Na życzenie blogowych koleżanek wznawiam wspomnienia z podróży odbytej w 2003 roku, publikowane na blogu „Afryka moja - tak było... i tak jest”, który /w związku z antyblogową kampanią?/ podlega likwidacji.
Ultra, środa, 03
stycznia, 2018. Chciałabym
prosić o publikowanie przynajmniej co jakiś czas tych interesujących postów z
Afryki i innych. Serdecznie pozdrawiam.
jotka,
środa, 03
stycznia, 2018. Ty
zafascynowałaś się Afryką, ktoś inny Grecją czy Marokiem... Ultra ma rację,
napisz od czasu do czasu o swojej fascynacji tutaj, podziel się emocjami :-)
Cytaty pochodzą z powieści
Miki Waltariego pt. "Egipcjanin Sinuhe".
„Lepiej niż woda i piwo, lepiej niż dym kadzidła w świątyni i kaczki w sitowiu Wielkiej Rzeki oddaję treść życia w Egipcie, gdzie nic się nie zmienia z upływem czasu, lecz wszystko zostaje po staremu."
„Nie ma żadnej różnicy między ludźmi, każdy człowiek przychodzi na świat nagi i serce ludzkie jest jedyną miarą różnic między ludźmi. Człowieka nie możemy mierzyć według koloru skóry czy według języka, nie wolno go oceniać według jego odzieży czy ozdób, które nosi, ani też według jego bogactwa czy biedy, lecz tylko według jego serca. Dobry człowiek lepszy jest od złego, sprawiedliwość lepsza jest niż niesprawiedliwość. Nie wiem nic innego, a to jest wszystko, co wiem.”
Gdy pierwszy raz ląduje się
na egipskiej ziemi, wszystko wydaje się odmienne, zaskakujące, egzotyczne. Kiedy słyszy się arabską
mowę i zawodzenie muezzinów - azan - http://www.youtube.com/watch?v=krHFI0kEh-k
czuje się trochę nieswojo i obco, ale to uczucie szybko mija. Od razu bowiem
turysta witany jest serdecznością, uśmiechem i usłużnością. Wszędzie słychać powitania
i okrzyki: „balanda halo, balanda good, good morning, how are you, what’s your
name”.
„Toteż odpędziliśmy tragarzy, którzy hałaśliwie kłócąc się ze sobą narzucali swoje usługi”
i wydzierali z naszych rąk
zbyt lekki, jak dla tragarzy, bagaż podręczny.
Tak
było... i tak jest...
"Egipt - piękny - latami - ożywiający - serca."
Tak
było... i tak jest...
Hurghada wita nas
uśmiechami radosnych Egipcjan, żarem opadającym na ramiona, światłami nocy. Na ulicy, w hotelach i sklepach spotyka
się od pierwszej chwili z oznakami sympatii i dowodami zainteresowania, jakimi
Egipcjanie darzą turystów, a nade wszystko kobiety. Polki pozdrawiają łamaną polszczyzną,
a ich pogodne twarze zawsze witają i żegnają uśmiechem: Jak się masz kochanie?
Jesteś mama (mama to pani) super! Dobrego dnia! Wszystkie panie czują się
kochane i piękne.
W hotelowej restauracji w zdumienie wprawiają poruszający się bezszelestnie kelnerzy,
gotowi na każde skinienie. W Egipcie wszyscy spełniają życzenia turysty, nawet
jeśli on tego nie chce. Oczywiście za każdą, nawet najdrobniejszą przysługę
należy odwdzięczyć się bakszyszem, albowiem jednym z pięciu założeń islamu jest
jałmużna i dzielenie się z biednymi. Turysta z Europy jest przecież bogaty!
Tak
było... i tak jest...
Po tych pierwszych wrażeniach czekało już tylko spotkanie z antyczną historią,
a potem odpoczynek na Półwyspie Synaj w kurorcie Sharm El Sheikh, ale nie tak
od razu. Klimatyzowanym /podkreśliłam, ponieważ to był 2003 rok, kiedy u nas klimatyzacja dopiero raczkowała/ autokarem, pod opieką dwóch polskich rezydentów i
arabskiego pilota przyjechaliśmy do hotelu Palma de Mirette w miejscowości
Hurghada nad Morzem Czerwonym. Hotel przyjemny, wybudowany w stylu
andaluzyjskim na usypanym w morzu półwyspie. Pokoje stylowo wyposażone,
klimatyzowane, z łazienką, telefonem, telewizją satelitarną, lodówką i dużym
tarasem z widokiem na morze i basen. Taras mojego pokoju bezpośrednio graniczył
z basenem, a tuż za nim już tylko morze.
