abym - jako oficer pożarnictwa -  nie musiała się ze wstydu w mysią dziurę chować.


       Szaleją nawałnice! Powalone drzewa, uszkodzone dachy, pozrywane linie energetyczne, zalane ulice i piwnice... W jedną noc straż pożarna miała prawie dwa tysiące interwencji.  To stanowczo za mało roboty, jak na dzielnych strażaków.  Na rozkaz muszą także brać udział w zabezpieczaniu religijnych - jak nazywają organizatorzy - uroczystości upamiętniających katastrofę smoleńską? Czy to prawda panie generale? Podobno 9 sierpnia 2017 roku widziano strażacki samochód wiozący barierki w kierunku Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie. Czy to możliwe panie generale, by angażował pan strażaków i sprzęt do innych zadań przeznaczony w przygotowanie miesięcznicy smoleńskiej? 

       W lipcu 2017 r. prawdopodobnie oddelegowano grupę podchorążych ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej do ustawienia stalowego płotu w okolicach Sejmu. Czy to prawda panie generale? A czy mieli rozkaz zedrzeć z mundurów znaki rozpoznawcze świadczące o tym, że są strażakami, a także zostali zmuszeni do zdjęcia swoich mundurów i założenia niebieskich uniformów? */ To tak bardzo wstydliwa miała być ta niezwykła misja, czy może próba odarcia tych młodych ludzi z godności? Może to tak być, panie generale?

Raczej nie może być!  Ludzie, którzy słyszeli, widzieli i udokumentowali może są w błędzie, albo 'spreparowali' relacje, filmy i zdjęcia. Przecież żaden generał pożarnictwa nie wydałby takiego rozkazu, gdyby był prawdziwym strażakiem i wiedział, do czego została powołana straż pożarna. Otóż przede wszystkim do służenia społeczeństwu, a nie do odgradzania zasiekami narodu od władzy, jakakolwiek by nie była. To wie każdy szeregowy strażak, a co dopiero generał.


       Jeśli to prawda, to chyba byłby pierwszy po 1989 roku przypadek użycia straży pożarnej do działań politycznych. Nawet w PRL wielu zacnych strażaków, w tym podchorążych strażackiej uczelni, polityce nie chciało się poddać. Strajkowali przeciwko upolitycznieniu, o!

______________ Dopisek dla niezorientowanych:

*/ Na co dzień grupa podchorążych ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie tworzy tzw. centralny odwód komendanta głównego. To zespół ratowniczy, który jest wyznaczony do akcji ratunkowych w razie dużego zagrożenia, jak powodzie, pożary, katastrofy budowlane. Oczywiście w tych akcjach uczestniczą w umundurowaniu z emblematami straży pożarnej i dystynkcjami, a nie jako „tajniacy”.

31 lipca 2017

Domowe sposoby na upały

        W związku z falą upałów, pragnę zaprezentować swój domowy klimatyzator, który odczuwalnie obniża temperaturę pomieszczenia. Trzeba tylko co jakiś czas wymieniać butelkę z wodą na mocno schłodzoną. Najlepiej mieć zapasową w pogotowiu. Gdy jedna wisi lub stoi przed wentylatorem, druga się mrozi w lodówce.




Inaczej powiesiłam butelkę, 
bo konstrukcja  wydawała mi się niestabilna. 

Butelek oczywiście może być kilka.





       Folia aluminiowa na szybie, błyszczącą stroną na zewnątrz i zamknięte w ciągu dnia okno. Ten sposób nadaje się tylko do sypialni i łazienki, bo mocno zaciemnia. 







       Zapraszam na posiaduszki także pod poprzednią notką. Gorąca, z humorem i ciekawa dyskusja „ogórkowa” jeszcze w toku. Nie chciałam jej przerywać ani przykrywać publikacją nowej notki, a jedynie podpowiedzieć, jak się ratować przed wysoką temperaturą, która nas nawiedziła. Przecież ratunek czekać nie może, o!

Na ratunek z radami przybywają:

jotka,poniedziałek, 31 lipca, 2017
To ja zdradzę sposób na upały mojej mamy: w drzwiach balkonowych wieszała mokre prześcieradło, które zmieniała po wyschnięciu na wilgotne, a w ekstremalnym upale dodatkowo trzymała stopy w chłodnej wodzie - pomaga :-)


Ultra,poniedziałek, 07 sierpnia, 2017 
Mój sposób to szczelnie zamknięte okna w dzień, otwarte w nocy, żaluzje, częste przemywanie twarzy i karku zimną wodą, żyrandolowy wiatrak. Nie kosztował wiele, a latem mam swoją, własną "klimatyzację". Sprawdza się rewelacyjnie, a głowy nie urywa.


wtorek, 01 sierpnia, 2017 

Zdjęcie  klimatyzatora 
nadesłane pocztą e-mail. 

Propzycja dla posiadaczy 
wentylatorów stołowych.

KLIK powiększy zdjęcie.