W Egipcie życie płynie powoli, bez
pośpiechu, zdenerwowania, zniecierpliwienia. Wszyscy, z wyjątkiem turystów,
mają czas. Rozlokowywanie w pokojach, meldowanie i formalności biurokratyczne
trwały do godziny drugiej w nocy. Zamiast więc niecierpliwić się w oczekiwaniu,
trzeba było pozwiedzać miasto, albo wygodnie ułożyć się na kanapie przy
recepcji i... Spać! Tym bardziej, że jest to uznawane za normalne i nawet mile
widziane. Poleżeć zresztą można nawet w sklepie, meczecie i kawiarni, gdzie
specjalnie rozścielane są dywaniki i wałki pod głowę. Można poprosić o sziszę -
fajkę wodną, herbatę, wodę lub sok i relaksować się do woli. Po co nerwy? Po co
komu europejski pośpiech? Lepiej poddać się błogiemu klimatowi egipskiej ziemi,
mentalności żyjących na niej ludzi i pozwolić własnej krwi płynąć wolniej.
Do pokoju prowadzono nas po długich, krętych korytarzach, nazwanych przez
koleżankę, która towarzyszyła mi w tej podróży, „katakumbami”. W pokoju ciemno!
Zaczęłyśmy nerwowo pstrykać wszystkimi wyłącznikami, a światło ciągle nie
chciało zaświecić się. Nie działała także klimatyzacja. Wysoka temperatura,
duchota i zmęczenie napędzały system nerwowy do granic wytrzymałości. Zbawienny
w tym momencie okazał się termosik z kawą, który zabieram w każdą podróż. Taras
przy oświetlonym basenie, morska bryza, wygodne, dobrze wyprofilowane z wikliny
fotele, na nich poduchy, stolik, na stole filiżanka kawy, kilka papierosów i
dwie wkurzone podróżniczki, ja i moja koleżanka - Lodzia, uspokoiły się.
Po godzinie nadszedł tragarz
z naszymi walizkami, klucz - kartę włożył do skrzyneczki na ścianie w
przedpokoju. Zaszumiała klimatyzacja, zabłysło światło, mogłyśmy wykąpać się i
przygotować ubranie na podróż przez Pustynię Kamienistą do Luksoru. "Ciemniaczki" z Europy w ciemnościach egipskich - śmiałyśmy się same z siebie, oglądając kartę - klucz
do wszystkiego, w tym... Do radości!
Na tym jednak przygody nie
skończyły się tej nocy. Pojawił się nowy problem, jakim okazała się wajcha w
dole kabiny prysznicowej. Skoro w dole, to do oddolnego mycia dołu, pomyślałam.
Sprytnie skonstruowane. Dzięki temu nie zamoczę włosów i nie zniszczę świeżo
malowanej, przywiezionej z Polski fryzury. Pomyliłam się jednak w swoich
techniczno - prysznicowych domniemaniach. Po przesunięciu wajchy spadł na mnie
rzęsisty strumień wody z sufitu. Starannie wymodelowane włosy zamokły, a po
plecach ściekała farba w kolorze dojrzałej wiśni.
Pozostała tylko godzina na
odpoczynek, a jeszcze należało zrobić fryzurę. Martwiło nas, czy trafimy do
recepcji po krętych „katakumbach” ogromnego kompleksu hotelowego. Wystarczył
jeden niewłaściwy zakręt, by stracić zupełnie orientację i znaleźć się w zaułku
jakiejś uliczki, na plaży lub przy sąsiednim hotelu Mirette. Krążyłyśmy długo
po korytarzach, aż spotkałyśmy tragarza udającego się właśnie po nas i nasze
walizki. "Ciemniaczki w ciemnych katakumbach" - znowu nazwałyśmy siebie
odpowiednio.
W „Palma de Mirette”
odpoczywałyśmy do godziny czwartej rano, po czym wyruszyłyśmy w podróż przez
pustynię i Góry Kamieniste do Luksoru. W drodze wszyscy spali. Ja zerkałam
jeszcze na Hurghadę, ale z okien autokaru niezbyt przypadła mi do gustu.
Zielone ogrody hotelowe często graniczą tu z placem budowy. Byłam więc
zadowolona, że na miejsce wypoczynku wybrałam Sharm El Sheikh na półwyspie
Synaj.
Zaplanowana trasa podróży |